• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Celebryci na terapii. Recenzja filmu "The End"

Tomasz Zacharczuk
21 sierpnia 2021 (artykuł sprzed 2 lat) 

Nowa produkcja twórców "365 dni" miała demaskować kulisy filmowego showbiznesu w Polsce, ale jedyne, co udało się obnażyć to kilka kobiecych biustów, scenariuszowe ubóstwo i nieudolne poprowadzenie historii, która ani nie wciąga, ani finalnie nie zaskakuje. Nawet, jeśli w "The End" ukryte są śladowe ilości ambicji, to dotarcie do nich oznacza przekopanie się przez tony mulistych dialogów i nużących opowiastek. Nie warto brudzić rąk. Film, który miał obśmiewać celebrycką hipokryzję, sam okazał się próżny i nadęty.



Siedmioro wziętych aktorów decyduje się na udział w nietypowym internetowym programie, który jest rodzajem interaktywnej gry, improwizowanym na żywo serialem i gwiazdorskim reality show w jednym. Uziemieni w domach przez pandemię artyści tylko w taki sposób mogą liczyć na intratny zarobek i zadbać o to, by nie wypaść z celebryckiego obiegu. Przed ekranami komputerów wcielają się więc w postaci uwikłane w kryminalną intrygę. Pozorna zabawa zaczyna jednak odsłaniać ich największe sekrety i kłamstwa. Wzajemna konfrontacja i wywlekanie na światło dzienne wstydliwych brudów stanie się nieuniknionym elementem gry, której nikt nie wygra.

Stojący za kamerą Tomasz Mandes, który wcześniej pracował choćby przy ekranizacji prozy Blanki Lipińskiej, do filmowego kotła wrzucił najbardziej łakome kąski dla masowej widowni. W "The End" nie mogło więc zabraknąć roznegliżowanych pań, skąpanych w przekleństwach dialogów, nowoczesnych technologii oraz wszechobecnego przepychu luksusowych apartamentów i drogocennych aut. Plastikowy świat z kolorowych żurnali, zainfekowany chwilowo pandemią COVID-19, twórcy filmu wkomponowali w swoją demaskatorską opowieść inspirowaną rzekomo prawdziwymi wydarzeniami, o których niejednokrotnie miała się rozpisywać plotkarska prasa.

"The End" to opowieść o siódemce aktorów, którzy w czasie pandemii decydują się na udział w internetowym show. Program okaże się dla nich bolesną lekcją o błędach popełnionych w przeszłości. "The End" to opowieść o siódemce aktorów, którzy w czasie pandemii decydują się na udział w internetowym show. Program okaże się dla nich bolesną lekcją o błędach popełnionych w przeszłości.

Bielizna zakrywa więcej niż odkrywa scenariusz



Konstrukcją i narracją "The End" przypomina jeden z odcinków serialu "Czarne lustro", który mógłby nakręcić Patryk Vega. Nie ma tu jednak ani błyskotliwej fabuły, ani sprawnego tempa, bo mnogość wątków i postaci zaburza wszelkie proporcje. Zanim wgryziemy się w poboczne historie i motywacje poszczególnych bohaterów, zdążymy już odczuć znużenie graniczące z potworną nudą. Nie są w stanie jej przełamać ani suche jak wiór żarty, ani paradująca jak po modowym wybiegu Sandra Kubicka, której skąpa bielizna i tak wydaje się bardziej treściwa niż scenariusz filmu. Przedawkowanie wątków odbija się również na niesamowicie rozwleczonym finale, gdyż każda postać musi wygłosić swój "popisowy" monolog. Trwa to tak długo, że emocjonalne wywody aktorów nie robią już na widzu żadnego wrażenia.

Poważna arytmia, na którą cierpi "The End", wynika z bardzo asekuracyjnej reżyserii. Tomasz Mandes, choć ma do dyspozycji bardzo ciekawą formę w postaci podzielonego na kilku bohaterów ekranu, ogranicza się właściwie tylko do odhaczania kolejnych punktów miałkiego scenariusza. Nie widać tu ani autorskiej wizji, ani śmiałego poprowadzenia nie tylko postaci, ale i całej opowieści. Wyraźnie też brakuje filmowi pewnego wystopniowania emocji, głębszej refleksji i przestrzeni dla widza. Za dużo jest bowiem krzykliwej dosłowności, emocjonalnego jazgotu i zwyczajnej paplaniny, bo większości dialogów nie sposób inaczej określić.

Film Tomasza Mandesa trudno jednoznacznie zaklasyfikować. Nie jest to komedia (tym bardziej czarna), nie jest to dramat, ani gorzka satyra. Film Tomasza Mandesa trudno jednoznacznie zaklasyfikować. Nie jest to komedia (tym bardziej czarna), nie jest to dramat, ani gorzka satyra.

Ani satyra, ani komedia, ani dramat



Mocno na tych uproszczonych schematach cierpią same postaci - naszkicowane "na kolanie", dość płaskie i jednowymiarowe. Atrakcyjnej blondynce przypada rola nałogowej nimfomanki, młody aktor z miejsca staje się alkoholikiem i narkomanem, a bogaty producent jest gnuśnym, egocentrycznym playboyem. Przerysowani bohaterowie są tak skonstruowani, że nie są w stanie widza niczym zaskoczyć, a ich kolejne ruchy można rozrysować na planszy z dużym wyprzedzeniem. Rzutuje to także na zmarnowany potencjał aktorów, spośród których bodaj największą kontrolą nad swoimi postaciami wyróżniają się Piotr Witkowski i Aleksandra Popławska.

Czasami można odnieść wrażenie, że nawet sami aktorzy nie do końca odnajdują się w konwencji filmu, która ogólnie mówiąc jest dość zagadkowa. Zbyt spłycona na satyrę, za mało śmieszna na komedię, za nadto niepoważna na dramat. Jeszcze więcej znaków zapytania można postawić przy rwanej i niedopracowanej fabule, która pozostawia widza po seansie z mnóstwem pytań i logicznych dziur. Nie wiadomo również, czy mamy głównym bohaterom współczuć, czy piętnować ich niemoralne zachowania. Wydźwięk filmu nie jest jednoznaczny, choć przecież sami twórcy zapowiadali bezkompromisowe rozprawienie się z kulisami showbiznesu.

Czy ten przedstawiony w filmie może jednak zaskakiwać przeciętnego widza? Podejrzewam, że regularne przeglądanie plotkarskich portali dostarcza znacznie większej wiedzy o mechanizmach, które określają środowisko współczesnych celebrytów i są wyznacznikiem szeroko pojętej sławy. Mandes (w filmie reżyser Sednam - ach, Mandes wspak, jak sprytnie!) nie przełamuje tutaj żadnego tabu, nie zanurza się dostatecznie głęboko w tym gwiazdorskim bagienku, a jedynie prześlizguje się po problemie, który na dodatek nie każdego widza może zwyczajnie zainteresować. Wszak środowisko filmowe nie jest jedynym, w którym zawiść, zazdrość, małostkowość czy arogancja rzutują na kontakty międzyludzkie i prowadzą do mniejszych lub większych dramatów. Tym trudniej odpowiedzieć na kluczowe przecież pytanie: po co właściwie ten film powstał?

Losy bohaterów spina jeden wątek, który jest dość mocno naciągany, a przez to mało wiarygodny. Problem z wiarygodnością to zresztą jedna z głównych wad filmu Tomasza Mandesa. Losy bohaterów spina jeden wątek, który jest dość mocno naciągany, a przez to mało wiarygodny. Problem z wiarygodnością to zresztą jedna z głównych wad filmu Tomasza Mandesa.

Are you lost in "The End"?



Jakąś namiastkę sensu można byłoby odnaleźć w kulminacyjnej konfrontacji bohaterów "The End", gdyby była ona ciut bardziej wysublimowana, merytoryczna i mniej krzykliwa. Nawet w tym finałowym chaosie można jednak dostrzec odrobinę potencjału, który zmarnowano na zrobienie filmu, który krytykuje to, na czym tak naprawdę bazuje w walce o widza. W najważniejszym momencie twórcy wyłożyli zbyt dużą kawę na za małą ławę. Po raz kolejny więc źle dobrano proporcje. Drobnym pocieszeniem jest fakt, że tej rażącej indolencji można przyglądać się bez ryzyka oślepnięcia, bo zdjęcia są tu właściwie jedynym poprawnym elementem filmowego rzemiosła. No i zjawiskowy dom, w którym mieszka bohater grany przez Jarosława Boberka.

W jednej ze scen Tomasz Karolak zwraca się do swojej kochanki słowami z filmu "365 dni" - "are you lost, baby girl"? Nie wiem, czy owa "baby girl" się zgubiła, ale w tym labiryncie absurdów i ślepych zaułków na pewno pogubili się i twórcy, i aktorzy, i pogubią się także widzowie.

OCENA: 2,5/10

Film

2.8
10 ocen

The end (3 opinie)

(3 opinie)
komedia, thriller

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (23)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Targi Rzeczy Ładnych (2 opinie)

(2 opinie)
15 zł
Kup bilet
targi

Wielka Szama na Stadionie - wielkie otwarcie sezonu w Gdańsku! (12 opinii)

(12 opinii)
street food

Kwiat Jabłoni "Nasze ulubione kluby" (11 opinii)

(11 opinii)
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Jak nazywa się paniczny lęk przed "piątkiem 13tego"?