- 1 Kolejny raz ta impreza się wyprzedała (2 opinie)
- 2 Recenzja "Godzilla i Kong: Nowe imperium" (15 opinii)
- 3 Rammstein w Filharmonii Bałtyckiej (47 opinii)
- 4 Ty też nie czujesz atmosfery świąt? (198 opinii)
- 5 Jakie atrakcje na Wielkanoc z dziećmi? (1 opinia)
- 6 Planuj Tydzień: Wielkanoc w Trójmieście (6 opinii)
Na autopilocie donikąd. Recenzja filmu "Men in Black: International"
Wystrojeni w elegancką czerń faceci, ale tym razem również i panie, znów spuszczają łomot galaktycznym kryminalistom, choć czynią to w nudnym stylu. Po blisko dwugodzinnym, pozbawionym energii, pomysłu i polotu filmie aż chciałoby się, by któryś z agentów mignął nam po oczach neutralizatorem i wyczyścił pamięć. "MiB: International" okazał się kosmiczną odyseją donikąd.
Moda na odświeżanie hollywoodzkich klasyków trwa w najlepsze i osiąga już tak ogromną skalę, że można mieć wrażenie, iż w Fabryce Snów dział nowych scenariuszy zamknięto na cztery spusty, a nowicjuszom pozostaje jedynie przepisywanie na nowo sprawdzonych już skryptów. W wielu przypadkach okazuje się być to syzyfową pracą i nie inaczej jest w przypadku słynnej trylogii Barry'ego Sonnenfelda.
Receptą na sukces "Facetów w czerni" był świetnie zbilansowany duet Will Smith - Tommy Lee Jones, podszyty abstrakcją humor, wartka akcja urozmaicona imponującymi, jak na owe czasy, efektami specjalnymi i charakterystyczny sonnenfeldowski luz, który udzielał się nawet ekranowym elegancikom w czarnych uniformach. W konfrontacji z oryginałem "Men in Black: International" wygląda jak odrzut z taśmy produkcyjnej. W muzyce takie odpady z sesyjnych nagrań zbiera się w kompilację nazywaną "B-side". I właśnie takim "B-side", dodatkowo nagranym przez cover band, jest nowa odsłona "MiB".
Poza nienagannym krojem garniturów, paroma kultowymi już gadżetami i strukturą tytułowej organizacji w filmie F. Gary'ego Graya niewiele znajdziemy bezpośrednich odniesień do oryginalnej serii. Nie licząc może wiszącego na ścianie jednego z gabinetów plakatu z agentami J i K, który przez kilka sekund mignie nam w połowie filmu. Akcja "International" osadzona się w Londynie, skąd bohaterowie robią krótkie wypady w różne części Europy i Afryki. As brytyjskiej sekcji "MiB", agent H (Chris Hemsworth) i początkująca agentka M (Tessa Thompson) ruszają tropem tajemniczego, kosmicznego Roju, który chce zdobyć najpotężniejszą broń w galaktyce. Zadanie międzyplanetarnych stróżów prawa utrudnia dodatkowo zakonspirowany w agencji i skutecznie mylący tropy "kret".
Mylenie tropów samym filmowcom akurat wychodzi nad wyraz przeciętnie. Kluczową dla fabuły "wtyczkę" można właściwie zdemaskować po kilku minutach. Przez kolejne przeszło sto pozostaje głowić się jedynie nad tym, jakim cudem nie wpadli na to bohaterowie "International". A to tylko jedna z mniejszych bolączek kiepskiego scenariusza, któremu zabrakło co najmniej kilku korekt. Historia opowiedziana w nowej odsłonie serii razi uproszczeniami, pogubionymi wątkami, nikłą dawką napięcia i fabularną arytmią. Szkolenie młodej adeptki, M, przebiega równie błyskawicznie, co chaotycznie, a późniejsze śledztwo - dla odmiany - wyjątkowo ślamazarnie i nieudolnie. W dodatku filmowcom zdarza się momentami potraktować widzów jak mało rozgarnięte kosmiczne komórczaki, tłumacząc nachalnie po kilka razy podstawowe fakty, z których powiązaniem poradziłoby sobie dziecko.
Imprezy filmowe w Trójmieście
Oczywiście historyjki o uganiającymi za kosmitami agentach nie wymagają wysublimowanego scenariusza i artystycznej głębi. Chodzi przecież o czystą rozrywkę podrasowaną bałaganiarską akcją i ciętym humorem. Nawet w filmach Sonnenberga niektóre fabularne pomysły wymagały dość wyraźnego przymrużenia oka. Niedociągnięcia nadrabiał jednak energetyczny duet Smith - Jones. Obu panów zastąpić w skali 1:1 się nie da. Chris Hemsworth i Tessa Thompson, co udowodnili wspólnym występem w "Thor: Ragnarok" , potrafią świetnie się uzupełniać. W "MiB" czarne garnitury i ciasno zawiązane krawaty skutecznie krępują ich aktorską swobodę. Brakuje chemii, obopólnego zaangażowania i choćby kilku soczystych dialogów, co akurat nie jest już ich winą. Oboje sprawiają zresztą wrażenie tracących entuzjazm z każdą kolejną sceną.
Podrzędną fabułę i suche jak wiór dialogi można jeszcze skutecznie zaretuszować filmowym żartem i efektami specjalnymi. Te akurat z pewnością nie rozczarowują i tyczy się to zarówno świetnie wykreowanych na ekranie kosmitów, jak i scen walk (wykonanie bez zarzutu, pomysłowość pozostawia już wiele do życzenia). W erze nieustannej ekspansji CGI nie jest to jednak nadzwyczajnym osiągnięciem. O wiele trudniej dziś widzów rozśmieszyć niż zadbać o wrażenia wizualne. I ta sztuka twórcom "International" sprawia zbyt wiele problemów.
Jeżeli pamiętacie sypiącego ciętymi ripostami na lewo i prawo Willa Smitha i przezabawny stoicyzm Tommy Lee Jonesa, to spotkanie z duetem Hemsworth/ Thompson będzie przypominało pogaduchy z dawno niewidzianą ciocią na rodzinnym obiedzie. Kilka wymuszonych uśmiechów, jakaś sytuacyjna anegdota, może niezgrabnie opowiedziany, ale rozluźniający atmosferę żart i to wszystko. W przypadku "Facetów w czerni" nie byłoby wątpliwości, że mamy do czynienia z komedią science-fiction. "International" bliżej do sensacyjniaka z elementami humoru. Z wyraźnym naciskiem na słowo "elementy". Trzeba jednak oddać twórcom, że kilka razy potrafili wykorzystać sytuacyjny żart, jak w choćby w scenie, w której bohater grany przez Hemswortha chwyta za... młotek, a postać Liama Neesona wypala, że nienawidzi Paryża (a to właśnie nad Sekwaną aktor w pierwszej części popularnej serii szukał uprowadzonej córki).
Podobnych smaczków jest zbyt mało, by pozbyć się wrażenia, że w kolejną kosmiczną odyseję u boku uzbrojonych po zęby agentów startujemy w lśniącej rakiecie, którą ktoś przestawił na autopilota i liczył, że sama dotrze do celu. F. Gary Gray nakręcił potwornie nużący, właściwie niepotrzebny i mało odkrywczy film, którym splendoru ani sobie, ani całej dotychczasowej serii nie doda. Kalkowanie schematów, w dodatku niezaostrzonym ołówkiem, przekreśla jakikolwiek sens kręcenia kontynuacji. O ile w ogóle sensowne było doczepianie całej serii kolejnego, zbędnego ogona.
OCENA: 4/10
Film
Opinie (36) 2 zablokowane
-
2019-06-16 15:07
Opinia wyróżniona
Szkoda że profanują tak udany (i uznany) tytuł
A zaraz na ekrany wjedzie nowy terminator i o zgrozo, Rambo. Ciekawe czy to da się obejrzeć :)
- 9 1
-
2019-06-16 15:29
Bajeczka dla gimbazy
Ale co tam robi taki świetny aktor jak Liam Neeson???
- 2 1
-
2019-06-16 16:10
Byłem (2)
Po prostu rozrywka na 2h. Film pozwala zapomnieć na chwilę o życiu. Wywlekanie jadu przez "krytyka" jest mocno nie na miejscu. Zastanawiałbym się raczej kim musi być "krytyk" który na tym filmie spodziewał się czegoś co zmieni ludzkie życie.
- 3 10
-
2019-06-16 17:05
Nie, krytyk ocenił czy film jest dobry, czy nie. To jak z meczem piłkarskim. Pozwala zapomnieć o życiu na 2 godziny, co nie znaczy, że nie można oceniać, czy mecz stał na dobrym poziomie sportowym, czy nie.
- 6 0
-
2019-06-16 23:56
A co takiego jest w twoim życiu, że chcesz o nim zapomnieć?
- 3 0
-
2019-06-16 17:01
Opinia wyróżniona
Pierwszy raz
Zgadzam się z recenzją. Cały czas zastanawiałem się w czasie filmu czy przypadkiem scenariusza nie napisali ci "geniusze" od ostatniego sezonu Gry o Tron : )
- 4 1
-
2019-06-17 07:58
uhuhuhu poprawność polityczna :)
Dobrze że jest kobieta! Równość płciowa- jest, równość rasowa- jest!
- 2 2
-
2019-06-17 08:06
"jak w choćby w scenie, w której bohater grany przez Hemswortha chwyta za... młotek"
Czy tylko mnie takie hehe "nawiązania" w jakimkolwiek filmie bolą? Sprawiają że nagle zostaje się wyrwanym ze świata oglądanego filmu i dostaje w ryj maczugą z napisem "to tylko film z aktorem który grał wcześniej z młotkiem". Kogoś takie zabiegi może i przyprawiają o radość z faktu że zrozumiał o co chodzi ("hehe, młotek bo Thor, czaisz ale bk ziomek XD"), mnie jednak odrzucają.
- 3 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.