• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Recenzja filmu "Horyzont. Rozdział 1". Nudny Dziki Zachód

Tomasz Zacharczuk
29 czerwca 2024, godz. 10:00 
Opinie (29)

Kevin Costner podjął się tytanicznego wyzwania, jakim jest stworzenie epickiej sagi ilustrującej historię pionierów Dzikiego Zachodu. Czy reżyser, mający już przecież na koncie oscarowego "Tańczącego z wilkami", podoła temu zadaniu? Z odpowiedzią na to pytanie trzeba będzie jeszcze poczekać, ponieważ "Horyzont" jest dopiero pierwszym z aż czterech zaplanowanych filmów pod tym szyldem. Na razie Costner faktycznie dokonał czegoś niezwykłego, choć nie jest to z pewnością powód do dumy: nakręcił trzygodzinny western, w którym właściwie nic się nie dzieje.



180 minut to mnóstwo czasu. Jednak nie dla Kevina Costnera, który trzygodzinny metraż swojej długo wyczekiwanej produkcji potraktował jedynie jako obszerny wstęp do opowieści o kolonizatorach zasiedlających amerykańskie prerie. Już ponad 30 lat temu popularny aktor i reżyser wymyślił sobie monumentalną, wieloczęściową i pompatyczną epopeję o pierwszych podbojach Dzikiego Zachodu. Chętnych na sfinansowanie tej niebywale kosztownej wizji jednak nie było, dlatego pomysłodawca projektu postanowił teraz sam wziąć sprawy w swoje ręce.



Nawet imponująca gaża za serialowe "Yellowstone" nie wystarczyła do pokrycia wydatków, dlatego - jeśli wierzyć medialnym doniesieniom - Costner zastawił własną, wartą kilkadziesiąt milionów dolarów, posiadłość w Santa Barbara. I jeśli autor "Tańczącego z wilkami" rzeczywiście myśli o nakręceniu kolejnych trzech części (drugą udało się stworzyć, wejdzie do kin jeszcze w tym roku), to lepiej, aby równie wartościowych nieruchomości miał więcej pod zastaw. Obawiam się bowiem, że pierwszy rozdział "Horyzontu" samodzielnie nie zarobi na kolejne. Równie prawdopodobne jest także to, że mało kto będzie je po prostu chciał obejrzeć.

"Horyzont" to dopiero pierwsza część epickiej sagi o początkach kolonizacji Dzikiego Zachodu. I właśnie dlatego, że to zaledwie wstęp, nic nie jest tu rozwinięte: ani akcja, ani fabuła, ani postaci. "Horyzont" to dopiero pierwsza część epickiej sagi o początkach kolonizacji Dzikiego Zachodu. I właśnie dlatego, że to zaledwie wstęp, nic nie jest tu rozwinięte: ani akcja, ani fabuła, ani postaci.

Cały film jak jeden przydługi wstęp. Pytanie: do czego?



Jeżeli Costner faktycznie planuje 12-godzinny western, to być może trzy godziny poświęcone na ekspozycję świata przedstawionego to niewiele. Tyle że film to nie matematyka, a sztuka, którą trzeba jeszcze kogoś zainteresować oraz wzbudzić w nim emocje i chęć do dalszego eksplorowania opowiadanej historii. Pierwszy "Horyzont" natomiast zupełnie tego nie gwarantuje. Prawdziwym paradoksem filmu jest to, że choć trwa on aż trzy godziny, to już na wstępie możemy poczuć, jakby czegoś w nim brakowało. Mnóstwo wątków nakreślonych przez Costnera i drugiego ze scenarzystów, Jona Bairda, po prostu nie spina się w spójną całość. Poszczególne historie - jako samodzielne - też się nie sprawdzają i niedostatecznie angażują.

Przede wszystkim dlatego, że nie są odpowiednio podprowadzone. Trafiamy w sam środek kilku opowieści, które łączy tylko wspólny kontekst - podbój Dzikiego Zachodu. Niewiele wiemy także o postaciach, których przybywa w astronomicznym tempie. To nie są ciekawi bohaterowie z krwi i kości, a jedynie ich makiety. Archetypy, które wielokrotnie już przemieliło kino kowbojskie. Wśród nich mamy szlachetnego handlarza koni (Kevin Costner), który staje w obronie kobiety z dzieckiem, wdowę (Sienna Miller), która po masakrze jej osady dokonanej przez Apaczów musi na nowo ułożyć sobie życie, szlachetnego porucznika amerykańskiej kawalerii (Sam Worthington), czy buńczuczną kobietę (Jena Malone), która zadziera z niebezpiecznym gangiem i zostaje zmuszona do ucieczki przed jego członkami.

Trudno za kogokolwiek z nich trzymać kciuki, bo Costner niektóre postaci wprowadza do gry dopiero grubo po ponad dwóch godzinach seansu. Ogrom czasu marnuje po prostu na jałowe dialogi, portretowanie urokliwych plenerów (co samo w sobie nie jest złe, ale na dłuższą metę nuży) i dokładanie kolejnych elementów fabularnej układanki, której zarys poznamy (?) dopiero w części drugiej. I chyba nawet Costner w pewnym momencie zwątpił w to, że tym przydługim podprowadzeniem będzie w stanie kogoś zainteresować. Na wszelki wypadek więc na sam koniec filmu wrzucił mini-trailer "dwójki", co już samo w sobie jest zabiegiem co najmniej absurdalnym.

W filmie Costnera mamy tak wiele chaotycznych ukazanych postaci i wątków, że trudno zaangażować się w ten film. Rozwinięcie tych wszystkich elementów na pewno nastąpi w kolejnych częściach. Tyle że po tak nudnawym prologu chętnych na ciąg dalszy może zabraknąć. W filmie Costnera mamy tak wiele chaotycznych ukazanych postaci i wątków, że trudno zaangażować się w ten film. Rozwinięcie tych wszystkich elementów na pewno nastąpi w kolejnych częściach. Tyle że po tak nudnawym prologu chętnych na ciąg dalszy może zabraknąć.

Western jak mętny drink: nie "kopie" i nie smakuje



Oprócz tego, że "Horyzont. Rozdział pierwszy" to film fabularnie porozrywany, chaotyczny, niespójny i zwyczajnie nieciekawy, to na dodatek jest dziełem archaicznym. Gdyby faktycznie do jego nakręcenia doszło 30 lat temu, to może jeszcze na "new-westernowej" fali ("Bez przebaczenia", "Wyatt Earp", "Tańczący z wilkami") byłby w stanie trafić w gusta szerokiej widowni. Dziś banalna historyjka spod znaku zabawy w kowbojów i Indian trąca myszką. Zwłaszcza, jeśli zestawi się film Costnera na przykład z "Czasem krwawego księżyca" Scorsese, w którym reżyser odszedł od sztampowego podziału na "dobrych białych" i "złych czerwonoskórych".

Problem z "Horyzontem" jest jeszcze taki, że on nie wpisuje się do końca również w kanony klasycznego westernu. Costner ewidentnie zafascynowany jest produkcjami Johna Forda czy Johna Wayne'a, ale brakuje mu przebojowości, charyzmy i po prostu kunsztu swych znamienitych poprzedników. Mamy trzygodzinny western z jedną (!) zaledwie sceną akcji. Nakręconą z rozmachem i dbałością o napięcie. Ale to tyle. Plus jeden króciutki i prowizoryczny pojedynek rewolwerowców i odrobina akcji na sam koniec. Fani westernów w saloonie pana Kevina dostaną drink, którego 10 procent stanowi ta "mocniejsza wkładka", ale pozostałe 90 procent to woda. I to w dodatku mętna.

Fani klasycznych westernów nie znajdą w "Horyzoncie" wielu pościgów, pojedynków, strzelanin i zwrotów akcji. Tych ostatnich w ogóle nie ma. A z pojedynczych scen akcji na uwagę zasługuje zaledwie jedna. Fani klasycznych westernów nie znajdą w "Horyzoncie" wielu pościgów, pojedynków, strzelanin i zwrotów akcji. Tych ostatnich w ogóle nie ma. A z pojedynczych scen akcji na uwagę zasługuje zaledwie jedna.

Szeryfie Kevinie, dlaczego nie serial?



Czy "Horyzont" jest więc słabym filmem? Niekoniecznie. To widowisko nakręcone z ogromnym rozmachem, którego klimat podskórnie poczują fani kowbojskiego kina. Eksploracja dzikich terenów Montany czy Wyoming przypomina przemierzanie mapy w "Red Dead Redemption II". I tak jak w tej znakomitej grze, tak również w filmie Costnera mamy niesamowitą dbałość o detale - zarówno w scenografii, kostiumach czy charakteryzacji. To i tak wciąż za mało argumentów na to, by nie potraktować monumentalnego dzieła Costnera w kategoriach rozczarowania. Być może nawet rozczarowania tego roku.

Fabularnie i narracyjnie Costner - mówiąc kolokwialnie - "nie dowiózł". I to nawet pomimo tego, że dysponował na wstępie całkiem niezłym konceptem. Konceptem, który idealnie nadawałby się na (kilkusezonowy nawet) serial. Panie Kevinie, dlaczego właśnie nie tą drogą? Przecież w przypadku 10-odcinkowej serii nikt reżyserowi nie wytykałby specjalnie tego, że w pierwszych trzech odcinkach skupił się jedynie na ekspozycji i epickości kosztem dynamiki, akcji i zbudowania postaci. Kinomani taką cierpliwością mogą się już nie wykazać i wynudzeni "jedynką" odpuszczą kolejną wyprawę dyliżansem z napisem "Horyzont".

Być może Costner zamarzył sobie, aby jego kilkuczęściowe dzieło stało się dla fanów westernów tym, czym "Władca Pierścieni" wciąż jest dla miłośników kina fantasy. Tyle że porównywanie pierwszych części obu cyklów to jak zaplanowany w samo południe pojedynek Clinta Eastwooda z Jasiem Fasolą. Oby tylko to reżyserskie marzenie i epicka saga Kevina Costnera nie skończyły się epicką porażką opatrzoną szyldem "Kevin sam na Dzikim Zachodzie". Wszystko jest jeszcze w rękach (i księgach wieczystych) reżysera, aktora, producenta i współscenarzysty w jednej osobie.

5/10   Ocena autora
+ Oceń film

Film

8.7
12 ocen

Horyzont. Rozdział 1 (3 opinie)

(3 opinie)
western

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (29)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Open'er Festival 2024 (34 opinie)

(34 opinie)
555 - 1143 zł
hip-hop, festiwal muzyczny, rock / punk, pop

Ed Sheeran 2024 Gdańsk (8 opinii)

(8 opinii)
344 - 444 zł
pop

Wystawa Grand Press Photo 2024

wystawa

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Andre Rieu, który rokrocznie odwiedza Trójmiasto wraz ze swoją orkiestrą i daje fenomenalne show jest: