• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

"1970" - nowy film o strajkach na Wybrzeżu

Tomasz Zacharczuk
10 grudnia 2021 (artykuł sprzed 2 lat) 

Na ulicach giną ludzie, a w zadymionych gabinetach dzwonią telefony. Sytuacja na Wybrzeżu się zaostrza, podobnie jak ton rozmów prowadzonych przez peerelowskich decydentów. Urodzony w Gdyni dokumentalista Tomasz Wolski w najnowszym filmie przygląda się wydarzeniom Grudnia '70 z perspektywy oficjeli i polityków, którzy na odległość muszą konfrontować się ze strajkującym tłumem. - To porażające, jak władza lekceważąco traktowała swoich obywateli - mówi w rozmowie z nami reżyser "1970". Film w Trójmieście pokażą Kino Muzeum, Kino Kameralne CafeGdyńskie Centrum Filmowe.



Urodzony w Gdyni Tomasz Wolski jest jednym z najbardziej cenionych i utalentowanych dokumentalistów w Polsce. Na swoim koncie ma kilkanaście produkcji, które wielokrotnie nagradzano na międzynarodowych festiwalach w Nyon, Los Angeles, Palm Springs, Sydney, Krakowie i Wrocławiu. W swoim najnowszym obrazie zatytułowanym po prostu "1970" wraca do tragicznych wydarzeń, jakie rozegrały się w Gdańsku i Gdyni. Reżyser nie wychodzi jednak z kamerą na ulice. Przez ponad godzinę podsłuchuje peerelowskich prominentów, którzy podczas telefonicznych rozmów podejmują decyzje mające wpływ na przebieg strajków na Wybrzeżu. Film można już oglądać w trójmiejskich kinach.

Tomasz Zacharczuk: Opowiada pan o wydarzeniach grudniowych z perspektywy politycznych decydentów. To dość nieoczywisty narracyjny zabieg. Dlaczego zdecydował się pan właśnie na taką formę?

Tomasz Wolski: Ciężko jednoznacznie określić. Pracując nad "Zwyczajnym krajem", moim poprzednim filmem, natrafiłem na mnóstwo ciekawych materiałów. Były to telefoniczne rozmowy pomiędzy politykami zaangażowanymi w sytuację na Wybrzeżu. Przesłuchałem 16 godzin nagrań i uznałem, że jest tam wystarczająca ilość emocji i materiału, aby zbudować filmową opowieść. Taka perspektywa wydawała mi się niezwykle interesująca, bo zazwyczaj o wydarzeniach grudniowych, ale też o innych tragicznych wycinkach naszej historii, mówi się z pozycji poszkodowanych. Co jest oczywiście w pełni zrozumiałe. Odwrócenie tej narracji i zamknięcie się we wnętrzach gabinetów MSW stanowiło intrygującą alternatywę. Zważywszy na dostęp do rozmów, które wcześniej nie były publikowane.

Jak w takim razie udało się panu dotrzeć do tych nagrań?

Materiały od dawna są udostępnione w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Do tej pory jednak nikt tak naprawdę się nimi nie zainteresował. Lista osób, które miały je w rękach, była wyjątkowo krótka. Trudno powiedzieć, dlaczego tak bogate źródło informacji nie zostało wcześniej wykorzystane. Być może zainteresowanych odstraszała liczba godzin tych wszystkich nagrań, a może po prostu nikt nie miał odpowiedniego pomysłu na wykorzystanie takiej wiedzy. Jest jeszcze jedna kwestia. Wydaje mi się, że nawet ciekawsza od tego, w jaki sposób udało się te materiały pozyskać...

W jakim celu takie nagrania w ogóle powstały?

Otóż właśnie. Najprawdopodobniej po to, by zbierać haki na uczestników rozmów i posłużyć się tymi materiałami np. do politycznego szantażu. Oczywiście to moje domniemania, bo nie ma na to żadnych dowodów, ale wydaje się to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę mechanizm funkcjonowania ówczesnej władzy i styl rozstrzygania zgrzytów na najwyższych szczeblach państwowych struktur. Co ciekawe, ci politycy doskonale wiedzieli, że są nagrywani. Wnioskuję to ze sposobu prowadzenia przez nich rozmów. Niekiedy wydają się bardzo powściągliwi w swoich opiniach, nad wyraz opanowani, nienaturalnie "usztywnieni".

Powody rejestrowania rozmów są intrygujące, podobnie zresztą jak fakt, że przetrwały one do dzisiejszych czasów. Po '89 roku wszystkie niewygodne i kłopotliwe materiały były przecież masowo niszczone. Jak to się stało, że kilkanaście godzin rozmów o wydarzeniach na Wybrzeżu w 1970 roku nie poszły do kasacji? Wydaje mi się, że są dwie możliwości. Albo przetrwały przez przypadek i ktoś po prostu nie dopilnował ich likwidacji. Albo ktoś z premedytacją je ocalił. Kto i po co? Trudno powiedzieć.

Tomasz Wolski to członek Europejskiej Akademii Filmowej, Polskiej Akademii Filmowej oraz Gildii Polskich Reżyserów Dokumentalnych. Na swoim koncie ma 14 filmów dokumentalnych, które pokazywano i nagradzano na całym świecie. Tomasz Wolski to członek Europejskiej Akademii Filmowej, Polskiej Akademii Filmowej oraz Gildii Polskich Reżyserów Dokumentalnych. Na swoim koncie ma 14 filmów dokumentalnych, które pokazywano i nagradzano na całym świecie.
Kogo słychać na nagraniach?

Najczęściej polityków tzw. drugiego rzędu. Między innymi Pietrzaka czy Żandarowskiego. Jest na przykład również Czesław Kiszczak, ale udzielał się na tych nagraniach bardzo rzadko. Znacznie ciekawszym jest fakt, kogo nie słychać podczas rozmów. Mianowicie ludzi, którzy de facto byli decydentami i w głównej mierze decydowali o eskalacji konfliktu na Wybrzeżu. Kania, Jaruzelski czy Gomułka nie dali się po prostu nagrać.

Co pana szczególnie zaskoczyło, gdy słuchał pan tych rozmów po raz pierwszy? Jaki obraz ówczesnej władzy wyłaniał się z zarejestrowanych na taśmach nagrań?

Biorąc pod uwagę czasy, w jakich doszło do tragicznych wydarzeń w Trójmieście, na pewno zaskoczyło mnie to, jak wówczas można było dość swobodnie nawigować pewnymi działaniami na odległość. Z pozycji centrali w Warszawie. Jedynie za pomocą telefonu. Bazując właściwie tylko na szczątkowych raportach. Dziś - w dobie internetu czy wszechobecnych kamer - wydaje się to dość abstrakcyjne.

Same rozmowy były natomiast o tyle porażające, że właściwie od początku czuć w nich było lekceważący stosunek do protestujących. Deprecjonowano ich postawy, żądania i motywy. Decydenci traktowali robotników z góry, niemal automatycznie plasując ich kilka poziomów niżej. Podczas jednej z rozmów pada pytanie: ile mamy trupów? Nie poszkodowanych, nie rannych, nie zabitych. Trupów. Tak jakby ginący ludzie byli jedynie statystyką, w dodatku mało istotną. Stosunek prominentów do strajkujących obrazuje, jak władza podchodziła wówczas do obywateli. Przedmiotowo i z pogardą.

Z tych samych rozmów można było także wyczuć zgoła odmienne emocje. Strach, niepewność, niezdecydowanie, wątpliwość i zdziwienie. Olbrzymie zdziwienie samym faktem, że ci ludzie strajkują, nie godzą się z polityką partii, odrzucają obowiązujący porządek. Uczestnicy rozmów nieraz nie mogli pojąć, dlaczego właściwie doszło do buntu. Byli tak odrealnieni i oderwani od przyziemnych potrzeb oraz wartości, że nie potrafili zrozumieć, o co tym ludziom na Wybrzeżu dokładnie chodzi.

Główną osią filmu są rozmowy telefoniczne polityków i wojskowych, które odbywały się w gabinecie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. To tu docierały telefony z oblężonego przez protestujących Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Główną osią filmu są rozmowy telefoniczne polityków i wojskowych, które odbywały się w gabinecie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. To tu docierały telefony z oblężonego przez protestujących Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Szesnaście godzin nagrań, a film trwa nieco ponad godzinę. Selekcja materiałów była trudna?

Właściwie jest to praca, do jakiej dokumentalista jest przyzwyczajony. Zdarza się pracować na materiale liczącym nawet sto godzin, a i tak trzeba to "upchnąć" w sto razy krótszy metraż. Część nagrań poza tym nie nadawała się do użycia. Pamiętajmy, jakie to były czasy i jaka wówczas obowiązywała technologia. Szumy, urwane połączenia, kłopoty z łącznością - to wszystko słychać podczas rozmów. Czasami trudno było rozszyfrować, czego dotyczyła rozmowa lub jakie konkretnie padały słowa. To również stawiało nam pewne ograniczenia przy doborze materiałów.

Jak w filmie pojawiły się lalki? Skąd pomysł akurat na animację poklatkową?

Początkowo w ogóle nie brałem jej pod uwagę. Przyznam, że nie wiedziałem, co zrobić z tym konkretnym materiałem. Miałem oczywiście świadomość, że to świetna wartość dźwiękowa, która może posłużyć np. do audycji radiowej. Film wymaga jednak obrazu. Jak go wykreować, dysponując jedynie warstwą audio? Od początku wiedziałem, że nie chcę korzystać z inscenizacji i aktorów, bo uważam to za sztuczne, nieodpowiednie i zwyczajnie złe w tego typu kinie. Zdawałem sobie sprawę również z tego, iż nie mogę dźwięku uzupełniać statycznymi zdjęciami, bo ileż można oglądać na ekranie te same, nieruchome obrazki. Wiedziałem także, że rozmów nie powinienem zestawiać z wydarzeniami na ulicy. Moim zdaniem one się wzajemnie wykluczały. Szukałem więc takich rozwiązań, które ułatwią widzowi słuchanie i nie odciągną go od meritum, jakim był przede wszystkim dźwięk.

Wyobraziłem sobie scenę, podczas której w przyciemnionych i zadymionych gabinetach MSW obserwujemy polityków ze słuchawkami w rękach, palących nerwowo papierosy i popijających kawę. Podzieliłem się tymi wrażeniami z producentami i odpowiedzialnym za animację Robertem Sową. Wtedy już wiedzieliśmy, że wykorzystanie lalek i zbudowanie makiet jest tym brakującym elementem. Spoiwem, które w ciekawy sposób połączy dźwięk z obrazem.

Później te lalki nabrały nawet symbolicznego znaczenia. Z założenia są przecież sterowalne, podporządkowane i nadające się do manipulacji. Zupełnie jak bohaterowie rozmów. W taki służalczy sposób postrzegamy przecież polityków z tamtych lat.

Muszę przyznać, że praca z lalkami dostarczyła mi mnóstwo zabawy. Są bardzo plastyczne, świetnie nadają się do układania scen tak, jak ma to miejsce w filmie fabularnym. Z tą różnicą, że moich "aktorów" mogłem samodzielnie i swobodnie przestawiać z miejsca na miejsce.

Rozmowy telefoniczne, które prowadzili komunistyczni dygnitarze, nigdy wcześniej nie zostały wykorzystane w filmie dokumentalnym. Ukazują kulisy ważnych decyzji i sposób prowadzenia zarządzania kryzysowego. Rozmowy telefoniczne, które prowadzili komunistyczni dygnitarze, nigdy wcześniej nie zostały wykorzystane w filmie dokumentalnym. Ukazują kulisy ważnych decyzji i sposób prowadzenia zarządzania kryzysowego.
Teraz "1970", wcześniej "Zwyczajny kraj", w którym też przecież wykorzystywał pan prawdziwe rozmowy milicjantów i funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa. Mówimy już o pewnym dokumentalnym cyklu?

Zgadza się. Pracuję nad kilkoma projektami w tym momencie, które mocno bazują na archiwalnych materiałach. Jednym z nich jest opowieść o stanie wojennym. Jesteśmy na razie na etapie zbierania dofinansowania. Równolegle trwają prace związane z poszukiwaniem odpowiednich materiałów. Oczywiście jest ich sporo, a na pewno więcej niż w przypadku wydarzeń z 1970 roku, ale nie chcę posiłkować się jedynie oficjalnymi nagraniami. Liczę, że uda się dotrzeć do prywatnych osób, które zechcą podzielić się z nami swoimi taśmami.

Opowiadając o stanie wojennym, również chce pan postawić na nietypową filmową formę? Może ponownie animacja?

Nie chcę absolutnie ograniczać się pod względem formy. Nie jest tak, że teraz przy każdym projekcie będę uparcie poszukiwał takich rozwiązań formalnych, by za wszelką cenę zaskoczyć widza. Nadal najważniejsza jakość kryje się w materiałach i odpowiednim ich wykorzystaniu na ekranie. Narzucenie sobie z góry pewnej formy może zniekształcić cały proces zbierania informacji. Uważam, że materiały archiwalne trzeba zrozumieć i dać im możliwość przemówienia, dotarcia do widza.

W jednym z wywiadów powiedział pan: "Nie chcę robić filmów historycznych. Chcę robić filmy uniwersalne". Na czym więc polega uniwersalność "1970"?

Filmów "Zwyczajny kraj" i "1970" nie traktuję jako filmów historycznych. Są to produkcje oparte na technice "found footage", które w moim rozumieniu pokazują pewną część historii w szerszym kontekście. Staram się szukać tematów, które są w stanie powiedzieć nie tyle o przeszłości, a o współczesności właśnie. "1970" jest dla mnie opowieścią o arogancji i bucie władzy, która nie chce rozmawiać ze społeczeństwem. A przecież temu samemu społeczeństwu ma służyć. To opowieść o tym, jak politycy i przedstawiciele władzy zamiast rozmawiać, budują mury i podziały. Taki mechanizm wciąż niestety z powodzeniem funkcjonuje w wielu częściach świata.

Film

1970 (1 opinia)

(1 opinia)
dokumentalny

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (124)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Daria ze Śląska "Pierwsza trasa c.d."

89 - 129 zł
Kup bilet
pop

The Robert Cray Band: Groovin' 50 years!

159 - 249 zł
blues / soul, rock / punk

Paweł Stasiak z zespołem PapaD (1 opinia)

(1 opinia)
120 zł
Kup bilet
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Łukasz Czarnecki wytańczył zwycięstwo w programie "Taniec z Gwiazdami" z: