- 1 Majaland: znamy termin otwarcia i cennik (160 opinii)
- 2 Po 30 latach Kaliber 44 wciąż zachwyca (24 opinie)
- 3 Skecz o urokach jazdy obwodnicą (62 opinie)
- 4 Afera o kolekcjonerską monsterę (60 opinii)
- 5 Czy marihuana powinna być legalna? (28 opinii)
- 6 Córka znanego biznesmena w telewizji (328 opinii)
Ludzie Trójmiasta: Dariusz Knyszyński, pierwszy barman Błękitnego Pudla
W drugiej połowie lat 90. w Błękitnym Pudlu bywali wszyscy: zamożni ludzie, którzy dorobili się majątku po 89. roku, bohema artystyczna i zwykli ludzie, którzy potrafili stać w długiej kolejce, aby dostać się do środka. O złotych czasach sopockiego lokalu przy Bohaterów Monte Cassino, który 6 stycznia 2021 r. będzie świętować 25. urodziny, opowiada nam jego pierwszy barman, Dariusz Knyszyński. To kolejny bohater lubianego przez czytelników portalu cyklu "Ludzie Trójmiasta".
Restauracje w Trójmieście
"Darek, otwieramy knajpę!"
Trwają lata 90. Dla wielu czas prosperity, która przyszła wraz ze zmianami po 1989 r. Otwierają się nowe biznesy, a wraz z nimi pojawiają się pierwsi milionerzy, kwitnie życie towarzyskie i artystyczne. Powstają też nowe miejsca, które skupiają wokół siebie lokalną bohemę i środowisko biznesmenów. Jednym z nich jest powołany do życia na początku 1996 r. Błękitny Pudel, działająca do dziś sopocka restauracja. Od samego początku towarzyszył jej Dariusz Knyszyński, pierwszy barman.
- Z zawodu jestem geodetą. Gdy upadła tzw. komuna, upadł też projekt elektrowni Żarnowiec, gdzie zacząłem pracę wkrótce po maturze. Tak się moje losy potoczyły, że wylądowałem za ścianą Błękitnego Pudla, u mojej koleżanki, która otworzyła tu w 1991 r. elegancki butik.
To on, gdy jeszcze pracował w butiku, pomagał młodziutkiej Ani Przybylskiej wyszykować się na pierwszą sesję zdjęciową.
- Miałem przyjemność wybrać dla niej srebrną sukienkę, świetnie w niej wyglądała, choć była na nią odrobinę za duża. Polubiliśmy się. Potem Ania często wpadała do Pudla i tym swoim charakterystycznym, zawsze śmiejącym się głosem mówiła do mnie: Daro, masz jakiś nowy dowcip? To były wspaniałe czasy, wszyscy się tu znali.
Niedługo później zakolegował się z sąsiadami butiku, państwem Herman, Ewą i Michałem, którzy prowadzili za ścianą galerię i którą z czasem przekształcili, wraz z aktorem Teatru Muzycznego w Gdyni, Krzysztofem Arsenowiczem, właśnie w Błękitnego Pudla. Otwarcie odbyło się 6 stycznia 1996 r. Tego dnia za barem zadebiutował również Dariusz Knyszyński.
- Pewnego razu powiedzieli mi: "Darek, otwieramy knajpę, będziesz barmanem!". Ucieszyłem się, bo miesiąc wcześniej urodził mi się syn, więc potrzebowałem drugiej pensji. To jednak oznaczało jeszcze więcej pracy. Finalnie w butiku pracowałem od godz. 10 do 18, a od 19 byłem barmanem aż do zamknięcia lokalu.
Pudel z założenia nigdy nie miał być "zwykłą" restauracją. Stworzona przez artystów, od początku przyciągała trójmiejską, a z czasem ogólnopolską bohemę.
- Hermanowie wzięli choreografów z Teatru Muzycznego, braci Bogaczyków, którzy zrobili z tego miejsca architektoniczną, eklektyczną perełkę. Takiego lokalu w Trójmieście wtedy nie było. Ustawiały się tu straszne kolejki. Nie było tu też dużo miejsca, więc nie wszyscy mogli się zmieścić.
Wbrew pozorom Pudel jednak nigdy nie aspirował do eleganckiej restauracji z wykwintnym jedzeniem, wręcz przeciwnie. Menu było krótkie i powtarzalne, a znajdowały się w nim trzy rodzaje pierogów, śledź z ziemniakiem, kaszanka, schabowy bez panierki i naleśniki.
- Bardzo zamożni ludzie tu przychodzili, aby zjeść tę kaszankę (śmiech) - wspomina Dariusz.
Barman musi lubić ludzi
Wszystkiego uczył się od podstaw. Obsługi gości, długiej listy drinków, etykiety. Lubił za to ludzi i chętnie z nimi rozmawiał.
- Zawsze to podkreślam, także na szkoleniach z etykiety, które prowadzę w restauracjach i hotelach w całej Polsce: nie musisz być ekspertem, ale jeśli lubisz ludzi, to zawsze sobie poradzisz. Musisz z nimi rozmawiać. Gdy miałem tabakę, czyli całą knajpę gości, to starałem się rozładowywać atmosferę żartami, a miałem ich całe portfolio. Czasem łapałem wzrokiem ludzi w tłumie i mówiłem: ty będziesz za 20 minut, ty za pół godziny, a ty za 45 minut. Nikt się nie dąsał.
Cykl Nowe Lokale w Trójmieście - bądź na bieżąco
Błękitny Pudel był w latach 90. lokalem z własnymi zasadami. Tradycją było m.in. zamykanie go o północy - bez znaczenia wtedy była liczba gości - cisza nocna była święta.
- Mieliśmy szkolny dzwonek z drewnianą rączką. Goście otrzymywali pierwszy dzwonek o godz. 23:30, o 23:45 były dwa dzwonki, o 23:55 już każdy musiał mieć zapłacony rachunek, a o północy był pusty lokal. Taka była tradycja, tak to było wymyślone i co ważne, goście tego pilnowali.
Zdarzył się jednak jeden wyjątek, w 1997 r. Akurat grał tej nocy w Operze Leśnej zespół ZZ Top, wtedy bardzo popularny. Obsługa nie była w stanie opanować gości, imprezowicze za nic nie chcieli opuścić lokalu.
- Byłem wtedy na zmianie tylko ja i jeszcze jedna kelnerka, a co więcej, pośliznąłem się i pękły mi spodnie, więc mogłem tylko pracować "przodem", co ograniczało moje pole działania (śmiech). Niemal do rana byli tu goście. To była rekordowa noc i rekordowy obrót. A rano właściciele mieli pretensje, że nie zamknęliśmy Pudla na czas (śmiech) - wspomina.
Wkrótce dołączył do niego inny, dziś dobrze znany barman w Sopocie Tomasz Jurgielewicz [obecny współwłaściciel klubu Wtedy w Sopocie - przyp. red]. Pracowali w systemie "tydzień na tydzień".
- Praca tydzień na tydzień była fajna, bo miałem sporo wolnego czasu. Dzięki temu zwiedzałem z rodziną Polskę, oczywiście maluchem. To były świetne czasy. Dobrze nam się też żyło.
Oprócz pensji, mieli napiwki, i to wysokie. Tzw. nowobogaccy goście nie oszczędzali w Pudlu pieniędzy - potrafili dwustuzłotowym banknotem odpalać cygaro.
- Stać nas było np. na telefon komórkowy. W latach 90. to był szpan, przyjść z taką "cegłą" do roboty. Pierwszy telefon miałem Erickson, jeszcze nie Sony. Potem dorobiłem się do tego stopnia, że wziąłem w dwóch workach jutowych gotówkę i poszedłem kupić złote seicento na zamówienie w salonie Oliwie. W prezencie dostałem telefon komórkowy z numerem. Był to 1998 r., pracowałem tu raptem dwa lata.
Praca w Pudlu była ekscytująca i pełna zabawnych sytuacji. Nie było tu miejsca na nudę, a raczej na ciągłą spontaniczność i odnajdywanie się w niespodziewanych sytuacjach.
- Raz miałem poważny wypadek w pracy. Tu, gdzie jest to wgłębienie, gdzie stoi ta sofa [Dariusz wskazuje ręką - przyp. red.], schodziło się kilka schodów w dół, gdzie na dole, za stolik robiła kościelna ława. Niosłem wtedy trzy Bloody Mary, w Pudlu sami nasi stali goście, pełen lokal. Niestety pośliznąłem się i... Wszystko to trwało trzy sekundy, nie więcej. Widzę, jak te czerwone drinki spadają z tacy na siedzące obok panie, ja lecę za nimi. Uderzyłem klatką piersiową w stolik, zatkało mnie. One całe w soku, scena jak z horroru "Carrie". Ale przeżyły i nadal przychodziły (śmiech).
Wielce szanowni goście
Do Pudla przychodziło kilka typów gości i wszystkich szybko rozpracowywała obsługa lokalu. Byli np. herbaciarze, którzy mieli swoją ławkę. Zamawiali tylko herbatę, a tak naprawdę chcieli oglądać dziewczyny na Monciaku. Dostawali więc stolik na kwadrans, a potem kelnerka stawiała tabliczkę z napisem "rezerwacja". Albo gdy gość dumał za długo nad jednym piwem i nie zamawiał nic więcej, także szybko widział napis "rezerwacja".
- Pochodziliśmy wtedy i pytaliśmy grzecznie, czy nie smutno tu panu samemu i że zapraszamy do baru. Stoliki musiały rotować, ale też nie chcieliśmy gości urazić.
Za to przy barierce był tzw. stolik rezerwowy dla najsłabszych gości, którzy np. nie dawali napiwków. Ten stolik strasznie się kiwał, a do tego były dwa krzywe krzesła. To była słodka zemsta barmanów.
W "złotych latach" Błękitnego Pudla bywali tu wszyscy, także ludzie z półświatka, ale nigdy nie przeszkadzali obsłudze w pracy, nie było też żadnych haraczy. Weryfikowano gości na wejściu, więc gdy się dało, wpuszczano tych, którzy dobrze lokalowi życzyli.
- Najbardziej lubiłem postaci ze świata artystycznego. Raz zamknęliśmy lokal, gdy w środku była Renata Dancewicz, Jacek Cygan i wielu innych ludzi sztuki i zrobiliśmy grę "prawda czy wyzwanie?". Skończyliśmy grać, gdy na zewnątrz było jasno.
Bywał tu też często śp. Romuald Lipko z żoną. Wiąże się z nim zresztą zabawna historia.
- Pewnego razu odwiedził nas z żoną, która tego dnia miała na sobie wielki biały płaszcz do samej ziemi. W tym samym czasie była u nas moja koleżanka, stewardesa, która też była tu stałym gościem i tym razem przyszła ze znajomą. Państwo Lipko wyszli, a niedługo później wspomniana koleżanka prosi o rachunek i mówi, że śpieszy się na samolot. Po chwili przychodzi i pyta, co za drinki robię, bo jej płaszcz jest na nią za ciasny. Okazało się, że pani Lipko miała identyczny i wychodząc wcześniej, pomyliła się i zabrała płaszcz mojej koleżanki. Szybko wsiedliśmy do malucha i pojechaliśmy do Domu Artysty w Sopocie, niedaleko Grand Hotelu. Schodzi pani Lipko, płaszcz niesie, przeprasza. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Materna także lubił tu przychodzić, Adam Michnik i Adam Hanuszkiewicz także. Deweloperzy, dilerzy samochodowi (jeden tu nawet opijał swoje bankructwo), producenci muzyczni, artyści, raz w tygodniu zjawiała się Agnieszka Osiecka, miała tu zresztą swoje ulubione miejsce.
- Jest niedziela, przychodzi Janusz Gajos ze swoją małżonką, siadają i mówią, że słyszeli, że mamy świetne naleśniki. Zamówili też herbatę, którą podawaliśmy w porcelanie z Bolesławca. Podałem im zamówienie, poszedłem za bar i obserwuję ich. W pewnym momencie pan Janusz wstaje i idzie do mnie do baru z tą herbatą. Postawił filiżankę na blacie i mówi: "wie pan co, jest taka sprawa", wskazując palcem na odciśniętą szminkę na rancie. "Panie Darku, to nie jest mój kolor pomadki", dodaje. Faktycznie, musiałem przyznać, że to nie był jego kolor (śmiech). Cóż mogłem począć, przeprosiłem i przyniosłem nową herbatę. Wstyd, ale pamiętajmy, że w tych czasach nie było zmywarek, takie wpadki się czasem zdarzały.
Ale nie tylko Polacy trafiali do Pudla. Bywali też zagraniczni goście, m.in. amerykańscy żołnierze.
- W jedne wakacje trwały manewry marynarki amerykańskiej na Bałtyku, a żołnierze stacjonowali w Gdyni. Pamiętam, że tego dnia mieliśmy straszną tabakę, czyli lokal pełen gości i z trudem dawaliśmy radę. W pierwszej sali stał stół, przy którym można było posadzić maksymalnie 14 osób. Bardzo ciasno. Nikt też tam nie siadał, bo goście przychodzili parami i pozabierali krzesła. Przyszedł wtedy dzisiaj dobrze znany deweloper ze swoim wspólnikiem, zamówili kaszankę. Mówię im, że mam tylko jeden stół, ale żadnych krzeseł, więc mogę dać im dwa kegi, a na nie położyć poduszkę. Zgodzili się i tak usiedli - opowiada po latach Dariusz. I dodaje:
- Po chwili weszła drużyna czarnoskórych Amerykanów, chyba z dziesięć osób. Pytają o stolik, a ja znowu to samo: stół mam, ale bez krzeseł i cóż, muszę... przesadzić dwóch szanownych panów, aby usadzić przy ich stole Amerykanów. Grzecznie przeprosiłem i poprosiłem, aby zmienili miejsce. Żołnierze dostali do jedzenia kaszankę i byli absolutnie zachwyceni - nie tylko kaszanką, ale też tym, że siedzieli na beczkach i tak miło zostali potraktowani. Na koniec otrzymałem w podziękowaniu zapalniczkę Zippo, to było wtedy coś!
Gastro, moja miłość
Dziś Dariusz Knyszyński pracuje u importera włoskich win Noma w Gdyni, zajmuje się szkoleniami z wiedzy o etykiecie oraz dystrybucją wina. Mieszka na Chełmie w Gdańsku. Ciągle jest w trasie, wiecznie gdzieś jest coś do zrobienia.
Co czuje, gdy po latach odwiedza Błękitnego Pudla?
- Cieszę się, że nadal młodzi ludzie mogą tworzyć to miejsce, ale rzadko tu bywam. Moje odejście z Błękitnego Pudla było dość emocjonalne, choć także po rozstaniu odwiedzałem to miejsce. Lubiłem tu zajrzeć, zwłaszcza w piątki. Te czasy już jednak nie wrócą, były kolorowe, zwariowane. Naprawdę czuliśmy wtedy, że żyjemy.
Ps. Jest jednak ziarno prawdy w powiedzeniu, że "niedaleko pada jabłko od jabłoni" - syn Dariusza, Łukasz, poszedł w ślady ojca i dziś jest barmanem w popularnym gdyńskim barze "Białe wino i owoce".
Miejsca
Opinie (99) ponad 10 zablokowanych
-
2020-11-09 21:00
Przyszedł wtedy dzisiaj dobrze znany deweloper ze swoim wspólnikiem, zamówili kaszankę. Mówię im, że mam tylko jeden stół, ale żadnych krzeseł, więc mogę dać im dwa kegi, a na nie położyć poduszkę. Zgodzili się i tak usiedli - opowiada po latach Dariusz. I dodaje:
- 3 0
-
2020-11-09 21:27
ks kaczkowski
tez bywal?
- 4 0
-
2020-11-09 23:03
Chris
Do dzisiaj ma klimat..
- 1 6
-
2020-11-10 09:46
Darek pozdrowienia od Jacy, przewaźnie jednego z ostatnich klientow wpadajacych przed zamknieciem na browara do Wieloryba.
- 2 8
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.