• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Olaf Deriglasoff: Zespoły rockowe nie wywołują wojen

Patryk Gochniewski
23 listopada 2017 (artykuł sprzed 6 lat) 
My, ludzie z Trójmiasta, zawsze będziemy trochę egzotyczni i niech tak zostanie. Nasze poczucie humoru, abstrakcja, styczność z czymś bezkresnym. Ten moment, gdy stoisz na pustej plaży i patrzysz w dal. Mamy naprawdę rzadką możliwość obcowania z tą przestrzenią. My, ludzie z Trójmiasta, zawsze będziemy trochę egzotyczni i niech tak zostanie. Nasze poczucie humoru, abstrakcja, styczność z czymś bezkresnym. Ten moment, gdy stoisz na pustej plaży i patrzysz w dal. Mamy naprawdę rzadką możliwość obcowania z tą przestrzenią.

Mimo że znany, to swój debiut wydał dopiero po ponad trzydziestu latach. O Dzieciach Kapitana Klossa, muzycznych - i nie tylko - podróżach, życiu oraz ludziach bez pasji rozmawiamy z Olafem Dergiglasoffem. Jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci trójmiejskiej i krajowej sceny gitarowej.



Patryk Gochniewski: Lubisz Klossa?

Olaf Deriglasoff: Nie, ja go nigdy nie lubiłem. To ironiczna nazwa, jakby na przekór. Wiesz, pokolenie lat 60. było wychowane na tym całym etosie wojny, a nam się to nie podobało.

Skąd wziął się pomysł, aby "Syf bałtycki" ujrzał światło dzienne - minęło w końcu ponad trzydzieści lat.

To była oddolna inicjatywa, niezwiązana ze mną. Odżegnywałem się w ogóle od grania na koncertach piosenek Dzieci Kapitana Klossa. Takie odgrzewanie kotleta. Nic nie inicjowałem, po prostu przychodzili do mnie ludzie, wytwórnie i proponowali. Ja to sukcesywnie zamiatałem pod dywan. W końcu jednak przyszedł do mnie Bezkoc z "Pasażera". No i tym razem poszło. Zebrał archiwalia i nagrania z koncertów, a Robert Jarosz, znawca sceny alternatywnej, przygotował obszerny booklet, będący trochę biografią, a trochę wywiadem.

No właśnie, nie jest to trochę trup z szafy? Zespół istniał tylko trzy lata i musiał się rozwiązać z powodu "kwaśnej" relacji.

Bardzo kwaśnej nawet (śmiech). Wiesz co, zawsze tak myślałem. Ale jest entuzjastyczny odbiór tego wydawnictwa. A co w tym wszystkim najdziwniejsze i najśmieszniejsze, to jest mój debiut tak naprawdę. Płyta powinna się ukazać gdzieś na przestrzeni lat 85/86, ale nie było ku temu możliwości. Szalała komuna, nie było studiów nagraniowych, od razu interesowała się tobą esbecja. A my byliśmy punkowcami. W opozycji do wszystkiego, ale nie byliśmy związani z Solidarnością. Mieliśmy wszystko to gdzieś. Nas interesował aspekt społeczny, ekologiczny, w to byliśmy zaangażowani.

Historia nie potoczyła się może tak, jakbyś sobie tego życzył, ale Dzieciom udało się zaistnieć w dwóch dość istotnych wydarzeniach: Jarocin '85 i filmie "Fala", w którym zresztą macie dość grzeczny wizerunek.

Tak. I nie jest to do końca nieprawdziwa wizja. Nie braliśmy dragów, nie chlaliśmy, nie rzygaliśmy na buty. Na tle punkowego zjawiska byliśmy grzeczniejsi. Może lepiej wychowani. Nie taki miał być punkowiec. A co do Jarocina... Z jednej strony to niby już dosyć odległe wspomnienie, ale jednocześnie było to wyjątkowo silne przeżycie. Na tyle, że nadal mam w głowie całą serię emocjonalnych przebłysków. Pamiętam, że byłem przerażony, wiesz, tyle tysięcy ludzi. Nie byliśmy do tego przyzwyczajeni. Było to spełnienie marzeń. Jakiś rodzaj euforycznego snu, odjazd. Tym bardziej, że publiczność kupiła nas od razu i pod sceną mieliśmy wielotysięczne pogo.

Było kiedyś coś takiego jak Trójmiejska Scena Alternatywna. Siłą rzeczy do niej należeliście, ale chyba nie do końca pasowały wam zasady.

Faktycznie chyba byliśmy trochę z innej gliny. Spokojniejsi. Wiele trójmiejskich zespołów eksperymentowało z różnymi substancjami. A my staliśmy obok. Ale też nigdy wcześniej i nigdy później to środowisko nie było tak skonsolidowane. Ta współpraca była wspaniała. Napędzaliśmy się wzajemnie. To było sprzężenie zwrotne. Tygiel inspiracji.

Jaki to był w ogóle okres dla trójmiejskiej muzyki alternatywnej? Reszta kraju lubiła z wami przebywać czy też byliście dla nich swego rodzaju egzotyką? Od morza zawsze wiał specyficzny wiatr, inny niż gdzie indziej.

My, ludzie z Trójmiasta, zawsze będziemy trochę egzotyczni i niech tak zostanie. Nasze poczucie humoru, abstrakcja, ta styczność z czymś bezkresnym. Wiesz, ten moment, gdy stoisz na pustej plaży i patrzysz w dal. Mamy naprawdę rzadką możliwość obcowania z tą przestrzenią. Dlatego ludzie przyjeżdżają, żeby tu pobyć. I wtedy też tak było. Wpadały kapele z Warszawy, Bydgoszczy, Torunia. To przebywanie ze sobą, kumplowanie się, wymienianie inspiracji było ważne. Trójmiasto zawsze miało bardzo duży szacunek w kraju.

Dzieci zakończyły działalność i ruszyłeś do Berlina.

To była ucieczka z komuny. Milicja, partia, konformiści bez humanistycznych ideałów. Ja lubiłem ludzi, lubiłem się kumplować. Ale wtedy wszyscy byli zamknięci. Kiedy Dzieci Kapitana Klossa drastycznie zakończyły swoje istnienie, uciekłem z kraju. Wtedy paszport dawali ci jedynie na ściśle określony czas wyjazdu. Trzeba go było oddać do urzędu po powrocie. A jak wracałeś po wyznaczonym czasie, to czekała na ciebie cała masa szykan i nieprzyjemności. Ja poszedłem na całość i postanowiłem nie wracać. Wtedy, w 1987 roku, myślałem, że wyjeżdżam na zawsze, bo nikt nie spodziewał się, że komuna tak szybko upadnie. Raczej mieliśmy przekonanie, że ma się bardzo dobrze. To było smutne przeżycie, kiedy wypływałem z Gdyni do Bremenhaven, w dali tliły się trójmiejskie światła, a ja myślałem, że już tu nie wrócę.

Ale Berlin to był fajny czas, podobno jammowałeś nawet z Jimmim Tenorem.

To było ciekawe miejsce dla mnie. Nawet kilkadziesiąt koncertów dziennie za nieduże pieniądze, scena zrzeszająca wiele kultur. Bardzo inspirujące. A Jimmi - tak, miałem z nim styczność. Wpadł do sali fiński chłopak z saksofonem, graliśmy, ale kiedy skończyła się energia, spakował sprzęt i poszedł. Nie mieliśmy nawet okazji pogadać. I dopiero po latach patrzę, a w telewizji znajoma twarz. Berlin to było dla mnie zachłyśnięcie wolnością. To jest potrzeba młodego wieku i polecam każdemu. Może to być każde inne miasto, ale warto. Miejsce, w którym można dojrzeć, bo życie nie jest łatwe. Przychodzi w końcu taki moment, kiedy trzeba się utrzymać samemu.

Ale w końcu zjawił się Kodym i powiedział, że chce ciebie w reaktywowanej Aptece.

To było fajne doznanie, bo byłem fanem Apteki od czasu ich płyty "Big Noise". Byłem w szoku, że tak się rozwinęli, bo kiedyś ich muzyka była zupełnie inna. No i nagle przyjeżdża i mówi, że chce mnie w zespole, chce nagrać płytę. Natychmiast się spakowałem i porzuciłem Berlin.

W sumie od tego powrotu rozpoczęła się twoja muzyczna tułaczka. Homo Twist, Kury, Pudelsi, Kazik, Illusion...

Nie widzę tego w ten sposób, to raczej samo życie jest tułaczką. Ludzie robią dyplomy, a pracują w zupełnie innych zawodach. Mało kto w życiu robi to, co chce. My, muzycy, mamy to szczęście, że możemy realizować swoją pasję. Ale też ciągle czegoś szukamy. Gramy w wielu miejscach, ruszamy w kraj, za granicę. Jakby się grało tylko na własnym podwórku, to szybko byśmy się znudzili lokalnej publiczności. Często zmieniamy adres zamieszkania. Sam miałem ich chyba ze czterdzieści. To nie ułatwia wielu spraw, chociażby związków. Ale zawód muzyka to ciągła podróż. Nie przepadam za słowem tułaczka. Ma ono w sobie nostalgiczny, smutny i pejoratywny wydźwięk. Ja podróżuję.

Nie przeszkadzało ci stanie w drugim rzędzie?

I tak, i nie. Od piętnastu lat znów jestem liderem. To eksponowane miejsce, ale potrafi być z czasem bardzo męczące. Ma się dużo więcej spraw na głowie. Komponowanie, pisanie tekstów, wywiady, klipy, okładki. Często to wszystko należy do obowiązków lidera. Czasem tęsknię za tym spokojnym drugim szeregiem. Ale obecnie mam taki czas, że prowadzę zespół, mam na niego pomysł i myślę, że wiem, jak nim pokierować. Poniekąd też z racji wieku i doświadczenia. Taka naturalna mądrość, żeby zespół utrzymać. Należy unikać kwasów, a to nie zawsze jest łatwe przy tylu charakterach. Ale jestem przekonany, że każda grupa potrzebuje konkretnego, świadomego lidera.

Arkadiusz Jakubik i Olaf Deriglasoff w Spatifie:



Uznałeś, że czas stać się frontmanem. W końcu wyszedłeś przed szereg - Cyrk Deriglasoff i duet z Arkadiuszem Jakubikiem. Zwłaszcza to drugie mnie interesuje.

Jesteśmy po połowie, duet z prawdziwego zdarzenia. Mało ludzi w ogóle zna ten projekt. Muzyka jest chyba zbyt trudna i zbyt eksperymentalna. Ludzie potrzebują piosenek. A nasze nadają się bardziej na pogrzeb niż wesele (śmiech). Nasza współpraca wzięła się z przyjaźni. Wyszło to ludzko, nie zawodowo.

Wasze drogi już się wcześniej spotkały. Byłeś producentem płyt Dr. Misio.

Potrzebował kogoś doświadczonego przy pierwszej płycie. Ludzie też nie do końca wiedzą, kim jest producent muzyczny. To taki dyrektor artystyczny. Ma wskazać kierunek, często współkomponuje. Czasem, jak ja, okazjonalnie występuje z zespołem na scenie. Arek odnowił kontakt przy drugiej płycie, ale na trzeciej już mnie nie ma. Jego zespół też nie jest już tak undergroundowy. To jest w ogóle niezwykle inteligentny i oczytany człowiek. Namawiałem go, żeby sam zaczął pisać piosenki, bo na razie romansuje mocno z poezją, chociażby Świetlickiego. Ma wszystkie podstawy do tego, aby być dobrym tekściarzem. Ale znów, wszystko zależy od człowieka i jego pomysłu na życie. Ja raczej nie wyobrażam sobie, żebym nie pisał swoich tekstów.

Powiedz mi - w jak dziwnym kraju żyjemy, że człowiek, który od ładnych kilku dekad jest na scenie, nie może z tego żyć?

No... tak. Dużo się na to składa. Specyfika kraju, czasów, gospodarki. Też i słuchacza, który jest zakochany w zagranicy. Że po angielsku jest fajniejsze. Sam masz na pewno znajomych, którzy uważają, że to wstyd słuchać polskiej muzyki. Zostaliśmy zniewoleni kulturą Zachodu. Niby odzyskaliśmy wolność, ale jednak nie do końca. Kiedy zaczynałem, było dużo trudniej. Nie było takiego dostępu do instrumentów, sal koncertowych, wydarzenia organizowało tak naprawdę tylko ZSMP, rynek wyglądał inaczej. Ucieczka w zagraniczną muzykę była uzasadniona. Dziś nie ma tak naprawdę wytłumaczenia. Na pewno jest to też podyktowane przez duże wytwórnie muzyczne, które pchają te wszystkie anglojęzyczne gwiazdki do radia. Może to będzie cyniczne, ale skoro tak lubimy angielski, to dlaczego spikerzy w radiach mówią jeszcze po polsku? Nie umiemy się z tego uwolnić, rozwinąć.

Tym bardziej, że jakość tej muzyki nie stoi na najwyższym poziomie. Teraz wszystko jest takie samo. Dla porównania weź chociażby pop lat 90.

Tamten okras obfitował w objawienia. Wielu wykonawców, czasem nawet z kręgów popu, wytyczało nowe szlaki. Chociażby Depeche Mode. Nigdy nie było mi po drodze z ich twórczością, zawsze bliższe były mi gitary i takie zespoły jak Nirvana czy Sonic Youth, ale ich wkład w muzykę popularną jest nie do podważenia.

Jako artyście zdarzało ci się uczestniczyć w burzach w szklance w wody. Jak to jest, że ludzie, którzy nie mają pojęcia o kulturze albo zainteresowani są zupełnie innymi jej trzonami tak bardzo walczą z czymś, co ich nie dotyczy ani nie dotyka?

To bardzo proste. Ludzie nie mają życia. Stąd taka popularność wszystkich plotkarskich pisemek i portali. Że jakaś aktorka zagryza marchewkę albo co ma dziś na sobie ktoś tam. Ludzie nie żyją pasjami, są nieszczęśliwi. Nie robią tego, co chcą, mają robotę, której nienawidzą. I potem się karmią tymi plotkami albo chorą odmianą polityki. Szukają winnych sytuacji, które kierują się zupełnie innymi mechanizmami, a te ciasne głowy ich nie rozumieją. Pierwszy raz taka burza miała miejsce chyba w związku z piosenką Kazika "Jeszcze Polska". To zadziałało jak płachta na byka na obrońców pseudopatriotyzmu. Jakby zbitka słów "jeszcze" i "Polska" była zarezerwowana tylko dla jednej rzeczy, a inaczej łamiesz prawo.

Ludzie nie mają nic innego do roboty. Szukają i znajdują wroga. Jedni chcąc zbić na tym kapitał polityczny, inni widzą w tym sposób, by zdobyć władzę i pieniądze. Panuje bieda emocjonalna, głupota i czepialstwo. Chcą zabłysnąć jako obrońcy, wybitni działacze. Bo, zauważ, czy znasz jednego dobrego polityka, takiego z prawdziwego zdarzenia? Polityk to był Ghandi. Mocny przykład, ale tak uważam. W ogóle brzydzę się polityką. Słyszałeś, żeby jakiś zespół rockowy kiedyś wywołał wojnę, miał na sumieniu śmierć dzieci, kobiet i starców? A politycy owszem.

Na koniec, trochę tonując ten minorowy nastrój - gdyby po rozpadzie Dzieci nie wypaliła artystyczna eskapada do Berlina, zostałbyś złotnikiem?

Fakt, z wykształcenia jestem złotnikiem. Miałem nawet swój punkt na Mariackiej. Klepałem te pierścionki i ludzie nawet nie wiedzieli, że gram w zespole. Ale męczyło mnie to. Pracowałem i grałem. Musiałem podjąć decyzję. Postawiłem na pasję i nie żałuję, choć różnie bywało. Gdybym musiał wybrać, pewnie poszedłbym na morze, jak mój ojciec i większość facetów z mojej rodziny. Gdybym nie grał muzyki, nie umiałbym usiedzieć w jednym miejscu, musiałbym robić coś, co by mi dało możliwość podróżowania i ten specyficzny smak przygody.

  • Olaf Deriglasoff z zespołem
  • Olaf Deriglasoff z zespołem
  • Olaf Deriglasoff
  • Olaf Deriglasoff

Opinie (17) 2 zablokowane

  • Spikerzy w radiu mówią po polsku - to jest nadużycie - spikerzy w radiu krzyczą i robią takie transakcentacje, że aż język mi się spala ze wstydu. Ludzie bez osobowości słuchają radia i uważają zagraniczną muzykę za lepszą.

    • 16 4

  • (1)

    Zespoły discopolowe też nie wywołują wojen

    • 10 2

    • ale bitwy na sztachety i owszem.

      • 4 1

  • W Babilonie zdrada, każą nosić jaja,
    a jaja podnoszą emocje i wywołują wojny.

    • 12 1

  • xxx (1)

    dno !!!

    • 2 20

    • Odbij się od niego i do góry

      powodzenia!

      • 8 1

  • Koncerty G (1)

    • 2 1

    • Przygodę z GSA rozpocząłem właśnie od koncertu DKK, we Wrzeszczu, w jakimś klubie studenckim, był to chyba rok 1984 .

      Olaf pamiętam grał na gitarze żyletką. Ten koncert DKK, oraz wczesniejszy UK Subs w Olivii zmieniły mój muzyczny świat na zawsze. Dzięki, Olaf !

      • 14 0

  • "W ogóle brzydzę się polityką. Słyszałeś, żeby jakiś zespół rockowy kiedyś wywołał wojnę" (2)

    RAC (Rock Against Communism) nawołujący do walki z r******i lewicowymi

    • 5 6

    • RAC to nie rock !

      ....tylko nAZI-rasistowskie g*wno !

      • 9 2

    • RAC to nie rock !

      ...tylko nazi-rasistowski szit !

      • 5 2

  • Olaf, nie przesadzaj z tą emigracją, bo padnę ze śmiechu !

    3,5 mln Polaków też oglądało po raz ostatni światła swojego miasta - tym razem z pokładu samolotu do Londynu, Dublina, etc. I nie zbijają bąków na życiu artystycznym ale na zapierdolu poniżej swoich możliwości i realizacji swoich życiowych potrzeb !
    Tak więc niewiele się zmieniło...

    • 9 4

  • 30 lat na scenie i nie da się z tego żyć? To pora ze sceny zejść.

    • 6 5

  • No Dzieci KK to było coś ... (2)

    jeszcze gdzieś mam kasety z tymi kawałkami ...

    • 4 1

    • (1)

      Ty tak na poważnie? Przecież ten zespół to było muzyczne dziadostwo do kwadratu. Trzeba być naprawdę niewymagającym słuchaczem, żeby takie coś mogło się podobać.

      • 0 5

      • poważnie, poważnie ...

        punk rock nie jest dla wymagających słuchaczy, to jakby podstawowa zasada tego rodzaju muzyki, w szczególności jeśli chodzi o jego początki

        • 2 0

  • minus ze DKK strasznie cienko brzmi, na koncertach bywalo lepiej

    Ale nie ma co wybrzydzac, dobrze ze sa nadal sluchani. Olaf ma ogien w glowie i w rekach, to takze byl moj poczatek z rokendrolem, dzieki olaf!!

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Targi Rzeczy Ładnych (2 opinie)

(2 opinie)
15 zł
Kup bilet
targi

Wielka Szama na Stadionie - wielkie otwarcie sezonu w Gdańsku! (12 opinii)

(12 opinii)
street food

Kwiat Jabłoni "Nasze ulubione kluby" (11 opinii)

(11 opinii)
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Co oznacza, kiedy swędzi nas lewa strona nosa?