- 1 Piekielnie dobry Ghost (281 opinii)
- 2 4 dyskoteki, w których zatańczysz na... stole (49 opinii)
- 3 Planuj Tydzień: Mystic, Podsiadło, kulturyści (63 opinie)
- 4 Szukają miłości w naszym portalu (182 opinie)
- 5 Atrakcje dla dzieci i rodzin na długi weekend (28 opinii)
- 6 Atrakcje na długi weekend czerwcowy (41 opinii)
Sopot bez Sfinksa jest jak jazz bez swingu. 30 lat legendarnego klubu
Sfinks, Sfinks700, Sfin, Świnia, Świątynia, Sopockie Forum Integracji Nauki, Kultury i Sztuki. Wiele nazw i określeń, ale wciąż to samo miejsce. Legendarny klub przy ul. Mamuszki 1 w Sopocie w tym roku obchodzi dwa jubileusze. To ogrom historii, anegdot, wzlotów i upadków. To jedyne i wyjątkowe miejsce na klubowej mapie Polski, które może pochwalić się takim bagażem doświadczeń. Wydaje się, że nigdy nie zginie. Chociaż kilkukrotnie był bliski nokautu, a raz już poważnie leżał na deskach.
Najbliższe imprezy w Sfinks700
Klubogaleria jest tu słowem kluczem. Bo Sfinks to nie tylko imprezy. Jasne, one są obecnie niejako głównym punktem działalności, ale nie można zapominać, że wciąż kultywowane są tradycyjne wartości tego miejsca - otwartość na sztukę wszelkiej maści.
Bywali tu wszyscy. Politycy, artyści, ludzie mediów. Jan Kozłowski, Jacek Karnowski, Krzysztof Materna, Tomasz Raczek, Leszek Możdżer, Yach Paszkiewicz, Magda Kunicka. Wymieniać można długo. Odbywały się tu także wyjątkowe wówczas w skali kraju imprezy, które kończyły się czasem niecodziennie.
- W 1993 roku, wspólnie z berlińską ekipą Fast Forward, zorganizowaliśmy pierwszą mega imprezę techno - wspomina Robert Florczak, założyciel klubogalerii. - Na "Pleasuredome" wystąpił jeden z topowych berlińskich didżejów, Samy Dee. Z Berlina przyjechały światła, lasery i pierwsze wizualizacje, wtedy jeszcze robione na komputerze Atari. Sfinksowcy przygotowali scenografię całego budynku. Impreza była oszałamiającym sukcesem! Publiczność dopisała tak, że momentami Sfinks trzeszczał w szwach. "Bramkę" i kasę trzymaliśmy wspólnie z Niemcami. Rano, szczęśliwi z imprezy, podliczyliśmy przychody i koszty i okazało się, że zysku jest zaledwie tyle, że starczy nam na wspólne śniadanie w Grand Hotelu - śmieje się Florczak. - Nie tracąc dobrych humorów przeszliśmy kilkunastoosobową ekipą do sąsiadującego ze Sfinksem Grandu w "podmęczonych" imprezowych strojach i makijażach. Obsługa hotelu, zobaczywszy nas i zerknąwszy na gości śniadaniowych, grzecznie zasugerowała, że lepiej będzie, jeśli obsłuży nas w osobnej sali. Cóż, byliśmy z naszymi berlińskimi kumplami artystycznymi outsiderami i wiedzieliśmy, że sukces ma niejedno oblicze.
- Albumy są nagrodą za wspieranie działalności statutowej Fundacji Sfinks. Każdy, kto chce go otrzymać, może się z nami skontaktować drogą e-mailową (sfinksinfo@wp.pl) lub zakupić bezpośrednio, w cenie 200 zł, w restauracji Neighbours w Gdańsku - mówi Alicja Gruca.
Każdy, kto był w Sfinksie wie, jak wyjątkowe jest to miejsce. Mury dawnej Kunsthalle, wybudowanej na początku XX wieku, aż kipią od historii. Czuje się tam ten czar, który od samego początku się roztaczał. Mimo że zmienił się świat, zmieniła się rzeczywistość, dziś do Sfinksa przychodzi wielu tych, którzy bywali tam w pierwszych latach jego działalności. Ja załapałem się na końcówkę dawnego Sfina. Później już przyszło nowe.
Ale po kolei. Spróbujmy opowiedzieć historię. Od Balu na gruzach po 700 w nazwie. 30 lat historii - Sfinks swoją legendę budował sukcesywnie od samego początku. Od postaci Roberta Florczaka, Alicji Grucy, Henryka Cześnika, aż po Leszka Możdżera, Artura Sieradzkiego i Łukasza Zielińskiego. Od kontrowersyjnych wydarzeń z pogranicza sztuki, baletu, teatru i performansu, przez koncerty i wystawy, po nowe rozdanie - techno, dubstep, house czy drum and bass.
Wszystko zaczęło się na początku lat 90. Robert Florczak od dłuższego czas miał marzenie, które pragnął zrealizować. Stworzyć miejsce dla kolorowych ptaków Trójmiasta. Artystów wszelkiej maści. Chciał stworzyć przystań, azyl, dać wolność. Jak sam mówi, początek lat 90. to była właśnie wolność. Nigdy wcześniej i nigdy później już tak nie było. To był wyjątkowy okres przemian, kiedy jedne biurokratyczne kajdany opadły, a drugie jeszcze nie były przygotowane.
- Sfinks jest dzieckiem pięknej polskiej bezkrwawej rewolucji i moich marzeń o klubie absolutnym. Jest dziełem wspólnym wszystkich tych, którzy uwierzyli, że razem możemy zrealizować artystyczne zadania i wspólnotowe sny - pisze w pierwszym zdaniu albumu Robert Florczak, założyciel Sfinksa.
- Pomysłów na lokalizację wymarzonego klubu było wiele, ale nasz ostateczny wybór padł na piękną ruinę stojącą w sopockim parku Północnym - tak o dawnym Kunsthalle mówi Florczak.
Początkowo jednak gorącego zapału artystycznych aktywistów nie podzielały władze miasta. Co było w sumie dziwne, ponieważ od niemal dekady budynek stał pusty i niszczał. Witraże były powybijane, a dach stawał się coraz bardziej dziurawy. Ludzie Sfinksa mówili - dajcie nam to w dzierżawę, my się tym zajmiemy. Pierwsze podejście do przejęcia lokalu było pod koniec 1990 roku. Jeszcze wtedy bezskuteczne.
Był to moment przełomowy. Florek podmienił kłódkę na swoją i nazajutrz zwołał dużą konferencję prasową, podczas której głosił wobec zebranych mediów i miejskich dygnitarzy, że w tym miejscu powstanie miejsce wyjątkowe dla sztuki. Podstęp się udał. Reszta jest historią.
I zaczął się bal trwający do dzisiaj. Bal na gruzach - dosłownie. Uprzątnięto jedynie część zalegającego od dekady bałaganu. Kto by pomyślał, że ta rozpadająca się rudera, będąca domem dla nowo powstałej fundacji, stanie się wyznacznikiem dla wielu klubów w Polsce, mekką imprezowiczów, ale też jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek na klubowej mapie Europy.
- W 1999 roku ekipa artystów Sfinksa postanowiła uczcić, w tym czasie wzgardzony jako komunistyczny relikt, Dzień Kobiet - opowiada Alicja Gruca, współzałożycielka Sfinksa. - Zorganizowaliśmy "Bal Kobiet". Robert Florczak nadał tytuł wystawie artystów Sfinksa - "Kobiety Portret Własny", zagrał Chlupot Mózgu z recytującą swoje feministyczne i krwawe wiersze krytykiem teatralnym i dziennikarką Ewą Moskalówną, a nasi przyjaciele artyści i niektórzy goście przebrali się w kobiece stroje - wspomina. - Bawiliśmy się świetnie. "Bal Kobiet" ewoluował w "Damski Śledzik", ponieważ odbywał się później w ostatki. Rzesze naszych wspaniałych klubowiczów oraz wszyscy didżeje przybywali przez lata przebrani za kobiety. Albo tak, jak sobie wyobrażali, że kobiety się ubierają - śmieje się Gruca. - W powstawaniu ich kreacji na ten wieczór brało udział setki przyjaciółek, dziewczyn, żon, chłopaków. Przez wiele lat była to jedna z najliczniejszych i najbardziej kochanych imprez Sfinksa.
Co więcej, sopocki Sfin był też miejscem, które dawało powiew świeżości, otwierało się na świat. To tu wystąpiły Peaches czy Roisin Murphy, a także Sven Vath. Wówczas takie gwiazdy na klubowych scenach były wciąż rzadkością.
I tak historia toczyła się aż do 19. urodzin Sfinksa. Nazwanych nieco złowieszczo, ale i zwiastujących to, co ma nadejść - "koniec wiary w cuda". Sfinks z Florczakiem i Grucą na czele od jakiegoś już czasu miał problemy. Przede wszystkim finansowe. Utrzymanie stuletniego budynku nie należało do najprostszych zadań. Problemy się piętrzyły, a wraz z nimi wydatki. Wydawało się, że to koniec.
Szczęśliwie jednak pojawił się on - cały na biało, Leszek Możdżer. Dobry duch Sfinksa, ambasador tego miejsca. On również przez lata miał wpływ na ten klub. Nawet jeśli tylko postronnie, to jednak jego osoba znaczyła wiele.
Możdżer był głównym zawiadowcą tylko przez chwilę. To on był pomysłodawcą dopisania 700 do nazwy - jest jego szczęśliwą liczbą. Zdołał jednak stworzyć ze Sfinksa miejsce, które było potrzebne. Pięknie odrestaurowane, ale z zachowaniem dawnego klimatu, jednocześnie z szacunkiem dla historycznego Kunstahalle. No i to nagłośnienie - Meyer Sound. W końcu muzyka brzmiała tam tak, jak powinna. Krystalicznie.
Trójmiejski pianista szybko przekazał pałeczkę Arturowi Sieradzkiemu znanemu z Papryki oraz Łukaszowi Zielińskiemu, który szerzej w środowisku klubowym znany jest jako Vacos. Nie zawiódł się. Ta dwójka stanęła na wysokości zadania. Idealnie czuła scenę i rynek. Wiedziała na co zwracać uwagę, a co pomijać. Kogo zapraszać i kogo promować.
Sfinksowi nie zaszkodziła też pandemia. Przetrwał. I oby to trwało. Bo - jak powiedział kiedyś Jan Kozłowski, były prezydent Sopotu - Sopot bez Sfinksa jest jak jazz bez swingu. Klub obecnie przygotowuje się do obchodów urodzin. Podwójnych. Najpierw będzie 10-lecie Sfinksa700, później 30-lecie Sfinksa jako całej instytucji.
Wszystko zaczęło się od wydania wspomnianego już albumu. Opasłego tomiszcza, które przegląda się i czyta z zapartym tchem. Jest to wydawnictwo bezprecedensowe i wyjątkowe. Ogrom pracy w niego włożony przez wszystkich zaangażowanych, a przede wszystkim przez Alę Grucę, jest nieoceniony. Jest to jedno z najciekawszych wydawnictw dotyczące trójmiejskiej kultury, jakie kiedykolwiek wydano.
Ale co to byłoby za święto bez imprez. Najpierw, 25 marca, odbędzie się 10-lecie siedemsetki. Główną gwiazdą będzie Colyn, czyli jedna z najgorętszych nazw sceny klubowej ostatnich miesięcy.
Huczne trzy dekady natomiast początkowo miały się odbyć pod koniec kwietnia, ale jak mówi Zieliński, Alicja i Robert potrzebowali więcej czasu. Tym samym świętowanie przełożono na 20 i 21 maja. Dwa dni - być może, kto wie, ciurkiem. W Sfinksie nigdy nic nie wiadomo. I to jest w nim piękne.
Warto też zaznaczyć, że w międzyczasie, 22 kwietnia, na scenie pojawi się także Miss Kittin, jedna z najbardziej znanych didżejek wszechczasów.
Wydarzenia
Wywiady
Miejsca
Zobacz także
Opinie wybrane
-
2022-03-12 04:37
Pytania (2)
Czy coś, o czym piszecie nie mogłoby być po prostu bardzo popularne? Czy wszystko musi od razu być kultowe albo legendarne? Czy znacie znaczenie tych słów? A tak przy okazji: dlaczego te kultowe/legendarne miejsca są zamykane? Bo tylko autor ze szwagrem mają je za takie?
- 11 9
-
2022-03-12 05:25
Kultowe szybciej sie pisze:)
- 5 0
-
2022-03-12 22:01
Ten przetrwał 30 lat.
Dla mnie legenda.Moje pokolenie może tak pisać i czuć. Wiele wspomnień znajomości i nowych doznań.
- 3 1
-
2022-03-11 20:37
wiele miejsc zniknęło z mapy
ale chociaż to jedno się ostało. Dużo sentymentów. Ludzie myślą, że tam połowa nawciągana biega po suficie na każdej imprezie. Hahah. Ostatnio byliśmy tam, jak moja luba była jeszcze w ciąży. Fajnie chociaż pamiętać, kiedy się tam było ostatni raz. Mamy zamiar wrócić:)
- 27 4
-
2022-03-11 17:45
(8)
Wspaniały klub, muzyka, ludzie. Bardzo dobry poziom muzyczny. Nikt nie tańczy w kółeczku tylko jak na występie artysty, twarzą do niego. Mało kto wychodzi pijany z klubu ;) i te kolejki do kabiny wc, fajnych ludzi można w tych kolejkach poznać ;) Wiadomka :D
- 35 15
-
2022-03-11 18:01
Misio (2)
Ciekawe czemu mało kto wychodzi pijany hmmm. .. każdy wie o co chodzi. Rano przed klubem pełno plastikowych torebek
- 19 4
-
2022-03-11 19:31
Nie można się na drinka doczekać. No i trudno się dopchać do baru.
- 3 2
-
2022-03-12 10:07
jakie znaczenie ma to co tu piszesz pod każdym klubem można znaleść dziś plastikowe torebki
- 0 2
-
2022-03-11 18:39
Ludzie (1)
Same ćpuny
- 12 6
-
2022-03-12 08:42
Alkohol to tez narkotyk
A do tego jedna z najbardziej szkodliwych używek
- 4 1
-
2022-03-11 19:16
(1)
parapety w WC już do cegły przetarte :)
- 8 4
-
2022-03-12 06:58
Nie ma tam parapetów to miasto aniołów
- 2 0
-
2022-03-11 21:51
Zgadzam się
Klub legenda
- 6 2
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.