• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Recenzja filmu "Morbius". Ten wampir nie ugryzie

Tomasz Zacharczuk
3 kwietnia 2022 (artykuł sprzed 2 lat) 

Producenci "Morbiusa" wraz z dystrybutorem filmu za pomocą widniejącego na plakacie hasła przekonują, że właśnie "rodzi się nowa legenda Marvela". W rzeczywistości jedyne, co rodzi się podczas seansu, to narastająca frustracja wymieszana ze znudzeniem i rezygnacją. Obumierają natomiast nadzieje na udany film. Opowieść o śmiertelnie chorym geniuszu, który przeobraża się w żywego wampira, z każdą kolejną sceną do ostatniej kropli wysysa z nas wiarę w to, że może jednak nie jest tak źle. A owszem niestety jest, bo "Morbius" to nie jeden, a kilka kroków wstecz w ewolucji kina bazującego na komiksach.



Zanim "Morbius" przyjął bolesne ciosy zachodniej krytyki (całkowicie zasadne zresztą), już znacznie wcześniej został solidnie pokiereszowany przez koronawirusa. Premierę najnowszego projektu studia SONY kilkukrotnie przekładano z powodu pandemii, lecz oceniając efekt pracy filmowców, można mieć wrażenie, że była to jedynie zasłona dymna, pod którą podejmowano próby uratowania widowiska. Czasu na poprawki było całkiem sporo, ale wszystko to na nic, bo "Morbiusa" należałoby po prostu nakręcić od nowa albo w ogóle się za niego nie zabierać. To, co dostaliśmy w końcu po dwóch latach (pierwszą premierę planowano w 2020), nie spełnia wymogów przeciętnego hollywoodzkiego "akcyjniaka", a co dopiero produktu sygnowanego logiem Marvela.

Doktor Michael Morbius (Jared Leto) jest genialnym naukowcem, który cierpi na śmiertelną chorobę krwi. Eksperymentując z krwią nietoperzy-wampirów, przypadkowo sam staje się potworem. Zyskuje nadludzkie umiejętności, ale kosztem osobowości i moralności. Doktor Michael Morbius (Jared Leto) jest genialnym naukowcem, który cierpi na śmiertelną chorobę krwi. Eksperymentując z krwią nietoperzy-wampirów, przypadkowo sam staje się potworem. Zyskuje nadludzkie umiejętności, ale kosztem osobowości i moralności.

"Morbius" kąsa, ale tylko na ekranie



Jedną z największych bolączek "Morbiusa" jest niemal zupełnie nieangażująca fabuła. Poznajemy historię cierpiącego na rzadką chorobę krwi naukowca, który podejmuje desperacką, a zarazem niezwykle ryzykowną próbę wynalezienia cudownego leku. Nieudany eksperyment powoduje, że doktor Michael Morbius (Jared Leto) staje się żywym wampirem, który do przetrwania potrzebuje ludzkiej krwi. Mężczyzna zyskuje oczywiście nadludzkie moce, ale cena, jaką za to płaci jest niezwykle wysoka. Staje się zagrożeniem nie tylko dla otoczenia, ale i samego siebie.

Właściwie do momentu przemiany wszystko jeszcze wygląda całkiem obiecująco, lecz później bardzo szybko wypływają na wierzch scenariuszowe niedoróbki. Zaproponowana przez filmowców opowieść zostaje błyskawicznie spłycona, pozbawiona praktycznie zwrotów akcji, staje się w końcu nieznośnie przewidywalna. W kilkanaście minut można rozgryźć główny konflikt i jego finał, a konstrukcja fabuły przypomina uproszczony do bólu schemat podrzędnego kina akcji, w którym bohaterowie tylko teleportują się z miejsca na miejsce. Historia nie ma jakiejkolwiek głębi, postaci są jednowymiarowe i sztampowe (na czele z parą policjantów-statystów), kompletnie nie funkcjonuje element zaskoczenia, a i logiki ekranowych wydarzeń na próżno można się doszukać.

Nic dziwnego, że w tej nijakości, niczym w ruchomych piaskach, grzęźnie główny bohater. Morbius im więcej stara się pokazać na ekranie, tym niestety gorzej to wygląda. Od scenarzystów dostajemy tylko ogólniki na temat tytułowej postaci, więc nic dziwnego, że praktycznie nie wywołuje ona w nas żadnych emocji. Próżno je znaleźć także w kreacji Jareda Leto, który niestety występem u Marvela kontynuuje serię słabych ról. Po oscarowym "Witaj w klubie" filmowy kryzys u frontmana 30 Seconds To Mars dalej trwa, choć tym razem nie upatrywałbym tutaj winy aktora. Leto nie ma ani miejsca, ani czasu, by głębiej zajrzeć pod skórę Morbiusa i wczuć się w komiksowy charakter bohatera. Zresztą poza Mattem Smithem (Milo, czyli karykaturalny czarny charakter) trudno doszukać się wśród członków obsady jakiejkolwiek chociaż przyjemności z gry i zaangażowania.

Jared Leto rolą Morbiusa nie przełamie dość słabej ostatnimi czasy aktorskiej serii. Na niewiele jednak pozwala mu w tym przypadku kiepski scenariusz. Jared Leto rolą Morbiusa nie przełamie dość słabej ostatnimi czasy aktorskiej serii. Na niewiele jednak pozwala mu w tym przypadku kiepski scenariusz.

Nie ma na czym zawiesić oka



Widowiska (choć to określenie na wyrost) nie ratuje także sposób nakręcenia filmu, który można streścić jednym słowem - chaos. W montażu, efektach specjalnych, prowadzeniu kamery. Mówiąc obrazowo - nie ma na czym zawiesić oka. Poszatkowane bez sensu sceny nie mają płynności, zdjęcia polegają tylko na przestawianiu kamery, rolę muzyki ograniczono do skromnego motywu, wpadającego jednym i wypadającego błyskawicznie drugim uchem. Warstwa wizualna w postaci efektów specjalnych przypomina natomiast podróż w czasie kilkanaście lat wstecz. Nie jest to na pewno żenujący poziom komiksowych ekranizacji z końca lat 90., ale nawet do średnich produkcji Marvela jest tu bardzo daleko.

Odpowiedniej dynamiki i przede wszystkim pomysłu brakuje również w scenach walk, których dostajemy tu zresztą jak na lekarstwo. Finałowa sekwencja to już kompletny bałagan oparty na jednym realizacyjnym triku i "prehistorycznym" slow-motion. Ciężko się to ogląda, a jeszcze trudniej pojąć, że to właściwie już koniec historii, która tak naprawdę w ogóle się nie rozkręciła. Tym większym absurdem są zaproponowane w scenach po napisach końcowych zapowiedzi, które nie mają żadnego uzasadnienia na ekranie. Zresztą równie dużym absurdem byłoby samo kontynuowanie "Morbiusa", bo póki co nie ma na czym bazować i do czego się odwoływać.

"Morbius" to archaiczne komiksowe kino, które wyraźnie odstaje od współczesnych produkcji. Może sprawdzić się jedynie jako mocno przeciętna rozrywka dla widzów, którzy na film wybiorą się bez jakichkolwiek oczekiwań i znajomości komiksowego oryginału. "Morbius" to archaiczne komiksowe kino, które wyraźnie odstaje od współczesnych produkcji. Może sprawdzić się jedynie jako mocno przeciętna rozrywka dla widzów, którzy na film wybiorą się bez jakichkolwiek oczekiwań i znajomości komiksowego oryginału.

Niechlubny powrót do przeszłości



Filmowego odwołania natomiast można poszukać do obu części "Venoma". Tam również wyraźnie kulał scenariusz, a i pod kątem realizacyjnym było niewiele lepiej. Udało się jednak wykreować bardziej spójną opowieść i nasączyć ją jakimkolwiek klimatem. Swoje dodał Tom Hardy, a i nawet często przestrzelony humor, bądź co bądź, podnosił wartość artystyczną i końcową notę wśród publiczności, która "Venomy" potraktowała pobłażliwiej od krytyków. W przypadku "Morbiusa" mam spore wątpliwości, by i tym razem widownia wyciągnęła pomocną rękę. Doceniam, że w końcu Marvel najnowszą produkcją wlał odrobinę mroku do swojego uniwersum (choć "Morbius" nie jest częścią MCU), ale zabrakło w tym jakiejkolwiek wizji i najwyraźniej też chęci.

Powstał więc anachroniczny i niemrawy film, który nie tylko nic nie wnosi do kina komiksowego, ale nawet je cofa do poziomu "Ghost Ridera" czy "Fantastycznej czwórki". Pozostając już w "wampirzym" klimacie, lepiej przypomnieć sobie leciwe części "Blade'a" niż ganiać za "Morbiusem". Jeden z komiksowych antagonistów Spider-Mana szerszej publice był raczej mało znany. Po filmowym debiucie mało kto będzie chciał pamiętać, że go poznał.

OCENA: 3/10

Film

5.8
11 ocen

Morbius (2 opinie)

(2 opinie)
akcja, sci-fi

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (23)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Targi Rzeczy Ładnych (2 opinie)

(2 opinie)
15 zł
Kup bilet
targi

Wielka Szama na Stadionie - wielkie otwarcie sezonu w Gdańsku! (12 opinii)

(12 opinii)
street food

Kwiat Jabłoni "Nasze ulubione kluby" (11 opinii)

(11 opinii)
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Drugą edycję programu "Runway" wygrał: