• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Imprezowe Trójmiasto w XXI wieku. Jak garstka zapaleńców porwała nas do tańca

Patryk Gochniewski
21 września 2022 (artykuł sprzed 1 roku) 
CuCumber za każdym razem trwał niemal do świtu. Imprezowicze nie chcieli przestawać tańczyć. Były to wyjątkowe imprezy, a organizatorzy starali się, aby każda kolejna edycja była lepsza od poprzedniej.
Na zdjęciu jedna z edycji w 2011 roku. CuCumber za każdym razem trwał niemal do świtu. Imprezowicze nie chcieli przestawać tańczyć. Były to wyjątkowe imprezy, a organizatorzy starali się, aby każda kolejna edycja była lepsza od poprzedniej.
Na zdjęciu jedna z edycji w 2011 roku.

Lubimy wspominać. Mówić, że kiedyś to były czasy! A teraz nie ma czasów. Ale w tym tekście nie będzie szukania dziury w całym. Nie. Tu przyjrzymy się, jak zmieniało się imprezowe Trójmiasto w XXI wieku. Przede wszystkim oczami tych, którzy nie tylko uczestniczyli w wydarzeniach, ale także je tworzyli.



Najbliższe imprezy klubowe w Trójmieście



- Mam wrażenie, że chyba załapaliśmy się na ostatni czas, kiedy ludzie nie wyciągali od razu telefonów podczas koncertu i imprez, co pozwalało na w pełni beztroską zabawę - mówi Piotr Wasylik, lider zespołu Vvasyl, kiedyś współtwórca kolektywu Twin Prix, i ma sporo racji.

Czy brakuje ci większej różnorodności na klubowej scenie Trójmiasta?

Ten tekst nie ma na celu udowodnienia wyższości jednego okresu nad drugim. Chodzi bardziej o to, aby pokazać, jak zmieniło się środowisko imprezowo-klubowe. Były to zupełnie inne czasy, inni ludzie. Tak naprawdę wiele rzeczy było nowych. Fakt, że w latach 90. prężnie działało kilka klubów w Trójmieście, dzięki którym w siłę rosły nie tylko same rave'y, ale też gatunki, jak: techno, dubstep czy drum'n'bass, na pewno pomógł. To z tego środowiska wyszło wiele osób, które rozwijały imprezową twarz Gdańska, Sopotu i Gdyni już w XXI wieku.

- Przewinąłem się przez kilka gatunków muzycznych i kilka pokoleń imprezowiczów. Od indie, przez electro i trash, dubstep aż po drum'n'bass ze wskazaniem na neurofunk - opowiada Bartek Filipowicz z Twin Prix. - W każdym z tych okresów były inne grupy ludzi, inni zajawkowicze i kliki, które wsiąkały w dany gatunek, klimat, subkulturę w całości, tworząc wspaniałą, zaangażowaną scenę. Osobiście najlepiej wspominam d'n'b, chociaż byłem już nieco starszy, ale wszystkie miały ten błysk, iskrę, coś wyjątkowego. Ale, uwaga, uwaga - dzisiaj jest tak samo.
  • Sopocka Mandarynka była jednym z najpopularniejszych klubów początku XXI wieku. Stworzyło się wokół niej środowisko stałych bywalców oraz tych wszystkich, którzy później kształtowali klubowe środowisko w Trójmieście.
Zdjęcie pochodzi z sylwestra w 2010 roku.
  • Jeden z wielu sylwestrów, które odbyły się w Mandarynce.
  • Mandarynka to nie tylko imprezy. To także koncerty. Na zdjęciu występ Macieja Maleńczuka w 2004 roku.
  • Mandarynkę chętnie odwiedzali również ci, którzy po prostu chcieli się spotkać i porozmawiać, a niekoniecznie tańczyć do białego rana.
  • Koncert zespołu Kobiety w Mandarynce - 2006 rok.
Przede wszystkim powstały kluby, które w krótkim czasie stały się mekką klubowiczów. Abstrahując już od Sfinksa - były przede wszystkim Soho, a wcześniej Mandarynka. Do dziś przez wielu nieodżałowana. Tak naprawdę to ona stała się początkiem klubowej rozbudowy Sopotu. I też wokół niej powstało niesamowite, zintegrowane środowisko, które później pomagało rozwijać wiele innych miejsc. Soho, Sixty9 czy nawet Mewę Towarzyską. To wszystko ten sam mikroklimat.

Ale najciekawsze rzeczy działy się na przełomie pierwszej dekady XXI wieku. Wtedy na imprezowy rynek Trójmiasta weszła grupa młodych zapaleńców, którzy chcieli ożywić przede wszystkim Gdańsk oraz Gdynię. Odejść od imprez z muzyką klubową. Wykorzystać parcie na inne gatunki. Po New Rock Revolution bardzo szybko popularność zaczęły zyskiwać wszelkie odnogi gatunku indie. Około gitarowa muzyka niezależna królowała wśród większości dwudziestokilkulatków.

Szlakiem gdyńskich barów i spelunek. Kultowe miejsca i osiedlowe centra dowodzenia Szlakiem gdyńskich barów i spelunek. Kultowe miejsca i osiedlowe centra dowodzenia

- Sporą rolę, według mnie, odgrywał wtedy też internet, a konkretnie portal myspace, gdzie po prostu chciało ci się szukać nowej podobnej do twoich gustów muzyki - zauważa Wasylik. - To stamtąd dowiedziałem się o Crystal Castles, Justice czy Boys Noize. Można było tam znaleźć każdy gatunek muzyczny, ale też od razu zapoznać się z historią danego artysty.
  • Gdański CuCumber był największą imprezą z muzyką indie oraz ambitną elektroniką w Trójmieście. W stoczniowej hali CSG nierzadko bawiło się i tysiąc osób.
Na zdjęciu jedna z edycji w 2013 roku.
  • CuCumber za każdym razem trwał niemal do świtu. Imprezowicze nie chcieli przestawać tańczyć. Były to wyjątkowe imprezy, a organizatorzy starali się, aby każda kolejna edycja była lepsza od poprzedniej.
Na zdjęciu jedna z edycji w 2011 roku.
  • CuCumber zawsze starał się podążać za trendami w muzyce alternatywnej. Pojawiali się tu didżeje z Trójmiasta i okolic, którzy później nierzadko stawali się rozpoznawalni w całym kraju. Na zdjęciu kolektyw Twin Prix na jednej ze swoich pierwszych imprez.
  • Pogo? Pogo to była norma na "Ogórku".
Wszystko rozpoczęło się od Cucumbera, później stworzono jego mniejszego brata - This Is Not Another Typical Party. Obie imprezy zawsze prezentowały na początku koncerty mniejszych i większych trójmiejskich kapel. Od Afery, przez Folder, Gypsy Pill, C4030, po Dick4Dick. W Pubie Doki (obecnie działa tu Wydział Remontowy) gościli także zagraniczni goście - szwedzki Asteroid czy ukraiński Marrakesh. W Gdyni z powodzeniem - do dziś zresztą, ale z dużo mniejszą intensywnością - organizowano Indie Night w Uchu. Były takie edycje, kiedy nie można było szpilki wcisnąć. Dla przykładu w Pubie Doki raz było niemal 300 osób (!).

- Indie Night Party w Uchu dla pokolenia, do którego się zaliczałem, urodzonego w drugiej połowie lat 80., były imprezami formacyjnymi. To tu rodziły się znajomości, przyjaźnie, miłości, kształtowały się muzyczne gusta gdyńskiej młodzieży i przede wszystkim królowała nieskrępowana zabawa - opowiada Michał Miegoń z Kiev Office. - Oprócz samej imprezy obowiązkowe były "posiadówki" na plaży. Wiele osób z gdyńskiej ekipy bywalców Indie Night Party z powodzeniem aktywnie gra muzykę w zespołach Lonker See, VVasyl, Leśne Zwierzęta i innych, sam szukałem muzyków do Kiev Office na Indie - kontynuuje. - To tu w praktyce powstawały zręby obecnych formacji muzycznych, które z Gdyni wyszły na cały kraj. Ta impreza ma ogromne zasługi kulturalne w gdyńskim kontekście.
To było istne szaleństwo. Moda na indie - po około czterech latach - zaczęła powoli przeistaczać się w modę na... electro. Duża to była wolta, ale wcale nie taka nieoczywista. Wielu wykonawców po prostu zaczęło romansować z elektroniką. Uczestnicy imprez poszukiwali nowych brzmień, co w końcu zaprowadziło ich w stronę czystej elektroniki.

- Sam Cucumber oraz imprezy typu This Is Not a Typical Party padły ofiarą zarówno koniunktury, przesytu, zmiany pokoleniowej, jak i po prostu warunków ekonomicznych - zauważa Miegoń. - W pewnym momencie szczytowym zespoły lansowanej w Trójmieście sceny indie zaczęły się rozpadać z powodów międzyludzkich, wspólnota pękała, jeśli chodzi o konstrukcję. Życie codzienne zweryfikowało kulturalne szaleństwo.
I tak powstała impreza We All Love Ed Banger, której pierwsza edycja miała miejsce w Buffecie (dziś mieści się tu Nomus). Trzeba też pamiętać, że ta cała historia nie była tylko trójmiejska. Takie zmiany zachodziły w tym samym czasie w całej Polsce. Prym wiodły warszawskie Kamieniołomy, poznańska Cafe Mięsna czy krakowska Łódź Kaliska. Działo się - mówiąc krótko. Całe środowisko młodych organizatorów i didżejów było zjednoczone od Bałtyku po Tatry, grając wzajemnie na swoich imprezach.

  • We All Love Ed Banger w nieistniejącym już klubie Buffet - lato 2010. Na pierwszym planie Bartosz Filipowicz, w tle krakowski kolektyw Junkie Punks.
  • Pierwsza edycja We All Love Ed Banger w Buffecie zgromadziła tłumy. Tego dnia na zewnątrz panował upał, ponad 30 stopni. W klubie było o wiele więcej.
  • We All Love Ed Banger było naturalną ewolucją - muzyka elektroniczna zaczęła koegzystować z tą alternatywną. Nic więc dziwnego, że ci sami ludzie chodzili na oba typy imprez.
We All Love Ed Banger następnie wyewoluowało w We All Love Dubstep. Później, przez jakiś czas, była jeszcze impreza We All Love Bass, która skupiała się wokół szerszej liczby gatunków. Wynikało to z faktu, że electro to było za mało. Pojawiła się nowa, brutalna odmiana dubstepu. Wykonawcy, jak Skrillex, Cookie Monsta, Doctor P czy Modestep porwali swoją wizją wywodzącego się z Wielkiej Brytanii gatunku, który połączyli z zagrywkami rodem ze sceny hardcore'owej, a nierzadko i metalcore'owej, z której wielu z nich się wywodziło. I ten nowy dubstep (później w towarzystwie d'n'b) porwał i rozruszał przede wszystkim sopockiego Sfinksa, który powstał z popiołów pod nowym dowództwem i mógł się rozwinąć w stronę tego, co reprezentuje dziś.

Tu bawiło się Trójmiasto. Kultowe kluby, które zniknęły z mapy Tu bawiło się Trójmiasto. Kultowe kluby, które zniknęły z mapy

Teraz? Teraz mamy przede wszystkim techno. To gatunek, który utrzymuje się na klubowej fali tak długo, jak żaden w XXI wieku. Nie ugiął się pod naporem konkurencji. Imprezy techno - z jego najróżniejszymi odcieniami - cieszą się gigantycznym zainteresowaniem. Tylko że - przynajmniej na pierwszy rzut oka - nie ma tu tej integracji środowiska, która cechowała pierwszą dekadę XXI wieku.

- Pamiętasz może starych didżejów i producentów z moich czasów? - pyta mnie, tak naprawdę znając odpowiedź, Filipowicz. - Grali wcześniej głównie minimal, techno, trance i house. Oni też mówili, że dzisiejsza młodzież, od indie po d'n'b, to już nie ten sam klimat, nie te samo zaangażowanie itp., a jedyne, co było nie na miejscu, to oni - zestarzeli się, jak my wszyscy, nie potrafili, nie chcieli czy też nie czuli zajawki do nowego stylu, więc zaczęli narzekanie.
To też wynika z kilku kwestii. Po pierwsze dzisiejsi młodzi klubowicze nie muszą budować swoich imprez, ponieważ one są - przychodzą na gotowe i się . A te imprezy robią ludzie, którzy w większość wywodzą się z tamtego środowiska. Oni je zbudowali i oni dalej kultywują. To środowisko się mocno skurczyło. Zostali tylko najbardziej wytrwali, którzy postanowili związać z tym całe swoje życie.

- Ludzie generalnie mają tendencję do gloryfikowania, idealizowania i mitologizowania swojej przeszłości, zwłaszcza lat dorastania - zauważa Bartek Filipowicz. - Stąd w nas, starych prykach, co na didżejce połamali sobie palce, poczucie, że nasz okres muzyczny był wyjątkowy, inny niż pozostałe. Ale teraz też są bardzo prężnie działające, zaangażowane grupy promujące swój ulubiony gatunek i tłumnie uczęszczające na imprezy.
  • We All Love Dubstep (na zdjęciu edycja z 2012 roku) to impreza, która wyewoluowała z wcześniejszych wydarzeń z muzyką alternatywną. Ludzie szukali wciąż czegoś nowego, ale z podobną energią, co pozwalało bawić się niemal jak na koncercie rockowym.
  • Twin Prix (na zdj. po lewej Bartosz Filipowicz) rozbujali scenę dubstepową w Trójmieście i stali się jednymi z najwazniejszych promotorów muzyki electro, dubstep i d'n'b w Polsce.
  • Na We All Love Dubstep nie było reguł - każdy bawił się, jak chciał.
  • Twin Prix na jednej z imprez w sopockim Sfinksie.
  • Panowie z Twin Prix nie brali jeńców. Jeśli ktoś z ich imprezy nie wyszedł na wylot mokry od potu, oznaczało to, że coś robił nie tak.
Absolutnie nie można rozpatrywać tego w kontekście - lepsze czy gorsze. Oczywiście, ten początek XXI wieku był wyjątkowy. To zaangażowanie było godne podziwu. Tak ze strony organizatorów, którzy często ledwo wychodzili na "zero", ale też i uczestników - zawsze byli, bez względu na pogodę, czy na to, kto grał. Bawili się, jakby jutra miało nie być.

- Z mojej perspektywy wszystko jest teraz techno albo hip-hop - mówi Piotr Wasylik. - Odbywają się pewnie imprezy z inną muzyką, ale nie odbijają się takim echem jak wspomniane gatunki. Młodzież się bawi, no i w porządku. Mam tylko nadzieję, że wcześniej czy później odkryją, skąd to techno się wzięło - dodaje z uśmiechem. - Hip-hop jak to hip-hop, w moim odczuciu jedyny gatunek muzyczny, który będzie ewoluować. Ale też wydaje mi się, że te 10 lat temu scena muzyczna - lokalna czy globalna - byłą bardziej różnorodna, miała więcej do zaoferowania. Albo jestem już boomerem i nie widzę różnic między takim techno a innym - śmieje się.
Teraz jest inaczej. Ale trzeba oddać tym ludziom jedno - chcieli rozbujać Trójmiasto i to im się udało. To, co mamy dziś - bogactwo wyboru i wiele jakości - zawdzięczamy właśnie tym, którzy poświęcili swój czas i nierzadko środki, aby można było się bawić na wyjątkowych imprezach.

- Nasze czasy były dla nas zajebiste, ale obecne są zajebiste dla dzisiejszej młodzieży i nie odbierałbym im tego - zauważa Filipowicz. I dodaje na koniec, z przekąsem, coś od siebie: - A personalnie mam nadzieję, że techno zdechnie choćby jutro.

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (122)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Sea You 2024

159 - 209 zł
Kup bilet
festiwal muzyczny

Kwiat Jabłoni "Nasze ulubione kluby" (7 opinii)

(7 opinii)
169 zł
Kup bilet
pop

Daria ze Śląska "Pierwsza trasa c.d."

89 - 129 zł
Kup bilet
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Opera Leśna to obiekt wybudowany w roku: