- 1 Majówka: pomysły na jednodniowe wycieczki (45 opinii)
- 2 Pchli Targ w Oliwie rozpoczął sezon (51 opinii)
- 3 100cznia otworzyła sezon (54 opinie)
- 4 Tysiące osób odwiedziło Twierdzę Wisłoujście (61 opinii)
- 5 Oto najpiękniejsze kobiety Pomorza (118 opinii)
- 6 Recenzja "Challengers": intensywne kino (49 opinii)
Nowe szaty króla. Recenzja filmu "Król Artur: Legenda miecza"
Po Sherlocku Holmesie wirtuoz kina akcji bierze na warsztat kolejną brytyjską ikonę popkultury i zrywa jednocześnie z filmową tradycją opowieści o rycerzach Camelotu. Guy Ritchie zamaszystym ruchem i charakterystyczną kreską na nowo szkicuje portret legendy. Nawet jeśli momentami przypomina to chaotyczne kreślenie bohomazów, to ciężko oderwać wzrok od nasączonego dynamiką i niezobowiązującym luzem dzieła.
Kilkadziesiąt filmowych aranżacji przygód Króla Artura to zdaje się wystarczający dorobek w historii kinematografii, aby postaci legendarnego celtyckiego władcy przyjrzeć się z niemal każdej możliwej perspektywy. Toteż specjalista od nietuzinkowych retuszów podania arturiańskie traktuje z wyraźnym przymrużeniem oka, snując własną wizję opowieści o Excaliburze i jego prawowitym właścicielu. Fani Guya Ritchiego znajdą tu wszystko to, za co można twórcę "Przekrętu" i "Porachunków" pokochać lub znienawidzić.
Autorskich ozdobników znajdziemy aż nadto. Wypieszczone i dystyngowane pojedynki na miecze zastępuje frywolna bijatyka na pięści, konne szarże ustępują miejsca karkołomnym pościgom z parkourowym zacięciem, zaś bohaterowie zamiast kwiecistą, szlachetną mową posługują się raczej ulicznym slangiem i dosadnym humorem. Nawet dostojny patos rodem z Camelotu niknie w oparach zatęchłego i klaustrofobicznego Londinium. Wszystkie efektowne zagrywki z "Sherlocka Holmesa" znajdują zatem zastosowanie tuż pod wrotami filmowego zamczyska.
Liftingowi poddano także samą opowieść o królu Arturze. Ritchie odrzuca w kąt rycerskie peany o bohaterskich pojedynkach i poszukiwaniach Graala. Bardziej interesuje go Artur (Charlie Hunnam) jako człowiek ze skomplikowaną historią rodzinną, zagubionym przeznaczeniem i wolą walki, jaką musi w sobie odnaleźć, by stawić czoła stryjowi, Vortigernowi (Jude Law). Despotyczny władca Camelotu przed laty w wyniku spisku obalił z tronu brata, Uthera Pendragona (Eric Bana) i sprzymierzył się nieczystymi siłami. Wykazał się jednak przy tym dość znaczną niefrasobliwością, pozwalając uciec kilkuletniemu wówczas Arturowi. Gdy prawowity następca tronu przypadkowo dowiaduje się o swoim przeznaczeniu, z pomocą dawnych towarzyszy ojca i wsparciem tajemniczej czarodziejki wyrusza po koronę Camelotu.
Tytułowy bohater zupełnie nie przypomina honorowego i roztropnego obrońcy uciśnionego ludu. Muskulaturą bliżej mu do rzymskiego gladiatora, sposobem bycia do ulicznego zawadiaki, charakterem do narwanego i pogubionego w osądach młokosa. Oczywiście wydatna w tym zasługa Ritchiego, który uwielbia wręcz zabawę konwencją, również w zakresie konstrukcji postaci (patrz wspomniany Sherlock Holmes). Filmowy Artur z nieskrywaną satysfakcją da komuś po gębie, pośle ciętą ripostę, wyśmieje rycerski kodeks, ale kiedy trzeba, z godnością i skupieniem chwyci za Excalibur, budząc w sobie takiego króla, którego doskonale znamy z poprzednich filmowych adaptacji.
Charakterystycznej dla brytyjskiego reżysera fantazji nie brakuje również w sposobie przedstawiania ekranowych wydarzeń. "Legenda miecza" to widowisko z obłędnym wręcz tempem akcji, poszatkowanymi kadrami, dynamicznym montażem i wklejonymi czasami nawet na siłę retrospekcjami. Autorską wizytówką stylu Ritchiego jest choćby dwuminutowa, teledyskowa wręcz sekwencja, podczas której poznajemy losy dorastającego Artura i coraz wygodniej rozsiadającego się na tronie Vortigerna. Przyglądanie się poczynaniom bohaterów bardzo często przypomina szaloną podróż kolejką górską, pełną spowolnionych podjazdów i ekstremalnie szybkich zjazdów. Jeżeli mieliśmy już okazję wsiąść do kolejki z napisem "Ritchie" głowy nie powinno nam urwać. W przeciwnym razie warto mocno trzymać się barierek.
Granica pomiędzy umiarem a nadmiarem w przypadku wielu reżyserów, w tym Guya Ritchiego, jest szczególnie cienka, a jej permanentne przekraczanie wyraźnie widać w "Legendzie miecza". Dynamiczna i wielopłaszczyznowo ukazana akcja zakrywa ciekawie rozpoczętą opowieść o nauce dorastania i poszukiwania własnej tożsamości. Często zamiast efektownie robi się efekciarsko, retrospektywy i zwolnienia notorycznie są nadużywane, a sceny walk podkręcone do takich obrotów, że naprawdę ciężko dotrzymać kroku bohaterom. Szkoda również, że lwią część filmu pochłonęła technologia CGI, która przede wszystkim w finałowej scenie przypomina trailer komputerowej gry.
Sztuczności na szczęście unikają świetnie wpasowani w swoje role aktorzy. Charlie Hunnam, któremu niejednokrotnie brakuje porządnej linijki tekstu, nadrabia postaciowe luki charyzmą i artystyczną swobodą. Przekonuje zarówno jako uliczny cwaniaczek, jak i namaszczony przez lud dziedzic tronu, któremu nie przystoi już wymachiwać pięścią, mając w ręku tak potężną broń.
Po drugiej stronie zamkowego muru stoi znakomity Jude Law, który kapitalnie odnajduje się w roli czarnego charakteru, podszytego na dodatek tragizmem swojej sytuacji i wyborów, których konsekwencjom musi stawić czoła. Bez zarzutu prezentują się stały bywalec drugiego planu Djimon Hounsou i znany z "Gry o tron" Aidan Gillen, ciekawie w roli czarodziejki wypada Astrid Berges-Frisbey, a smakowitym bonusem jest drobny epizod z udziałem byłego gwiazdora angielskiego futbolu.
W natłoku wizualnych popisówek nie wystarczyło już Ritchiemu miejsca na zadowalające pospinanie wielu wątków, które finalnie mocno spłycono. Postać głównego bohatera też niknie pośród komputerowych wariacji. Niektóre sceny i dialogi aż proszą się o dalsze rozwinięcie, w przeciwieństwie do przeładowanych efektów specjalnych. Brakujące elementy da się jednak załatać niezłym aktorstwem, sprawną realizacją, wciągającą historią i fenomenalną, bodaj najlepszą spośród tegorocznych produkcji, ścieżką dźwiękową. Szaleńcze tempo akcji, choć nieraz może nas wyrzucić z siodła w drodze do filmowego Camelotu, sprawi mimo wszystko, że za nowym królem Arturem warto podążać, bo u jego boku nuda nam nie grozi.
OCENA: 7/10
Film
Opinie (26) 6 zablokowanych
-
2017-06-16 18:54
Ja na żadnych Gajów chodzić nie będę. (1)
Boga w sercu nie mają !
- 11 10
-
2017-06-17 08:16
6 ty ich ki iii gk
- 0 2
-
2017-06-16 22:23
Okejos
Sprawnie zrealizowany film. Po prostu dobra rozrywka.
- 11 3
-
2017-06-16 21:58
Prosto z kina .....
Super film . Polecam .
Dla ciekawostki .. nawet David B. występuje hehe - co mnie zaskoczyło ( krótko grał , ale zaskoczenie było );)- 10 8
-
2017-06-16 21:53
Napewno 100 razy lepszy niz szycy i martwi odcinek 20510 w wersji kosmicznej :)
- 11 2
-
2017-06-16 18:22
)
Polecam,dobry film.Gaja Riczi nie można nie oglądnąć.Rezerwacja zrobiona.
- 6 7
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.