• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

23-letni student objechał autostopem Amerykę Południową

Alicja Olkowska
18 grudnia 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
"Ozdobą dnia dzisiejszego było kolejne spotkanie z rozmiarem XXL w Ameryce Południowej. Karaluchy wielkości palca już mnie nie bawią, ale tak... to, co mam na ręce to patyczak!" "Ozdobą dnia dzisiejszego było kolejne spotkanie z rozmiarem XXL w Ameryce Południowej. Karaluchy wielkości palca już mnie nie bawią, ale tak... to, co mam na ręce to patyczak!"

Ma dopiero 23 lata. Przez blisko 16 miesięcy Przemysław Śleziak, zwany Tonym Kososkim, podróżował po Ameryce Południowej sprawdzając, czy polski student pozbawiony gotówki poradzi sobie w Nowym Świecie. Gdy miał dostęp do internetu, na blogu opisywał swoją przygodę. Nam opowiedział, jak udało mu się przetrwać wielomiesięczną podróż niemal za darmo i dlaczego marzenia nic nie kosztują.



Przez wiele miesięcy jeździłeś po Ameryce Południowej autostopem i praktycznie nie wydawałeś pieniędzy, zanim jednak tam trafiłeś, studiowałeś w Portugalii.

Tony Kososki: Tak, najpierw był Erasmus. Usłyszałem o nim przed studiami i uznałem, że fajnie byłoby sprawdzić, jak wygląda życie poza Polską, jaki jest ten mityczny Zachód i czy faktycznie ludziom żyje się tam lepiej niż w Polsce. Wyjazd do Portugalii był podyktowany ciekawością, choć nie miałem pojęcia, że spotkam na swojej drodze tak ciekawych ludzi, którzy otworzą mnie na podróże. Jako studenci nie mieliśmy dużo pieniędzy, więc przemieszczaliśmy się po kraju głównie autostopem.

No właśnie. Jak żyją studenci w Portugalii?
Trasa, którą Tony Kososki przejechał autostopem. Trasa, którą Tony Kososki przejechał autostopem.


Wbrew pozorom nie prowadzą wcale bardziej beztroskiego życia niż ci polscy. My np. borykaliśmy się z zimnem. Tam gdzie mieszkałem, zimą temperatura spadała poniżej zera, a większość mieszkań w Portugalii, zwłaszcza tych wynajmowanych przez żaków, nie jest ogrzewana, więc trzeba je dogrzewać piecem elektrycznym. A to wiąże się z ogromnymi kosztami. Niektórzy musieli płacić 200 euro za miesiąc za samo ogrzewanie.

W Portugalii spędziłeś dwa lata. Skąd pomysł, żeby "zmienić kontynent" i pojechać na Mundial do Brazylii?

Poczułem, że mogę więcej, że otworzyły się przede mną nowe możliwości, że można zrobić wiele za niewielką cenę. Ktoś ze znajomych podrzucił mi pomysł, że mógłbym zostać wolontariuszem podczas Mundialu. Wysłałem swoje zgłoszenie, ale okazało się, że miesiąc wcześniej zamknęli selekcję. Napisałem do nich rozpaczliwego maila z prośbą o przyjęcie, jednak odpowiedzieli, że grupa jest już definitywnie zamknięta. 8 miesięcy później odezwali się, że otworzyli ponowny nabór i mnie zapraszają.

Na czym polegała twoja praca podczas Mundialu?

Głównie pracowałem na terenie stadionu, ale nie wewnątrz budynku, a na jego obrzeżach. Witałem kibiców, pomagałem im trafić do właściwego sektora, itp.

  • - Podczas Mundialu głównie pracowałem na terenie stadionu, ale nie wewnątrz budynku, a na jego obrzeżach. Witałem kibiców, pomagałem im trafić do właściwego sektora - mówi Tony Kososki.
  • "No i jak wam życie mija? Bo ja sobie siedzę i wpierniczam krokodyla."
  • "A tu prezent. Przed dopłynięciem do jednej miejscowości zacząłem rozmawiać z jakaś panią, a jej córka później wręczyła mi to"typowe peruwiańskie jedzonko". Brzmi jak historia artefaktu z héroes III."
  • "Zawsze chciałem zrobić "Jezusa" na tle Rio. Następne marzenie spełnione!"
  • "Nie próbujcie tego w domu!"
  • Machu Picchu.
  • W trasie...
  • Tony Kosowski na tle naszego logo :)
  • Tony, przyjaciele w podróży i siatka mango.
  • Plecak, który wiele przeszedł.
  • "Tu więc czekają na to, aby zrobić abordaż na naszą łódź i sprzedać jak najwięcej czegokolwiek za maksimum 2 sole. Za tyle właśnie kupiliśmy raz kilkukilogramowego arbuza."
Gdzie wtedy mieszkałeś?

Dzięki znajomym w trakcie Mundialu mieszkałem u dalekiej znajomej i jej babci. Nie tylko cena za pokój była bardzo okazyjna, ale też babcia dziewczyny traktowała mnie jak domownika. Mimo wszystko muszę tu zaznaczyć, że wolontariat wcale nie jest darmowy jak się wydaje, wręcz przeciwnie. Mnie się udało znaleźć tanie lokum, ale byli też tacy, co płacili po 100 dolarów za dobę!

Niestety, FIFA nie zrobiła wiele dla swoich wolontariuszy. Nie pomagała przy kupnie biletu, nie było też mowy o jakimkolwiek dofinansowaniu, każdy zakwaterowanie musiał załatwiać na własną rękę. To są poważne mankamenty, ale ja w tym momencie nie narzekam. Doświadczenie, które zdobyłem w zamian za oglądanie finału Mistrzostw Świata na żywo czy najładniejszego gola Mundialu, którego strzelił James Rodriguez, są przeżyciami, które dla mnie są bezcenne i zostaną ze mną na całe życie. Pieniądze i tak bym wydał, ważne, że poszły na jakiś fajny cel.

Mimo wszystko Rio cię oczarowało.

Tak, to jest najpiękniejsze miasto jakie widziałem - jest tam wszystko. Góry, plaże, miasto, cudowny klimat, favele, wspaniali ludzie. Tylko na złodziei trzeba uważać...

Miałeś jakieś nieprzyjemności z ich powodu?

Tak, na Copacabanie. Wracałem wieczorem ze Strefy Kibica. Była godzina 21.30, wydaje się, że to wczesna pora, ale o tej godzinie lepiej samemu nie chodzić po ulicach Rio. Niby było dużo ludzi w centrum, ale miałem też daleko do domu. Podbiegł do mnie jakiś chłopak, położył mi rękę mocno na ramieniu, aż nogi się ugięły pode mną i zaczął oferować narkotyki. Możliwie szybko skręciłem w kierunku policjantów, którzy stali niedaleko. Wtedy uciekł.

Natomiast w Kolumbii, po tygodniach podróży, kiedy nie wyglądałem już jak turysta, którego jest jeszcze z czego okraść, również spotkała mnie nieprzyjemność. Ubranie miałem całe podarte, plecak w strzępach, buty... szkoda mówić. Ale byłem szczęśliwy. Bo nie trzeba mieć dużo, żeby być zadowolonym z życia. Złapał mnie wtedy, w biały dzień, w centrum miasta, cwaniaczek. Chwycił za plecak i jednocześnie wyjął nóż. Powiedział, żebym mu oddał wszystko, co mam w kieszeni. A ja miałem w niej papier toaletowy, drobne (w przeliczeniu na polskie 10 zł) i zepsuty aparat, ale wciąż była w nim karta pamięci ze zdjęciami. Gdyby ich tam nie było, oddałbym aparat, jednak o kartę byłem w stanie walczyć. Doszło między nami do szarpaniny - on przeciął mi nożem palec, ja go mocno kopnąłem. Na szczęście pojawił się na ulicy samochód, zacząłem krzyczeć do kierowcy o pomoc. Wtedy napastnik puścił mnie i uciekł.

W Peru jeden chłopak zdjął mi czapkę z głowy i bezczelnie zabrał. W Ekwadorze w "sztucznym tłumie" napierał na mnie jeden facet. Po chwili zobaczyłem, że nie mam komórki. Z drugiej strony powtarzałem sobie żartobliwie, że być w Ameryce Południowej i nie zostać okradzionym, to tak jakby w niej nie być.

Po wyjeździe z Brazylii przez ponad 400 dni jeździłeś autostopem po Ameryce Południowej, niemal nic nie płacąc za podróż. Jak to się stało, że ruszyłeś w taką trasę?


Gdy przyjechałem do Rio, miałem odłożony kapitał, ale nie było go dużo. Nie wiedziałem też na początku, co ze sobą zrobić - początkowo po Mundialu miałem wracać do domu. Tego też chciała mama, ale czasem warto kierować się własnym głosem. Mimo wszystko, gdyby ktoś choćby po Mistrzostwach powiedział mi, że przez kolejne 400 dni będę się tułać autostopem przez pustynie, dżungle, ogromne góry, próbować amazońskich specyfików, poznawać rdzennych Indian, "przenosić się w czasie" w słabiej rozwiniętych krajach, doświadczać ogromnej dobroci ludzkiej, marzyć każdego dnia i spełniać każdy, dosłownie każdy pomysł, jaki mi wpadnie do głowy, że będę nosił na rękach anakondę, polował na krokodyle w Wenezueli, czy w ogóle pojadę do tego kraju, to bym nie uwierzył.

A z czego żyłeś na miejscu, skoro miałeś niewiele na koncie?

Miałem niewiele na koncie, ale też była to przemyślana strategia. Przełom przyszedł w Iquitos - jednym z ulubionych miejsc Wojtka Cejrowskiego w Ameryce Południowej, gdzie można dolecieć w 3 godziny samolotem z Limy, bądź dojechać w 2 dni autostopem do "portu" w Pucallpie, a stamtąd w 5 dni łodzią dotrzeć do miasta większego niż Gdańsk położonego pośrodku dżungli, gdzieś gdzie swój bieg rozpoczyna Amazonka. Tam ostatni raz wybrałem pieniądze z bankomatu i kolejne 8 miesięcy żyłem już za to, co ludzie mi zaoferowali w aucie z własnej nieprzymusowej woli, łapiąc się za głowę, gdy słuchali całej tej historii, a ja pokazywałem im jeszcze podarte buty.

Opowiedz o tych ośmiu miesiącach po "przełomie".

Przez 8 miesięcy, a więc połowę czasu, jaki spędziłem w trasie, podróżowałem za darmo, czyli nie wydałem ani grosza z budżetu. Żyłem z tego, co dali mi ludzie, ale nie było to żebractwo. W skrócie: chodziłem od miejsca do miejsca i pytałem o pracę, najczęściej w biurach turystycznych. Pomagałem np. w organizowaniu grup turystów, byłem tłumaczem i opiekunem. Jeździłem autostopem, żywiłem się też bardzo skromnie, prawie nic na siebie nie wydawałem. Czasem kierowcy, którzy mnie zabierali na trasie, dzielili się ze mną posiłkiem. Jadłem też mango w hurtowych ilościach, bo jest go tam tak dużo, że nikt go nie zbiera oraz bananami, na które już nie mogę patrzeć.

Bardzo mi pomogli poznani w trakcie podróży obcy ludzie, którzy bezinteresownie chcieli mi ułatwić życie, np. wyprać ubrania czy zaprosić na obiad. Czasem też dawali pieniądze, najczęściej jakieś drobniaki, ale nie to przecież było najważniejsze. Często też odmawiałem - żyłem skromnie, bo chciałem, a nie dlatego, że zmusiła mnie do tego sytuacja.

Czyli nie byłoby tej podróży bez życzliwych ludzi?

Kiedyś, gdzieś na południu Kolumbii, gdzie posterunki policji obłożone są 2-metrowymi ścianami zrobionymi z worków z piaskiem, czyli jest niebezpiecznie, zabrała mnie dorosła para. Razem przejechaliśmy ledwie 100 km, zjedliśmy ten "obowiązkowy" obiad na koszt kierowcy - byłem głodny, nie ukrywam, ale tam ludzie po prostu tacy są, dzielą się tym, co mają - opowiedziałem im o swoich planach, a ci zaoferowali mi nocleg u siebie w mieście. Kąsek o tyle łakomy, że Medellin to według przewodników najnowocześniejsze miasto w Kolumbii i jednocześnie jego historia jest silnie złączona z Pablo Escobarem. Kokainowy baron urodził się zaledwie 40 km stąd. Po 2 tygodniach dotarłem do celu, dojechałem na wskazany przystanek metra, dzwonię z budki telefonicznej i pytam, czy oferta nadal aktualna. Dwa tygodnie później ci ludzie pytają się, dlaczego już wyjeżdżam, "poczekaj jeszcze tydzień, to pojedziemy duże ryby łowić", mówili. Nie wzięli ode mnie ani grosza. Równo pół roku później, tuż przed wylotem, pojechałem ich odwiedzić jeszcze raz.

A co z tęsknotą za rodziną? Nie byłeś w trasie samotny?

Tak, bywały momenty, gdy tęskniłem za kontaktem, a zdarzało się też, że nie rozmawiałem z rodziną przez miesiąc, bo nigdzie nie było internetu, a ja nie miałem telefonu. Z drugiej strony napędzała mnie ta podróż, czułem, że robię coś fajnego w swoim życiu i nie wiadomo, czy to się kiedyś powtórzy. Jeździłem autostopem, czyli ciągle ktoś mi towarzyszył, więc jako takiej samotności nie odczuwałem, ale zdałem sobie w końcu sprawę z tego, że jak opowiadam tę historię, np. teraz tobie, to jestem teraz dla ciebie chwilową atrakcją, moja historia jest na chwilę i tylko ja sam ją przeżywałem.

Niedawno wróciłeś do Polski. Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

Obecnie jestem w Gdańsku i na razie nie planuję egzotycznych wyjazdów, choć kto wie, życie jest pełne niespodzianek. Organizuję prelekcje w całej Polsce i w ciągu najbliższych miesięcy planuję wydać książkę opisującą moje przygody oraz to, jak taki przeciętny student mechatroniki na Politechnice Gdańskiej dał sobie radę daleko od domu, żyjąc przez dużą część czasu bez funduszy.

Chciałbym też zorganizować cykl wykładów w poprawczakach, żeby pokazać dzieciakom stamtąd, że jest możliwość innej drogi, że marzenia się spełniają i nie zawsze pieniądze są konieczne do ich realizacji.

Opinie (113)

  • Brawo!

    Brawo!! Gratuluję odwagi i zazdroszczę wspomnień :)

    • 126 7

  • Brawo

    Potrafi Tony korzystać z życia, lekko zazdroszczę :)

    • 87 4

  • Respekt :)

    • 61 5

  • ..Pozytywny chłopak

    ..zycze Ci powodzenia...

    • 79 2

  • świetnie!

    bardzo pozytywnie, żałuje sie zwykle tego czego się nie zrobiło będąc młodszym i bez zobowiązań. Nigdy nie jest za pózno żeby realizować marzenia ale im pozniej tym trudniej niektóre osiągnąć....

    • 62 1

  • Szacun !!!

    • 43 2

  • no,szacun

    • 31 3

  • (6)

    a dlaczego nic nie napiszecie o tym kolesiu z Wrocławia, co dojechał stopem do Magadanu?

    • 10 16

    • Bo jest z Wrocławia, a to jest Trójmiasto? ;)

      • 37 1

    • trójmiasto.pl a nie wrocław.pl :) (4)

      ale mogli pisać o Przemku, który zjechał pół Europy i Azji, wydał dwie książki
      Albo o Wojtku który dotarł do Dubaju, potem do Australii tanim kosztem, większość stopem.

      • 6 2

      • (1)

        do Australii stope,. Brawo!

        • 4 1

        • http://www.autostopem-przez-zycie.pl/jachtostopem-przez-atlantyk/

          polecam relację Przemka, Wojtek nie prowadzi bloga...

          • 0 0

      • Poczytaj sobie co ten Przemek Ci powie o Ameryce Południowej i potem poczytaj co ja miałem do powiedzenia, choć nic tu nie sugeruję :). Mówię, jedynie, że byłem na jego prezentacji i niestety z braku czasu APd nie zachwycił...

        • 2 1

      • Albo o wielu, wielu innych. Tylko ci inni nie piszą książki potem :)

        • 0 0

  • (1)

    bez kasy? watpie..

    • 10 19

    • Jest napisane, że po dotarciu na miejsce, niemal bez pieniędzy, wystarczy czytać ze zrozumieniem.
      U nas panuje wyobrażenie o tym, że wakacje kosztują, podczas gdy wcale tak nie musi być. Wystarczy kombinować :)

      • 0 0

  • Fajnie, że wszystko się udało (12)

    jestem tylko ciekaw, czy pan student był ubezpieczony na wypadek nagłego zachorowania, wypadku i konicznej kosztownej operacji albo zgonu i transportu zwłok... Czy ludzie o tym w ogóle myślą? Jak coś takiego się stanie, to rodzina musi się zrujnować na te koszty albo zbierać po różnych portalach, fundacjach i znajomych. Tylko na początku grudnia były dwa takie przypadki młodych "podróżników" z Polski: 19-latek zginął w Hongkongu, młoda dziewczyna w Tajlandii. Podróże ich życia. Ale ich rodziny to już sobie raczej nie pojeżdżą na wakacje...

    • 57 9

    • Ambasada pomaga zwykle w takich przypadkach. (9)

      nagłe zachorowania zdarzają się ZAWSZE. Nie da się tego uniknąć jadąc w tak egzotyczne dla nas strony. Inny klimat, inne bakterie, organizm musi się dostosować co zajmuje czas.

      Zgon? raczej nie...

      Ubezpieczenie? zawsze, tym bardziej że nie jest super drogie. Inna sprawa to kwestia realizacji tego ubezpieczenia...

      p.s. podróż do hongkongu to nie wydatek życia. sprowadzenie dzieciaka tym bardziej. obstawiam max 4 tyś. zł. To nie jest kwota z kosmosu, a na pewno nie rujnuje rodziny

      • 6 11

      • (3)

        Trudno mi poważnie traktować opinię osoby niepotrafiącej poprawnie utworzyć skrótu od słowa: tysiące.

        • 5 12

        • (2)

          nie moja strata, skoro z braku argumentów merytorycznych czepiasz się głupiego skrótu :)

          nie zauważyłeś że nie zacząłem zdania z wielkiej litery! nie wiem czy mogę dyskutować z osobą która przeoczyła tak oczywistą gafę.

          p.s. z takim podejściem do życia jestem ciekaw czy Twoje dziecko kiedykolwiek opuści rodzinne miasto... Czy najpierw uzbierasz kasę na jego pogrzeb w razie czego?

          • 16 5

          • (1)

            Przecież to agent ubezpieczeniowy, akurat ma promocje na tego typu zabezpieczenia i wali reklamę gdzie może.

            • 1 1

            • Ludzie jednak są głupi.

              • 2 0

      • nie wiem co masz na myśli pisząc 'sprowadzenie dzieciaka" (2)

        jeśli chodzi o ciało to z Grecji ostatnio podawali- 10 tys.
        ( turysta zmarł na plaży)

        • 5 1

        • (1)

          mam na myśli sytuację gdy "dzieciak" poważnie zachoruje czy na przykład złamie nogę i nie będzie w stanie kontynuować swojej podróży.

          Jeśli chodzi o ciało, domyślam się że koszty są większe, lecz w takim przypadku cena nie gra roli.

          • 1 0

          • przecież można pochować na miejscu - pełna

            egzotyka

            • 0 0

      • Zależy jakiej rodziny

        A ambasada to ja, Pan, Pani - my wszyscy i nasze pieniądze. Właśnie dlatego, że jak piszesz takie rzeczy mogą się zdarzyć ZAWSZE, to należy się ubezpieczać! Zgon raczej nie? To poczytaj: http://jastrzabpost.pl/newsy/martyna-wojciechowska-wspiera-rodzine-marcina-rogali_232809.html Znam dobrze sprawę tego gościa.

        • 3 0

      • Bilet to inny koszt a sprowadzenie zwlok to o zupelnie innym cenniku rozmawiamy

        • 2 0

    • no i podstawa w niektorych rejonach swiata czyli porwania dla okupu.

      • 6 0

    • et voila
      http://www.autostopem-przez-zycie.pl/500dol-vs-ubezpieczenie/#more-7178

      • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Targi Rzeczy Ładnych

15 zł
Kup bilet
targi

Wielka Szama na Stadionie - wielkie otwarcie sezonu w Gdańsku! (12 opinii)

(12 opinii)
street food

Kwiat Jabłoni "Nasze ulubione kluby" (8 opinii)

(8 opinii)
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Książka "Polka przy garach" została napisana przez blogerkę: