• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Sopot bez Sfinksa jest jak jazz bez swingu. 30 lat legendarnego klubu

Patryk Gochniewski
11 marca 2022 (artykuł sprzed 2 lat) 

Sfinks, Sfinks700, Sfin, Świnia, Świątynia, Sopockie Forum Integracji Nauki, Kultury i Sztuki. Wiele nazw i określeń, ale wciąż to samo miejsce. Legendarny klub przy ul. Mamuszki 1 w SopocieMapka w tym roku obchodzi dwa jubileusze. To ogrom historii, anegdot, wzlotów i upadków. To jedyne i wyjątkowe miejsce na klubowej mapie Polski, które może pochwalić się takim bagażem doświadczeń. Wydaje się, że nigdy nie zginie. Chociaż kilkukrotnie był bliski nokautu, a raz już poważnie leżał na deskach.



Najbliższe imprezy w Sfinks700



Czy uważasz, że Sfinks zasługuje na swoją legendę?

Sfinks jest obecnie najdłużej działającym klubem w Polsce. Jednocześnie to jedyne takie, wyjątkowe miejsce na kulturalnej mapie Polski. Żadne inne tyle nie przetrwało. Trzy dekady - kawał czasu. W tym okresie w sopockiej klubogalerii wydarzyło się wiele. Nic więc dziwnego, że zdecydowano się, aby urodziny były huczne.

Klubogaleria jest tu słowem kluczem. Bo Sfinks to nie tylko imprezy. Jasne, one są obecnie niejako głównym punktem działalności, ale nie można zapominać, że wciąż kultywowane są tradycyjne wartości tego miejsca - otwartość na sztukę wszelkiej maści.

Bywali tu wszyscy. Politycy, artyści, ludzie mediów. Jan Kozłowski, Jacek Karnowski, Krzysztof Materna, Tomasz Raczek, Leszek Możdżer, Yach Paszkiewicz, Magda Kunicka. Wymieniać można długo. Odbywały się tu także wyjątkowe wówczas w skali kraju imprezy, które kończyły się czasem niecodziennie.

- W 1993 roku, wspólnie z berlińską ekipą Fast Forward, zorganizowaliśmy pierwszą mega imprezę techno - wspomina Robert Florczak, założyciel klubogalerii. - Na "Pleasuredome" wystąpił jeden z topowych berlińskich didżejów, Samy Dee. Z Berlina przyjechały światła, lasery i pierwsze wizualizacje, wtedy jeszcze robione na komputerze Atari. Sfinksowcy przygotowali scenografię całego budynku. Impreza była oszałamiającym sukcesem! Publiczność dopisała tak, że momentami Sfinks trzeszczał w szwach. "Bramkę" i kasę trzymaliśmy wspólnie z Niemcami. Rano, szczęśliwi z imprezy, podliczyliśmy przychody i koszty i okazało się, że zysku jest zaledwie tyle, że starczy nam na wspólne śniadanie w Grand Hotelu - śmieje się Florczak. - Nie tracąc dobrych humorów przeszliśmy kilkunastoosobową ekipą do sąsiadującego ze Sfinksem Grandu w "podmęczonych" imprezowych strojach i makijażach. Obsługa hotelu, zobaczywszy nas i zerknąwszy na gości śniadaniowych, grzecznie zasugerowała, że lepiej będzie, jeśli obsłuży nas w osobnej sali. Cóż, byliśmy z naszymi berlińskimi kumplami artystycznymi outsiderami i wiedzieliśmy, że sukces ma niejedno oblicze.
Na początek założyciele Sfinksa postanowili wydać album. "Sfinks Sopot 1991-2021" to ponad 300 stron opowieści, anegdot i przede wszystkim zdjęć, które najlepiej oddają to, co się w tym czasie działo i jak ważnym ośrodkiem kulturalnym było Sopockie Forum Integracji Nauki, Kultury i Sztuki. Każdy może taki album otrzymać. I to za stosunkowo niewielką kwotę.

- Albumy są nagrodą za wspieranie działalności statutowej Fundacji Sfinks. Każdy, kto chce go otrzymać, może się z nami skontaktować drogą e-mailową (sfinksinfo@wp.pl) lub zakupić bezpośrednio, w cenie 200 zł, w restauracji Neighbours w Gdańsku - mówi Alicja Gruca.
Każdy, kto był w Sfinksie wie, jak wyjątkowe jest to miejsce. Mury dawnej Kunsthalle, wybudowanej na początku XX wieku, aż kipią od historii. Czuje się tam ten czar, który od samego początku się roztaczał. Mimo że zmienił się świat, zmieniła się rzeczywistość, dziś do Sfinksa przychodzi wielu tych, którzy bywali tam w pierwszych latach jego działalności. Ja załapałem się na końcówkę dawnego Sfina. Później już przyszło nowe.

  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021" to ponad 300 stron zdjęć, opowieści, historii. Przepastne wydawnictwo, które wyjaśnia nie tylko genezę, ale i fenomen tego miejsca.
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
  • Album "Sfinks Sopot 1991-2021"
Ale po kolei. Spróbujmy opowiedzieć historię. Od Balu na gruzach po 700 w nazwie. 30 lat historii - Sfinks swoją legendę budował sukcesywnie od samego początku. Od postaci Roberta Florczaka, Alicji Grucy, Henryka Cześnika, aż po Leszka Możdżera, Artura Sieradzkiego i Łukasza Zielińskiego. Od kontrowersyjnych wydarzeń z pogranicza sztuki, baletu, teatru i performansu, przez koncerty i wystawy, po nowe rozdanie - techno, dubstep, house czy drum and bass.

Wszystko zaczęło się na początku lat 90. Robert Florczak od dłuższego czas miał marzenie, które pragnął zrealizować. Stworzyć miejsce dla kolorowych ptaków Trójmiasta. Artystów wszelkiej maści. Chciał stworzyć przystań, azyl, dać wolność. Jak sam mówi, początek lat 90. to była właśnie wolność. Nigdy wcześniej i nigdy później już tak nie było. To był wyjątkowy okres przemian, kiedy jedne biurokratyczne kajdany opadły, a drugie jeszcze nie były przygotowane.

- Sfinks jest dzieckiem pięknej polskiej bezkrwawej rewolucji i moich marzeń o klubie absolutnym. Jest dziełem wspólnym wszystkich tych, którzy uwierzyli, że razem możemy zrealizować artystyczne zadania i wspólnotowe sny - pisze w pierwszym zdaniu albumu Robert Florczak, założyciel Sfinksa.
Popularny "Florek" nie robił jednak niczego na oślep. Chciał stworzyć miejsce światowe, przede wszystkim skrojone według nowojorskich standardów. Wiedział, jak to działa. W końcu od połowy lat 70. regularnie bywał w Nowym Jorku i na własnej skórze doświadczał, czym są kluby i prawdziwa bohema artystyczna. Kiedy te lata obcowania z tamtymi miejscami i ludźmi przeniósł na polski grunt, było to wręcz rewolucyjne podejście. Tyle że z początku wcale tak łatwo nie było. Najpierw trzeba było znaleźć miejsce.

- Pomysłów na lokalizację wymarzonego klubu było wiele, ale nasz ostateczny wybór padł na piękną ruinę stojącą w sopockim parku Północnym - tak o dawnym Kunsthalle mówi Florczak.
Początkowo jednak gorącego zapału artystycznych aktywistów nie podzielały władze miasta. Co było w sumie dziwne, ponieważ od niemal dekady budynek stał pusty i niszczał. Witraże były powybijane, a dach stawał się coraz bardziej dziurawy. Ludzie Sfinksa mówili - dajcie nam to w dzierżawę, my się tym zajmiemy. Pierwsze podejście do przejęcia lokalu było pod koniec 1990 roku. Jeszcze wtedy bezskuteczne.

Jak mówi Florczak, nękali miasto wielokrotnie, ale to pozostawało niewzruszone. W końcu jednak pojawiło się światełko w tunelu. Kąpielisko Morskie Sopot, które odpowiadało za budynek Kunsthalle, rozpisało na niego przetarg. Robert ogłosił, że zastanawia się nad przystąpieniem do przetargu, ale wcześniej chciałby sprawdzić stan techniczny budynku. Dostał klucz do kłódki.

Był to moment przełomowy. Florek podmienił kłódkę na swoją i nazajutrz zwołał dużą konferencję prasową, podczas której głosił wobec zebranych mediów i miejskich dygnitarzy, że w tym miejscu powstanie miejsce wyjątkowe dla sztuki. Podstęp się udał. Reszta jest historią.

I zaczął się bal trwający do dzisiaj. Bal na gruzach - dosłownie. Uprzątnięto jedynie część zalegającego od dekady bałaganu. Kto by pomyślał, że ta rozpadająca się rudera, będąca domem dla nowo powstałej fundacji, stanie się wyznacznikiem dla wielu klubów w Polsce, mekką imprezowiczów, ale też jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek na klubowej mapie Europy.

Później było pierwsze Halloween - niezwykle ciepło przyjęte przez uczestników - różnego rodzaju wydarzenia performatywne, którym przewodził przede wszystkim Leon Dziemaszkiewicz. Początkowo z teatrem Patrz Mi Na Usta, później już jako artysta solowy. Było mnóstwo wystaw, działalność Teatru Ekspresji, kultowe Acid Party czy Damski Śledzik. Były imprezy sylwestrowe i tematyczne. Co ciekawe - ściany były scenografią i niemal na każdą imprezę były przemalowywane. Przez artystów, oczywiście - przez co każde wydarzenie było także poniekąd wernisażem.

- W 1999 roku ekipa artystów Sfinksa postanowiła uczcić, w tym czasie wzgardzony jako komunistyczny relikt, Dzień Kobiet - opowiada Alicja Gruca, współzałożycielka Sfinksa. - Zorganizowaliśmy "Bal Kobiet". Robert Florczak nadał tytuł wystawie artystów Sfinksa - "Kobiety Portret Własny", zagrał Chlupot Mózgu z recytującą swoje feministyczne i krwawe wiersze krytykiem teatralnym i dziennikarką Ewą Moskalówną, a nasi przyjaciele artyści i niektórzy goście przebrali się w kobiece stroje - wspomina. - Bawiliśmy się świetnie. "Bal Kobiet" ewoluował w "Damski Śledzik", ponieważ odbywał się później w ostatki. Rzesze naszych wspaniałych klubowiczów oraz wszyscy didżeje przybywali przez lata przebrani za kobiety. Albo tak, jak sobie wyobrażali, że kobiety się ubierają - śmieje się Gruca. - W powstawaniu ich kreacji na ten wieczór brało udział setki przyjaciółek, dziewczyn, żon, chłopaków. Przez wiele lat była to jedna z najliczniejszych i najbardziej kochanych imprez Sfinksa.
Co więcej, sopocki Sfin był też miejscem, które dawało powiew świeżości, otwierało się na świat. To tu wystąpiły Peaches czy Roisin Murphy, a także Sven Vath. Wówczas takie gwiazdy na klubowych scenach były wciąż rzadkością.

I tak historia toczyła się aż do 19. urodzin Sfinksa. Nazwanych nieco złowieszczo, ale i zwiastujących to, co ma nadejść - "koniec wiary w cuda". Sfinks z Florczakiem i Grucą na czele od jakiegoś już czasu miał problemy. Przede wszystkim finansowe. Utrzymanie stuletniego budynku nie należało do najprostszych zadań. Problemy się piętrzyły, a wraz z nimi wydatki. Wydawało się, że to koniec.

Szczęśliwie jednak pojawił się on - cały na biało, Leszek Możdżer. Dobry duch Sfinksa, ambasador tego miejsca. On również przez lata miał wpływ na ten klub. Nawet jeśli tylko postronnie, to jednak jego osoba znaczyła wiele.

- Będąc świadomym tego, że Sfinks jest jednym z najbardziej znaczących ośrodków w Sopocie, mając szacunek do wieloletniej tradycji tego klubu, wiedziony sentymentem i marzeniami, postanowiłem w 2011 roku stworzyć w nim profesjonalne warunki do uprawiania muzyki na żywo - opowiada Leszek Możdżer. - Zainwestowałem w remont, adaptację akustyczną oraz w nagłośnienie klubu. Dzisiaj jestem ambasadorem klubu Sfinks 700, który jest prowadzony przez Artura Sieradzkiego oraz Łukasza "Vacosa" Zielińskiego. Na scenie Sfinksa, tak jak onegdaj, pojawiają się gorący przedstawiciele nurtów muzyki technicznej, odbywają się koncerty, wernisaże, performance. Sopocki Sfinks nadal żyje i ma się dobrze.
Możdżer był głównym zawiadowcą tylko przez chwilę. To on był pomysłodawcą dopisania 700 do nazwy - jest jego szczęśliwą liczbą. Zdołał jednak stworzyć ze Sfinksa miejsce, które było potrzebne. Pięknie odrestaurowane, ale z zachowaniem dawnego klimatu, jednocześnie z szacunkiem dla historycznego Kunstahalle. No i to nagłośnienie - Meyer Sound. W końcu muzyka brzmiała tam tak, jak powinna. Krystalicznie.

Trójmiejski pianista szybko przekazał pałeczkę Arturowi Sieradzkiemu znanemu z Papryki oraz Łukaszowi Zielińskiemu, który szerzej w środowisku klubowym znany jest jako Vacos. Nie zawiódł się. Ta dwójka stanęła na wysokości zadania. Idealnie czuła scenę i rynek. Wiedziała na co zwracać uwagę, a co pomijać. Kogo zapraszać i kogo promować.

Sfinks, dziś Sfinks700, to bezsprzecznie najważniejsze miejsce dla polskiej sceny klubowej. To on od lat 90. wyznacza trendy. To on jest wyznacznikiem tego, czego się słucha w elektronice, a kiedyś - czym powinien być interdyscyplinarny przekaźnik sztuki wszelkiej maści. Ale nie stroni także od zapraszania interesujących artystów z innych nurtów.

Sfinksowi nie zaszkodziła też pandemia. Przetrwał. I oby to trwało. Bo - jak powiedział kiedyś Jan Kozłowski, były prezydent Sopotu - Sopot bez Sfinksa jest jak jazz bez swingu. Klub obecnie przygotowuje się do obchodów urodzin. Podwójnych. Najpierw będzie 10-lecie Sfinksa700, później 30-lecie Sfinksa jako całej instytucji.

Wszystko zaczęło się od wydania wspomnianego już albumu. Opasłego tomiszcza, które przegląda się i czyta z zapartym tchem. Jest to wydawnictwo bezprecedensowe i wyjątkowe. Ogrom pracy w niego włożony przez wszystkich zaangażowanych, a przede wszystkim przez Alę Grucę, jest nieoceniony. Jest to jedno z najciekawszych wydawnictw dotyczące trójmiejskiej kultury, jakie kiedykolwiek wydano.

Ale co to byłoby za święto bez imprez. Najpierw, 25 marca, odbędzie się 10-lecie siedemsetki. Główną gwiazdą będzie Colyn, czyli jedna z najgorętszych nazw sceny klubowej ostatnich miesięcy.

Huczne trzy dekady natomiast początkowo miały się odbyć pod koniec kwietnia, ale jak mówi Zieliński, Alicja i Robert potrzebowali więcej czasu. Tym samym świętowanie przełożono na 20 i 21 maja. Dwa dni - być może, kto wie, ciurkiem. W Sfinksie nigdy nic nie wiadomo. I to jest w nim piękne.

Warto też zaznaczyć, że w międzyczasie, 22 kwietnia, na scenie pojawi się także Miss Kittin, jedna z najbardziej znanych didżejek wszechczasów.

Sopocki Sfinks pisze kolejne rozdziały swojej historii. I oby tak pozostało już na zawsze. Bo można Sfinksa nie lubić, można nie rozumieć, można wierzyć w absurdalne miejskie legendy, którymi obrósł przez te wszystkie lata. Nie można jednak go nie szanować. Bo powstał nie tyle z potrzeby, co z pasji i zaangażowania. I dalej wzrasta na tych fundamentach.

Wydarzenia

Miss Kittin (3 opinie)

(3 opinie)
50 zł
muzyka alternatywna, muzyka elektroniczna, clubbing / disko

Miejsca

Zobacz także

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (67)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Targi Rzeczy Ładnych (2 opinie)

(2 opinie)
15 zł
Kup bilet
targi

Wielka Szama na Stadionie - wielkie otwarcie sezonu w Gdańsku! (12 opinii)

(12 opinii)
street food

Kwiat Jabłoni "Nasze ulubione kluby" (11 opinii)

(11 opinii)
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Która z tych osób nie urodziła się w Trójmieście?