• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Brzeziński: Swój zawód trzeba kochać. Nie wystarczy lubić

Borys Kossakowski
21 grudnia 2014 (artykuł sprzed 9 lat) 

Do 2007 roku był aktorem Teatru Muzycznego. Potem rzucił wszystko i ruszył w podróż. Grał w Europie, występował w produkcjach największych transatlantyków, wreszcie wylądował w Australii, by tam zagrać w Sydney główną rolę w "Rent". W tym roku Mateusz Brzeziński wrócił do Gdyni, by otworzyć swoje studio aktorskie Acting Studio i przekazać swoją wiedzę młodszym.



Mateusz Brzeziński po siedmiu latach grania w musicalach w Europie i Australii wrócił do ukochanej Gdyni. Mateusz Brzeziński po siedmiu latach grania w musicalach w Europie i Australii wrócił do ukochanej Gdyni.
Borys Kossakowski: Dlaczego wyjechałeś? To była ucieczka?

Mateusz Brzeziński: Czułem, że stoję w miejscu. Chciałem się rozwijać u boku różnych reżyserów i aktorów. Oczywiście wydawało mi się też, że trawa gdzie indziej jest bardziej zielona. Zdecydowały też zarobki, bo stawki na etacie w teatrze są kiepskie. Wyruszyłem więc w siedmioletnią podróż. Niemcy, Francja, Szwajcaria, cruise linery dookoła świata, wreszcie Australia...

Spakowałeś manatki i ruszyłeś przed siebie?

Dokładnie do Niemiec, na przesłuchania do spektakli. Na początku wziąłem udział w dwóch produkcjach: "Jesus Christ Superstar" i "Evita", a później już poszło. Mam na szczęście kilka zawodów i umiejętności. Moją pasją są zwierzęta, przede wszystkim psy i konie. To mi kilka razy w życiu pomogło. Wolny zawód ma to do siebie, że jak telefon dzwoni, to bez przerwy. A jak milczy, to jak zaklęty. Pod Frankfurtem zaprzyjaźniłem się z właścicielką stadniny, nieopodal której mieliśmy próby. Ona załatwiła mi przesłuchania w teatrze, gdzie oprócz grania, tańca i śpiewania również jeździłem konno. A w przerwach między zleceniami przyjeżdżałem do niej i pracowałem trenując konie. W Australii zaś zaraz po przyjeździe znalazłem pracę w hodowli psów i na wystawach psów rasowych. Właścicielka hodowli, z którą od razu się zaprzyjaźniliśmy poznała mnie podczas kręcenia filmu o niej z bardzo znaczącymi osobami z australijskiej telewizji i wtedy zacząłem szukać ról. Zwierzęta kocham równie mocno jak teatr. Może nawet ciut bardziej.

Takie tournée jest niezwykle wykańczające. Niektórym się może wydawać, że to sama przyjemność. A tak naprawdę to ciężka harówka.

To prawda. Po spektaklu wsiadasz w autokar, jedziesz całą noc, rano jesteś w hotelu. Masz parę chwil, żeby się ogarnąć i już lecisz na próby. Choć faktem jest, że zwiedziłem kawał świata. Najmilej pod tym względem wspominam kontrakty na statkach pasażerskich. Pływałem na gigantycznych jednostkach, które mają na pokładzie teatry na pięć tysięcy osób na widowni! Codziennie inny spektakl. Statki są o tyle fajne, że mieszkanie pływa z tobą, a jak cumuje w porcie - śmigasz zwiedzać.

W czasie sztormu też graliście?

Tak. Co ciekawe, to, czy spektakl się odbędzie, nie jest jednak uzależnione od samopoczucia aktorów, ale widzów. Jeśli dobrze się czuli to show must go on. Choć bywało i tak, że przychodzili na widownię z plastikowymi torebkami.

Wielu muzyków twierdzi, że granie na statkach jest odtwórcze i uwsteczniające.

A moim zdaniem brzydota leży w oku patrzącego i jego podejścia. Kiedyś podobnie mi się wydawało, ale jak zacząłem tam pracować to doceniłem walory tej pracy i dziś mogę powiedzieć, że bardzo mi się ona podoba.

Nie miałeś takiego pomysłu, że to uwłacza aktorowi?

Nigdy. Ta praca daje inne możliwości i staram się z każdej sytuacji brać doświadczenie, z początku miała mi ona zapewnić możliwość dalszych podróży, dziś daje mi o wiele więcej. Etatowe teatry w Polsce mają swoje zalety jeśli aktorstwo to jedyna rzecz jaką chce się wykonywać w życiu, ale nie bardzo nieopłacalna, bo trzeba utrzymać gigantyczny personel, a pensje nie są zadowalające. Na świecie robi się musicale zupełnie inaczej - robi się sztukę, wynajmuje salę i gra.
Tam teatr etatowy (jeśli w ogóle istnieje w danym mieście) zatrudnia tylko wybrańców tzw: gwiazdy, które dają gwarancje nazwiskiem, że bilet się sprzeda. Na spokój duszy w tym zawodzie mogą sobie pozwolić nieliczni.

Spotkało cię coś niedobrego podczas tej podróży? Trzeba było zapłacić frycowe, grając role, których by się nie chciało?

Jasne, frycowe zapłaciłem (śmiech), w każdym nowym miejscu płaci się za niewiedze. Ale wolę mówić o tym, co mnie spotkało dobrego. Jak jechałem na Zachód, to słyszałem popularne stwierdzenie: uważaj na Polaków, bo Polak, jak ci nie przeszkodzi, to już ci pomógł. Moje doświadczenia, są inne. Spotkałem wspaniałych Polaków: życzliwych, wspierających, w tym jednego anioła: Joannę Borkowską-Surucić (dyr. Artystyczny teatru w Sydney), która bardzo mi pomogła w karierze. I to zupełnie bezinteresownie

W opowieściach o showbusinessie najczęściej się czyta o tym, jak artystów topią w łyżce wody agenci i managerowie.

To businessmani, nie spodziewam się, że będą moimi przyjaciółmi, ale że będą dbać o swój produkt- tak przynajmniej robią ci mądrzy, którzy znają się na swojej pracy. Ich pracą jest wcisnąć artystę tam, gdzie go nie chcą i sprawić żeby jeszcze zapłacili - ciężka robota, ale ktoś ją musi wykonywać i dostać za to wynagrodzenie. Nie miałem wiele do czynienia z agentami, bo zazwyczaj wszystkim zajmuję się sam. A  czy są uczciwi? Różne bywa. Trzy lata temu przez takiego delikwenta straciłem półroczny rejs dookoła świata. Nagle pozostałem bez żadnych perspektyw na kilka miesięcy. Ale nie ma tego złego... Zadałem sobie pytanie: co zawsze chciałeś zrobić, ale brakowało ci czasu? Pojechać do Australii! Spakowałem walizkę i poleciałem do Sydney. Tam zostałem dwa lata i zagrałem główną rolę w "Rent"- topowym musicalu na świecie .

Po powrocie postanowiłeś szkolić młodych kandydatów na aktorów.

W zasadzie od 10 lat pracuje jako nauczyciel. Podróże potwierdziły tylko, że warto dzielić się wiedzą, bo wiedzy od tego nie ubywa. Otworzyłem studio, bo wiem jak to jest, gdy chcesz coś zrobić, ale nikt ci nie chce lub nie jest w stanie pomóc.

Nie da się wyżyć z pensji aktora?

Zależy o jakiej sytuacji mówimy. W Polsce w kręgach zawodowych panuje jeszcze przeświadczenie, że aktor musicalowy to: ani aktor, ani wokalista, ani tancerz, przy czym na świecie są to najlepiej opłacani artyści. Bo tak naprawdę to musi umieć śpiewać, tańczyć i mówić w każdym stylu. Udane premiery na Broadwayu prawie gwarantują zaraz nagrywanie płyty, czy rolę w filmie, bo agenci tam chodzą na spektakle. Uważam, że nasz kraj to kopalnia talentów i chyba dlatego z tego nie korzystamy - powiało smutkiem trochę, ale trzeba o tym mówić i zacząć doceniać własne zasoby i stwarzać sobie możliwości.

Lubisz ten zawód?

Jest bardzo zaborczym kochankiem. Żąda wszystkiego, pełnego zaangażowania. Rano - próby, wieczorami - spektakle. W weekendy też spektakle. Przez ostatnie czternaście lat wolnego sylwestra miałem tylko raz, ale jakoś nie cierpię z tego powodu. Trzeba mieć duży dystans, a jeśli masz tylko parcie na szkło, to czeka cię dużo frustracji. Trzeba to kochać, nie tylko lubić.

Miejsca

Opinie (15) 3 zablokowane

  • Mateusz Brzeziński jest cudowny! Podoba mi się jego podejście do tego, co robi.
    Trzeba lubić swoją pracę, bo inaczej jest to katorga.
    A temu Panu, który macha łopatą cały dzień radzę, żeby wziął się do nauki.
    Wtedy nie będzie musiał całe życie używać łopaty jako narzędzia pracy!

    • 4 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Targi Rzeczy Ładnych

15 zł
Kup bilet
targi

Wielka Szama na Stadionie - wielkie otwarcie sezonu w Gdańsku! (12 opinii)

(12 opinii)
street food

Kwiat Jabłoni "Nasze ulubione kluby" (8 opinii)

(8 opinii)
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Który trójmiejski muzyk jest wokalistą zespołu Illusion?