• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Ludzie Trójmiasta: Helena Dmochowska - kobieta, która pokochała stocznię

Weronika Pochylska
20 lipca 2017 (artykuł sprzed 6 lat) 
Pani Helena prowadzi spacery po stoczni szlakami pracujących tam 5 tysięcy kobiet - suwnicowych, biurowych, spawaczek, dyrektorek, pielęgniarek szpitala stoczniowego. Na jej ostatni spacer przyszło dwa razy więcej chętnych niż zapisanych na listę. Pani Helena prowadzi spacery po stoczni szlakami pracujących tam 5 tysięcy kobiet - suwnicowych, biurowych, spawaczek, dyrektorek, pielęgniarek szpitala stoczniowego. Na jej ostatni spacer przyszło dwa razy więcej chętnych niż zapisanych na listę.

Jako suwnicowa przepracowała 35 lat. Dziś oprowadza młodych mieszkańców Trójmiasta po terenach dawnego zakładu pracy, by udowodnić, że "Stocznia jest kobietą". Pozytywnie zakręcona emerytka, dla której nie istnieje słowo "nuda". O Helenie Dmochowskiej piszemy w ramach kolejnego reportażu z cyklu "Ludzie Trójmiasta". Miesiąc temu pisaliśmy o zakochanych w kawie Basi Szparagowskiej i Leszku Jędrasiku, a kolejnymi bohaterkami będą Gosia Cieślak i Ola Kulińska, które prężnie i kreatywnie koordynują działania Banku Żywności w Trójmieście.



Szybka szkoła dojrzewania

Urodziła się w Boże Narodzenie 1941 roku w podtarnowskim Radłowie. Okrutny czas wojny nie oszczędził jej rodziny. Tata zginął na froncie, niedługo później mama wyszła do sklepu i nie wróciła - łapanka na przymusowe prace w Austrii. Po kilku latach pojawiła się z powrotem w Radłowie - inna, nieobecna, obca dla małej Helci.

Miłość niemal matczyną, opiekę i wiedzę dostała od dziadka.
Dzięki niemu, w wieku 5 lat potrafiła liczyć do 100, znała się na zegarze, czytała, pisała pismem drukowanym. To wszystko przydało się już dwa lata później, kiedy po śmierci dziadka, mama i ojczym zabrali ją do Gdańska, by zacząć od nowa. A nowe nie zawsze równa się łatwe.

8 kilometrów. Tyle codziennie pokonywała małymi krokami z plecakiem na ramionach, by zdążyć na 8 do szkoły. Żeby się udało, trzeba było wyjść około 6 i maszerować polaną z Motławą po jednej i gruzami po drugiej stronie. Pierwsze budynki zaczynały się na początku Oruni, przy ul. Przybrzeżnej, a upragniony cel był tuż obok Bramy Nizinnej. Nie zawsze udawało się dotrzeć na czas - a wtedy, w zależności od tego, kto miał pierwszą lekcję, kończyło się krzykiem, uwagami lub przed religią - karami cielesnymi, najczęściej w głowę i plecy.

Zaraz po tym, kiedy nauczyciele mieli obowiązek sprawdzić warunki, w jakich mieszkają i docierają do szkoły ich uczniowie, wychowawczyni obiecała, że już nigdy nie podniesie głosu na Helę.

Zapisała też pozytywne wspomnienia z gdańskiej szkoły przy Nizinnej. Pierwsza klasa: Helenka nie może wytrzymać z nudów, kiedy inne dzieci ćwiczą to, czego już dawno nauczył ją dziadek. Liczenie na patyczkach, nauka pisania. Nuda. Ona uwielbia się uczyć, ale nie ma czego, więc odważnie prosi o spotkanie z kierownikiem szkoły, by móc awansować klasę wyżej. Podczas egzaminu zjadający ją stres, zjadł również "cz" w wyrazie szczotka, który kazano jej zapisać na tablicy. Tej "szotki" nie zapomni do końca życia. "Ja mieszkam w Gdańsku" było bezbłędne - udało się!

Niewiele później nastąpił okres rejonizacji i przeniesienie Heleny do Szkoły Towarzystwa Przyjaciół Dzieci przy Smoleńskiej. Dodatkowe zajęcia, podchody w Parku Oruńskim i rozbudzenie bezgranicznej miłości do książek.

Kiedyś już raz naukę przerwała jej choroba, a teraz kolejny pech - przeprowadzka mamy i ojczyma na ziemię kupioną pod Starogardem. Pierwszym problemem był język gwarowy, drugim - przytłaczająca nuda i tęsknota za Gdańskiem. "Dokończyć tu szkołę i wyjechać" - obiecała sobie, kiedy po raz pierwszy wysiadła tu z autobusu. I rzeczywiście pierwszym kierunkiem było rodzinne Radłowo i dom ukochanej cioci.

W międzyczasie mama listownie nalegała, by Helena sprzedała dom, który w spadku zapisał jej dziadek. Mając 16 lat niewiele mogła zdziałać u rejenta, mimo że ten przyjmował ją z wyraźną sympatią i podziwem za odwagę. "Jeśli nie sprzedasz, nie wracaj" - to kiedyś przeczytała Helena i zamiast popadać w smutek, odpisała - nie zamierzam, chcę i będę pracować.

Chcesz się podzielić z nami swoją historią? A może znasz kogoś, o kim powinniśmy napisać? Czekamy na maile: ludzietrojmiasta@trojmiasto.pl


  • "Nigdy nie zapomnę testów psychotechnicznych, na których trzymano nas 8 godzin bez wody i przez cały ten czas wymagano najwyższego skupienia. Pod koniec, osuwając się po ścianie pytałam siebie, czy aby na pewno obieram dobrą drogę, ale kiedy zdałam za pierwszym razem, byłam dumna, szczęśliwa i ciekawa tego, co wydarzy się wkrótce."
  • Z żywiołową gestykulacją i błyskiem w oku opowiada o tym, jak funkcjonowały stare suwnice. Współpraca, komunikacja, podnoszenie, opuszczanie, pion, poziom, tonaż, moment oddania gotowego statku - mogłaby mówić o tym godzinami.
  • Dziś pani Helena rozkwita na emeryturze. Nie ma czasu myśleć o zdrowotnych dolegliwościach, bo częściej niż w domu bywa na Uniwersytecie III wieku, wydarzeniach organizowanych w Instytucie Kultury Miejskiej i na wycieczkach.
  • W 2013 udało jej się zdobyć dyplom technika agroturystyki. Uwielbia pływać rowerem wodnym z koleżankami, z zachwytem opowiada o wszystkich miejscach, które udało jej się zobaczyć dzięki wycieczkom z Uniwersytetem - dopiero dzięki niemu na nowo odkryła pobliski Puck i Hel.
  • Złoty Krzyż Zasługi dla Heleny Dmochowskiej.
  • Złoty Krzyż Zasługi dla Heleny Dmochowskiej.
  • Na jednym ze zdjęć, które przyniosła w torebce, widać obchody Dnia Kobiet na sali wydziałowej. Eleganckie kwieciste sukienki, perfekcyjne fale we włosach, a na stołach więcej pełnych popielnic niż ciasta. - Pani też paliła? - pytam.
- Nigdy. Wiem, że wtedy paliło się wszędzie, ale do czego było mi to potrzebne?
Pączki bez lukru czy suwnica?

W poszukiwaniach pierwszej pracy pomagała ciotka - początkowo u krawcowych, ale problemem był brak miejsc i niepełnoletność Heli. Pomogła pani z radłowskiego pośredniaka, która zrozumiała trudną sytuację rodzinną i wysłała wtedy jeszcze nastolatkę do pracy w kuchni pobliskiego Ogrodnictwa.

- Z perspektywy czasu wydaje mi się, że byłam opętana (śmiech), bo po jakimś czasie napisałam list do prezydenta, w którym śmiało stwierdziłam, że za taką pracę należą się większe pieniądze. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kilka tygodni później po Ogrodnictwie krążył elegancko ubrany urzędnik z Dębna Lubuskiego i... poszukiwał Heleny Dmochowskiej. Porozmawiał ze mną, wysłuchał moich racji i pomógł załatwić nieco lepsze stanowisko pracy - z uśmiechem opowiada pani Helena Dmochowska.
W tamtych stronach pracowała 2 lata, odłożyła dużo pieniędzy, po czym chwilowo wróciła do Borzechowa. Stwierdziła, że brak wyższego wykształcenia nie musi oznaczać pracy fizycznej, dlatego kierunek był prosty - Gdańsk i w przyszłości - techniczny zawód. Pokój zapewnili jej znajomi ojczyma, a ona intensywnie przeglądała dziennik w poszukiwaniu ofert pracy. Któregoś dnia cukiernia "Palermo" z Wrzeszcza ogłosiła, że poszukuje pani do pracy.

- Poszłam, ale zaraz po wejściu miałam ochotę zawrócić. W kolejce 22 dziewczyny - wszystkie pięknie ubrane, umalowane, pewne siebie. A ja wtedy pierwszy i ostatni raz pomyślałam o sobie jak o dziewczynie ze wsi, która nic nie umie i w takim towarzystwie nie ma czego szukać. Do pozostania przekonała mnie pani, z którą stałam na końcu kolejki. Tydzień później pani Zofia, u której wynajmowałam pokój mówi: Słuchaj Hela, był pan z cukierni, tam leży twój fartuch, jutro musisz być w Palermo na 8!
Poszła i przepracowała rok.
Słodki, bo z jednej strony przydział 15 ciastek dziennie i możliwość wyjadania ulubionych pączków prosto z frytury, bez lukru. Gorzki, bo przez 365 dni wolny miała tylko pierwszy dzień świąt. Żona szefa obiecała, że zastąpi ją choć raz w miesiącu, nie przyszła nigdy.

- Jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi, byłam wtedy więźniem cukierni, dlatego musiałam odejść, mimo bardzo dobrej pensji - tłumaczy.
Wróciła do przeglądania rubryki ogłoszeń w lokalnym dzienniku, aż wreszcie oko zabłysnęło na widok informacji, że gdańska stocznia szuka pracowników. Z gazetą zwiniętą w rulon pobiegła do szpitala przy Łąkowej, gdzie leżał ciężko chory ojczym. Zapytała go o zdanie, a ten bez namysłu stwierdził "Rzuć cukiernię, zdobądź zawód, nie będziesz żałowała". Zaufała.

Za odłożone pieniądze kupowała jedzenie i buty, uszyła sukienkę na miarę. Przez tydzień zaliczyła więcej wizyt kontrolnych u lekarzy niż przez całe dotychczasowe życie.

- Nigdy nie zapomnę testów psychotechnicznych, na których trzymano nas 8 godzin bez wody i przez cały ten czas wymagano najwyższego skupienia. Pod koniec, osuwając się po ścianie pytałam siebie, czy aby na pewno obieram dobrą drogę, ale kiedy zdałam za pierwszym razem, byłam dumna, szczęśliwa i ciekawa tego, co wydarzy się wkrótce.
Później były niezliczone kursy, do których przygotowywała się tak, jakby nauka o suwnicy była co najmniej prestiżowymi studiami.
Nie zmieniła zdania przez kolejne 35 lat pracy przy żeliwnych nastawnikach. Z żywiołową gestykulacją i błyskiem w oku opowiada o tym, jak funkcjonowały stare suwnice. Współpraca, komunikacja, podnoszenie, opuszczanie, pion, poziom, tonaż, moment oddania gotowego statku - mogłaby mówić o tym godzinami.

Stocznia jest przestrzenią wyjątkowo podatną na poważne wypadki. Kiedy pytam, jak to się stało, że przez tyle lat nigdy nie zdarzyło się, by brała udział w żadnym z nich, odpowiada:

- Myślę, że to po prostu szczęśliwa ręka. A może robienie na szydełku, tworzenie serwetek i drobnych ozdób świątecznych sprawia, że my - kobiety - byłyśmy jeszcze bardziej uważne za sterami suwnic. Brzmi śmiesznie, ale sprawdzało się - to najważniejsze!
Jeszcze bardziej polubiła swoją pracę, kiedy odchodząca pani Wandzia powiedziała jej "Helena, nie ma możliwości, by ktoś inny przejął rolę Przewodniczącej Komisji Kobiet na wydziale. Tylko ty to pociągniesz!". Spróbowała. Zaczęła zrzeszać kobiety w najróżniejszych celach. Wspólnie szyły czapki i kotyliony dla dzieci, przygotowywały ośrodki kolonijne. W komisji socjalnej organizowały miejsca w przedszkolach i wakacyjne wyjazdy dla dzieci z biedniejszych rodzin. Paczki szkolne i świąteczne, organizacja kursów i warsztatów dla kobiet - to wszystko leżało po ich stronie:

- W końcu nie samą maszyną człowiek żyje, trzeba od czasu do czasu wspólnie pójść na kurs kroju i szycia, szydełkowania czy dekorowania stołów. Ja po prostu starałam się zachęcić kobiety do wyjścia z domu, zrobienia czegoś więcej niż praca w domu po pracy w stoczni - opowiada pani Helena.
Na jednym ze zdjęć, które przyniosła w torebce, widać obchody Dnia Kobiet na sali wydziałowej. Eleganckie kwieciste sukienki, perfekcyjne fale we włosach, a na stołach więcej pełnych popielnic niż ciasta. - Pani też paliła? - pytam.

- Nigdy. Wiem, że wtedy paliło się wszędzie, ale do czego było mi to potrzebne?
W międzyczasie zapisała się do gdańskiej "Topolówki". W tygodniu pracowała w gdańskiej stoczni, a w weekendy uczyła się w klasie z marynarzami i wojskowymi. W okresie przygotowań do egzaminu końcowego zaszła w ciążę - nie udało się zdać matematyki, ale poprawka poszła śpiewająco, jak to po wakacjach z niemowlęciem na rękach i książkami przed nosem. Edukacja, mimo że zdobywana "na raty", przynosiła jej tyle radości, że nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek miała się zakończyć.

Za każdym razem, gdy słyszała charakterystyczną muzyczną czołówkę "Wielkiej gry" Stanisławy Ryster, miała ochotę wysłać swoje zgłoszenie. Dzisiaj nieco żałuje, że zabrakło odwagi, ale z sentymentem wspomina umysłowe konkursy organizowane w stoczni. W jednym z nich - z wiedzy o świecie i literaturze wygrała talon na 300 zł. Wszystko wydała na książki. Każdą, która kiedykolwiek wpadła jej w ręce - przeczytała od deski do deski.

Szczerze przyznaje, że nie uczestniczyła w strajkach solidarnościowych:

- Nie byłam bohaterką, ja po ludzku obawiałam się utraty pracy i środków na utrzymanie rodziny. Na moich oczach zginął jeden z naszych, został pochowany na cmentarzu tuż obok mojej mamy. Zrozumiałam powagę sytuacji. Być może ktoś zarzuci mi, że wygodnie stałam obok. To była moja świadoma decyzja, ale wszystkie inne szanowałam i zawsze trzymałam kciuki za wszystkich kolegów i koleżanki z pracy. Spełniałam się w swojej Komisji Kobiet, niezależnie od sytuacji politycznej i myślę, że tam udało mi się zdziałać wiele dobrego.
Z ogromnym zaangażowaniem, humorem i przede wszystkim - dawką wręcz niemożliwych do zapamiętania szczegółów sprzed wielu lat opowiada o tym, jak wyglądało życie stoczniowców przed i po zrywie solidarnościowym. Zawsze elegancka, przygotowana, z pięknie pomalowanymi ustami. Z ogromnym zaangażowaniem, humorem i przede wszystkim - dawką wręcz niemożliwych do zapamiętania szczegółów sprzed wielu lat opowiada o tym, jak wyglądało życie stoczniowców przed i po zrywie solidarnościowym. Zawsze elegancka, przygotowana, z pięknie pomalowanymi ustami.
Nie zatrzymywać się

Dziś pani Helena rozkwita na emeryturze. Nie ma czasu myśleć o zdrowotnych dolegliwościach, bo częściej niż w domu bywa na Uniwersytecie III Wieku, wydarzeniach organizowanych w Instytucie Kultury Miejskiej i na wycieczkach.

W ramach projektu historycznego "Metropolitanka" prowadzi spacery po gdańskiej stoczni szlakami pracujących tam 5 tysięcy kobiet - suwnicowych, biurowych, spawaczek, dyrektorek, pielęgniarek szpitala stoczniowego. Na jej ostatni spacer przyszło dwa razy więcej chętnych niż zapisanych na listę.

Z ogromnym zaangażowaniem, humorem i przede wszystkim - dawką wręcz niemożliwych do zapamiętania szczegółów sprzed wielu lat opowiada o tym, jak wyglądało życie stoczniowców przed i po zrywie solidarnościowym. Zawsze elegancka, przygotowana, z pięknie pomalowanymi ustami. Jest dowodem na tezę projektu "Metropolitanki" - tak, stocznia jest kobietą.

W 2013 udało jej się zdobyć dyplom technika agroturystyki. Uwielbia pływać rowerem wodnym z koleżankami, z zachwytem opowiada o wszystkich miejscach, które udało jej się zobaczyć dzięki wycieczkom z Uniwersytetem - dopiero dzięki niemu na nowo odkryła pobliski Puck i Hel.

- A niedawno byłam w Chmielnie na balu, ale to jakim! Prezes naszego Stowarzyszenia świętował 25-lecie pracy. Było 60 osób, szampan, zabawa do 2 w nocy, a jedzenie takie, że och! Atmosfera, muzyka, cudownie! Inni wczasowicze wychodzili z namiotów, by tańczyć razem z nami - dawno nikt tak pięknie nie zachwycał się przy mnie drobnym szczęściem.
W lutym zapisała się na kurs angielskiego, którego nie lubiła przez całe życie. Przełamała się mając 75 lat. Próbowała też gimnastyki:

- Długo to nie potrwało, bo po udarze jest mi trudno z tak intensywnym tempem zajęć, które narzucił młody prowadzący. A po drugie, powiem pani, że żadna strata, bo na podłodze tyle kurzu, że po tym tarzaniu wracałam jakbym z komina wyszła - śmieje się Helena.
Młodsza część rodziny z lekkim przekąsem mówi, że komputer jest raczej ozdobą w jej mieszkaniu, ale kiedy już go włącza, uwielbia oglądać zdjęcia z Chin i Rosji. Ostatnio jej zdjęcie i autorski przepis znalazły się w "Drugiej Sąsiedzkiej Książce Kucharskiej". Helena się nie zatrzymuje.

O czym jeszcze marzy?

- Chciałabym nauczyć się włoskiego i zwiedzić Drezno. Żeby porównać rzeczywistość z tym, co o nim przeczytałam.
Z całą stanowczością mówi o tym, że jeśli starsi ludzie są wykluczeni ze społeczeństwa, w większości przypadków wynika to z ich własnego wyboru.

- Oferta bezpłatnych zajęć i aktywności, przynajmniej w Trójmieście, jest tak ogromna, że w ogóle nie wyobrażam sobie, jak można siedzieć w domu i oglądać seriale. Trzeba wyjść do ludzi, również tych młodych, którzy są na nas coraz bardziej otwarci. Musimy dać sobie wzajemnie szansę.

Wydarzenia

Spacery po Starym i Głównym Mieście szlakami kobiet

spotkanie, spacer

Opinie (31) 9 zablokowanych

  • Ładna babka w młodości,

    a tak naprawdę niezłośliwie- skąd do Bramy Nizinnej jest 8 km - jeśli chodzi o powojenny Gdańsk?

    Może to były Lipce albo dalej, skoro szła od strony Oruni ?

    Bo tyle może być z rejonów Westrplatte, może Stogów, stamtąd idąc nie mija się Oruni.

    • 4 0

  • ale nie była socjalistyczną przodwniczką pracy jak Ukrainka Walentynowicz a czasach PRL

    prawacy to z Walentynowicz mają coraz wiekszy problem

    • 7 2

  • Coś pięknego (1)

    Bardzo ładnie opisane nie było łatwo w tamtych czasach to wiem , ale dzisiaj jest co wspominać , w dzisiejszych czasach nie ma o czym opowiadać bo tylko komputery młodzież siedzi w domach odizolowana , na własną prośbę takie czasy

    • 4 3

    • Nie było łatwo ? wszyscy mieli tyle samo, ludzie weseli, domy nie zamykane wieczorem na klucz

      - przynajmniej u nas w dzielnicy domków przedwojennych, nie zamykaliśmy,
      sąsiedzi się wspierali, pilnowali nawzajem dzieci, gdy sąsiadka chora- cala ulica nosiła w kolejne dni obiady dla jej rodziny.
      Wtedy było ciężko ?

      • 2 1

  • (3)

    Szła 8 kilometrów z plecakiem na ramieniu. Brawo. Teraz matki noszą plecaki swoim rozwydrzonym bachorom do szkoły.

    • 9 3

    • Noszą- ja noszę - moja chucherko waży 19 kg, a plecak 7 kg, policz proporcje i weź swój ciężar na plecy. (2)

      Do szkoły idziemy 12 minut.

      • 2 1

      • (1)

        To może lepiej dożyw swoje chuchro.

        • 1 2

        • je domowe obiady, nie jes fast foodów, trenuje tenis stołowy,

          nie będę jej tuczyć.

          • 1 1

  • brawo dla Pani

    • 4 2

  • To trzeba jej przyznac wysoka emeryturę tak jak ta co od bronka dostała :) (1)

    No ale to trzeba byc wcześniej znajomym POlityków :)

    • 3 3

    • Emerytury specjalne przyznaje premier a nie prezydent.

      A ja z żoną chciałbym dostać tyle co Szydło dała Olszewskim czyli 12500 zeta miesięcznie.
      Można żyć z dojnej zmiany.

      • 3 1

  • Pani Jeleni to bardzo ładnie ,ze pani tak wyszło jeszcze w tak późnym wieku, ale to nie Pani zasługa,

    • 0 1

  • Tylko stoczni już nie ma

    My jeszcze żyjemy, pokolenie grudnia, sierpnia i hańby narodowej - postawienia stoczni w upadłość.

    • 0 0

  • Pamiętam Helenę z końca lat 60-tych i 70-tych

    suwnicową na wydz W-3.

    • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Daria ze Śląska "Pierwsza trasa c.d."

89 - 129 zł
Kup bilet
pop

The Robert Cray Band: Groovin' 50 years!

159 - 249 zł
blues / soul, rock / punk

Paweł Stasiak z zespołem PapaD (1 opinia)

(1 opinia)
120 zł
Kup bilet
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Z jakiego miasta pochodzi Alicja Długosz, uczestniczka siódmej edycji programu Hotel Paradise?