- 1 "Kaskader": kciuk w górę, a nawet dwa (15 opinii)
- 2 Co robić w długi weekend w mieście? (39 opinii)
- 3 Gdzie można grillować i zrobić ognisko? (28 opinii)
- 4 Planuj Tydzień: Fado, Rynkowski i majówka (6 opinii)
- 5 Nie wyobrażamy sobie majówki bez piwa? (102 opinie)
- 6 Majówkowe świętowanie, ale bez parady (139 opinii)
DKF "Miłość Blondynki" świętuje 25-lecie powstania
Ludzie, kino, pasja - to trzy kluczowe części składowe każdego działającego w Polsce dyskusyjnego klubu filmowego. Funkcjonujący przy Uniwersytecie Gdańskim DKF "Miłość Blondynki" świętuje w tym roku jubileusz 25-lecia powstania. O początkach gdańskich DKF-ów i ich współczesnej funkcji rozmawiamy z filmoznawcą i profesorem UG, Krzysztofem Kornackim.
Tomasz Zacharczuk: DKF "Miłość Blondynki" świętuje w tym roku 25-lecie działalności. A jak daleko sięga historia trójmiejskich dyskusyjnych klubów filmowych? Jak wyglądały ich początki?
Krzysztof Kornacki (filmoznawca, pracownik Katedry Kultury i Sztuki Instytutu Filologii Polskiej UG, współzałożyciel i pierwszy prezes DKF "Miłość Blondynki"): Historia trójmiejskich DKF-ów jest tak stara jak polskich DKF-ów w ogóle. W grudniu 1955 r., a więc jeszcze przed wydarzeniami Października '56, w okresie tzw. "odwilży po śmierci Stalina", zawiązany został DKF "Żak". Był to drugi w kolejności powstały w Polsce dyskusyjny klub filmowy, po założonym miesiąc wcześniej w Warszawie DKF-ie "Po prostu". I dodajmy - DKF Żak jest najstarszym istniejącym polskim klubem filmowym!
Pierwsza projekcja odbyła się w kinie "ZMP-owiec" (czyli późniejszym kinie Znicz, nieistniejącym dziś, jak - niestety - niemal wszystkie dawne kina Trójmiasta) w styczniu 1956 r. Był to "Cud w Mediolanie", film szczególny, będący rodzajem deklaracji programowej. Z jednej bowiem strony to klasyk kina neorealistycznego, które młodzi studenci okolic ówcześnie bardzo poważali, z drugiej - jest to neorealizm magiczny, baśniowy, poetycki i liryczny - a ta baśniowość i poetyckość była już znakiem rozpoznawczym środowiska młodej inteligencji Trójmiasta. Dość wspomnieć teatrzyki "Bim-Bom" i "Teatr Rąk Co To" (ich zapis znaleźć można w "Do widzenia, do jutra"). I trzeba powiedzieć, że DKF Żak był absolutnym fenomenem na mapie polskich DKF-ów i nawet nie tyle ze względu na ambitny repertuar (taki pokazywano też w innych DKF-ach), ale ze względu na ludzi, którzy się przez niego przewinęli oraz imprezy, które tu zostały zrealizowane, dalece wykraczające poza codzienność klubową.
Repertuar kin w Trójmieście
W pierwszym okresie istnienia DKF-u brylowali w nim m.in. Zbigniew Cybulski i Bogumił Kobiela (obsługiwali oni zresztą słowem mówionym ten pierwszy pokaz "Cudu w Mediolanie"). Tutaj odbył się słynny pokaz "Popiołu i diamentu" z udziałem aktorów oraz Andrzeja Wajdy (Cybulski stał się zresztą po swojej śmierci imiennym patronem DKF-u Żak). W tym pierwszym okresie niezwykle ważną postacią był Lucjan Bokiniec, wieloletni szef DKF-u, człowiek niespożytej energii i pomysłów. Powstało m.in. Wakacyjne Studium Wiedzy o Filmie, zaś na początku lat 70. - festiwal Polskie Debiuty Filmowe. Z nich z kolei, w 1974 r., wyrósł Festiwal Polskich Fabularnych - wtedy jeszcze w Gdańsku - którego pierwszym dyrektorem został Bokiniec. A potem, w ciemnej dekadzie stanu wojennego, powstał bardzo ważny przegląd "Młode Kino Polskie".
Nie wiem, czy istnieje jakiś inny DKF w Polsce, który wniósłby tyle do polskiej historii kina, zwłaszcza tej festiwalowej jego odnogi. Raz DKF Żak opuścił swoją siedzibę przy Wałach Jagiellońskich - ale na dziewięć lat (od 1979 do 1988) - z powodu remontu przeniósł się do kina "Kameralne". A ostatnia przeprowadzka - do dawnej zajezdni tramwajowej - miała miejsce w 2001 r. i z tego miejsca Żak nadaje do dziś.
Oczywiście tych DKF-ów w powojennej historii Trójmiasta było więcej, ale żaden nie istniał tak długo i nie osiągnął tyle, co "Żak". Może tylko warto jeszcze wspomnieć o powstałym w stanie wojennym DKF-ie "Zaspa" prowadzonym przez kilka lat przez Mirosława Przylipiaka. Czasy były takie, że ten DKF był rzeczywiście bardzo dyskusyjny, niekoniecznie w taki sposób, jakby sobie tego życzyła ówczesna władza.
Jaką rolę pełniły niegdyś kluby filmowe? Poza samą dyskusją o filmach można było chyba zapoznać się z wieloma tytułami, które nie trafiały do powszechnego obiegu?
Rzeczywiście, w okresie PRL istniała przez jakiś czas specjalna pula filmów dla DKF-ów, filmów ambitnych (zwłaszcza w latach 60.); później z tym szczególnym repertuarem różnie bywało, ale nie chodziło tylko o filmy - które można było obejrzeć także w kinie studyjnym, czyli takim ambitniejszym kinie ogólnodostępnym - ale o użytki, jakie się z tych filmów robiło. Chyba nikt z nas nie ma wątpliwości, że istnieje różnica pomiędzy obejrzeniem najambitniejszego nawet filmu bez jego omówienia i z omówieniem. Tymczasem dawne DKF-y trzymały się konsekwentnie zasady PPD: prelekcja, projekcja, dyskusja.
Korzyść wyniesiona z takiego pokazu była dwu-, trzykrotnie większa niż z samego obejrzenia. Pokazywano także filmy, które zdobywano z ambasad, ze statków lub zagranicznych instytutów kultury, a więc filmy niedostępne lub trudno dostępne w polskiej dystrybucji. Ale dodatkową wartością peerelowskich DKF-ów - poza bonusem estetycznym i wiedzowym - było to, że stały się one także swego rodzaju lekcją obywatelską. W DKF-ach dyskutowano naprawdę otwarcie o sprawach, o których w innych publicznych przestrzeniach nie można było mówić.
Zobacz także: Gdańsk zawsze miał szczęście do kina
Jest czymś niezwykłym, że niektóre z dyskusji DKF-owskich były publikowane w prasie filmowej. Czy wyobrażamy sobie, że dzisiaj jakieś medium relacjonuje taką dyskusję DKF-owską? Dla mnie zresztą - jako historyka kina, dla którego tak ważny jest kontekst społeczny czy polityczny danego czasu - dyskusje te są jednym z najciekawszych źródeł nastrojów społecznych. Choć oczywiście mam świadomość, że w odniesieniu do tych relacji cenzura także nie próżnowała.
Jak wyglądały początki DKF-u na Uniwersytecie Gdańskim? Jak doszło do powstania "Miłości Blondynki" i skąd akurat taka nazwa?
Sala auli Wydziału Filologicznego, w której - od zawsze - swoje imprezy organizuje "Miłość blondynki", została klubowo "pobłogosławiona" już wcześniej. W 1983 r. - wobec zainteresowania pokazami klubowymi - powstała tu filia DKF-u Żak, istniejąca do końca lat 80. Nie było więc dużej przerwy w auli na Wita Stwosza, bowiem "Miłość blondynki" powstała w 1994 r. i zapełniła powstałą lukę. DKF powstał z inicjatywy kilku osób: Hanny Stachowiak, Jacka Wachulewicza, Agnieszki Bacławskiej (dziś Kornackiej), Mariusza Doroszewskiego i mojej (przepraszam tych, których pominąłem).
Szczerze powiedziawszy, jeśli chodzi o mnie, to zależało mi, aby zrobić "coś". Dałem się dopaść chorobie aktywizmu - każdy student ma taki epizod, gdy chce przygotować jakąś imprezę, wydarzenie kulturalne itp. Akurat DKF wziął się z zainteresowań kinem wyniesionych najpierw z Pałacu Młodzieży w Gdańsku, a potem z regularnego uczestnictwa w festiwalach w Gdyni (i replikach organizowanych na UG); oraz - i to chyba najważniejsze - ze spotkania z właściwym człowiekiem. Dla mnie był to Mirosław Przylipiak - osoba intelektualnie bardzo wymagająca, od siebie i studentów. A zasada "pot i łzy" była dla mnie w tamtym czasie podstawową metodą duchowego rozwoju. Mirosław Przylipiak został zresztą opiekunem naukowym nowo powstającego DKF-u.
Imprezy filmowe w Trójmieście
Co do nazwy istnieją dwie wersje - prozatorska i liryczna - i niech tak zostanie, bez rozstrzygania, która jest właściwa. Według pierwszej nazwaliśmy DKF tytułem filmu Milosa Formana, bo to był jeden z ulubionych naszych filmów, a nazwa była "cool". Wersja liryczna zakłada, że nazwa wzięła się z tego, że jeden z założycieli DKF-u kochał się w blondynce, a ona w nim. Oczywiście DKF zaczął swoją działalność w marcu 1994 roku od filmu Formana. Od razu powstał też biuletyn o dziwacznej nazwie (byłem wtedy na etapie czytania pierwszego tomu "Historii Filmu Polskiego") - "Panoptikum Braci Macha". Z czasem zostało tylko "Panoptikum" w nazwie, dziś jeden z najbardziej cenionych periodyków filmoznawczych i medioznawczych.
W jaki sposób radziliście sobie z technicznymi ograniczeniami filmowych seansów w tamtym czasie?
Ewentualne wykroczenie uległo już pewnie dawno przedawnieniu, więc można ujawnić, że swój wkład w rozwój DKF-u miała Telekomunikacja Polska - choć o tym nie wiedziała. W pomieszczeniach jednej z jej filii w weekendy składaliśmy na komputerach biuletyn, drukowaliśmy i kserowaliśmy. Oczywiście byliśmy bardzo przejęci i poświęcaliśmy naszemu dziecku dużo czasu - gotowi np. na jazdę do łódzkiej filmówki po kopię filmu (tymczasem nie można było wozić łatwopalnej kopii w pociągu; wyrozumiały konduktor pozwolił nam przestać całą podróż na korytarzu). Jak pamiętają starsi widzowie, kopie filmowe były transportowane w ciężkich, metalowych pudłach. Więc przed każdą projekcją musieliśmy jechać na dworzec po film, a wcześniej modliliśmy się, by dotarł na stację o czasie. Gdyby nie samochód naszego kinooperatora, nieocenionego i - z mojej perspektywy - nieśmiertelnego Wojciecha Prabuckiego (do dziś w fachu!), wozilibyśmy kopie tramwajem.
Za największy wyraz uznania dla działań tego wczesnego okresu DKF-u uważam sprawę afisza filmu "Mąż fryzjerki" Patrice Laconte'a (kiedyś był to popularny reżyser, dziś gdzieś zginął). Robiliśmy go z Jackiem Wachulewiczem metodą wyklejanki z czasopism przez całą noc. Był estetycznie naprawdę dobry, nie mogliśmy się na niego napatrzeć - a trzeba było, bowiem zniknął niemal zaraz po powieszeniu. Gniew mieszał się z dumą - jedyny obiekt plastyczny, który współtworzyłem, znalazł fana (szkoda, że anonimowego). Choć byłem pierwszym prezesem DKF-u, dość szybko - po dwóch latach "odpadłem" - chciałem kinem zajmować się także naukowo, tymczasem stres związany z organizacją seansów (zawsze miałem cienką skórę) powodował, że zamiast oglądać film, szukałem braków lub znaków nadciągającej klęski. A to, że widzów za mało, a to za dużo (nie mają gdzie siedzieć, jest duszno), a to, że kopia zbyt zniszczona, więc każda zmiana taśmy z jednego projektora na drugi obarczona była ryzykiem, że widz nie zobaczy części sceny; a to, że jeden z obiektywów projektora nie ostrzył, pozostawiając na bokach kadru zamglone partie; czyli co dwadzieścia minut spadałem z nieba (ostrość!), do piekła (nieostrość!). I tak dalej.
Teoretycznie stworzyliśmy DKF także po to, by pokazywać filmy, które sami chcieliśmy obejrzeć. Tymczasem zamiast oglądania, było podglądanie zza węgła - czy coś się nie psuje. To było za dużo na moje nerwy. Potem prezesem został Jacek Wachulewicz (dziś szef kina w Nowym Porcie), potem Mariusz Sławiński (dziś filmowiec), następnie - jeśli dobrze pamiętam etapy przekazywania berła - Paulina Neugebauer i po niej Tomasz Pupacz; i tak jest do dziś.
Dodam jeszcze, że bardzo aktywnymi klubowiczami byli Michał Freyer, Jarek Marzec, późniejszy operator Bartosz Mikołajczyk oraz studiujący filologię polską Marcin Bortkiewicz (m.in. Noc Walpurgii). I znowu pewnie kogoś pominąłem, niech mi te osoby wybaczą. Dodajmy, że po "Miłości blondynki" pojawiły się kolejne, ważne i mające już kilkunastoletnią tradycję DKF-y: Marcello, Kurort czy Żyrafa. Ale o nich najlepiej opowiedzieliby ich szefowie.
Na czym obecnie skupiają się kluby filmowe? Jaka jest ich specyfika?
Generalnie skupiają się na tym samym co kiedyś, czyli na pokazywaniu filmu w aurze wyjątkowego wydarzenia. A więc jeden tytuł na trzy, pięć dni, tydzień (zwykle to ostatnie), jako forma wyróżnienia tego właśnie obrazu z zalewającej małe i duże ekrany masy filmów. Warto zauważyć, że takie podejście ma w sobie coś z chęci przeciwstawienia się silnemu myśleniu - obecnemu dawniej, ale i dziś, choć z innych powodów - że kino to produkt przemysłowy i masowy. Każdy taki pokaz jest jak teatralna premiera czy jak oryginał obrazu oglądany w galerii - indywidualny, niezwykły. Bo z jakiejś przyczyny dzieło to zasłużyło na wyróżnienie. I to zawsze było dużo, to uszlachetnianie sztuki filmowej - niezależnie od tego, czy przed filmem jest projekcja, a po filmie dyskusja. Choć uważam, że takie powinny się odbywać, bowiem mam głębokie przekonanie, że ich brak - zwłaszcza dyskusji, bo udział w prelekcji można wymusić - nie jest pochodną niechęci widzów do rozmawiania o filmie, ale nieumiejętności organizatorów, by ją przeprowadzić (nawet jeśli seans kończy się późno).
Jeśli chodzi o DKF "Miłość blondynki", to realizuje on konsekwentnie cotygodniowe pokazy filmowe w ramach tematycznych cykli, często organizuje również inne DKF-y, zresztą także wydarzenia, w których film jest jednym ze składników (a obok niego performance, happening czy koncert). Podoba mi się takie łączenie sztuk, jest w tym coś z wczesnych pokazów filmowych, otoczonych wodewilowymi atrakcjami. Pod warunkiem oczywiście, że forma nie przytłacza treści, tzn. że nie chodzi tylko o atrakcje i przyciągnięcie widza, że ów wodewil nie wypiera na dłuższą metą edukacji i intelektualnej wymiany myśli.
Jako człowiek o poglądach umiarkowanych widzę w "Miłości blondynki" mocny nacisk na filmy tematycznie i obyczajowo progresywne, lewicowe. Wchodzę już w taki wiek, że coraz częściej unikam rewolucji, a szukam trwałych wartości. Tego mi trochę w "Miłości blondynki" brak. Brak mi też czasem tych dużych, złożonych z wielu filmów, jednorazowych przeglądów dawnych mistrzów kina - choć mam świadomość ekonomicznego ryzyka, to może gra jest warta świeczki? Klasycy na wielkim ekranie to nie to samo co na laptopie.
W dobie mediów społecznościowych i różnego rodzaju for internetowych o filmach w sieci dyskutuje niemal każdy. Czy zatem dyskusyjne kluby filmowe nie są dzisiaj takim nieco muzealnym tworem? Czy łatwy dostęp do klawiatury komputera nie sprawia, że rzadziej chcemy dyskutować o filmach "w cztery oczy"?
Podobne pytanie zadawano w 1995 r., gdy obchodzono stulecie kina: czy chodzenie do kina ma sens, skoro można film obejrzeć w nowych mediach: telewizji, na VHS, DVD, z czasem w komputerze? I co? I dzisiaj kino ma się świetnie, pomimo że film można obejrzeć w telewizji czy na platformach streamingowych. Ponieważ chodzenie do kina to całkiem inna praktyka społeczna i aktywność niż oglądanie filmu na smartfonie.
Podobnie z DKF-em. Mówiłem już o potrzebie obcowania z dziełem sztuki (a to wymaga poświęceń: wyjścia z domu, dojazdu itp.). Oczywiście, można dyskutować na forach internetowych (i wiele z tej dyskusji wynieść), ale tak jak rozmowa na Facebooku czy poprzez inny komunikator nie wyeliminowała potrzeby spotkań "w realu", tak dyskusja na forum nie wyeliminuje pragnienia rozmowy o filmie "w cztery oczy". Mocno w to wierzę.
Miejsca
Opinie (17) 3 zablokowane
-
2019-10-23 22:25
Opinia wyróżniona
Niepopularna opinia,
mam już kilkanaście lat dobrych wspomnień z tym przedsięwzięciem. Przychodzę dość wybiórczo na interesujące mnie seanse, ale w przypadku 90% wejść jestem ze wszystkiego zadowolony. Dobra inicjatywa, porządna organizacja i interesujące projekcje. Może nie jestem zbyt pilnym uczestnikiem, ale nie mogę się zgodzić ze skrajnie krytycznymi opiniami komentujących.
- 3 1
-
2019-10-23 19:03
Opinia wyróżniona
(1)
Zupełnie na marginesie: szacun dla pana Kornackiego. Nie interesuję się kinem, nie ciekawi mnie jego historia ani technika. Ale pan wówczas doktor(?) na swoich zajęciach (obowiązkowych na polonistyce) potrafił o tym opowiadać niezwykle ciekawie.
- 3 2
-
2019-10-25 00:16
mial za to placone
- 0 0
Wszystkie opinie
-
2019-10-23 12:20
chodziłem na DKF jeszcze w starym Żaku i prelekcja mnie zawsze niemożebnie denerwowała (1)
Wprowadzenie do filmu, to formatowanie widza swoim bełkotem. Kino - DKF - to nie szkoła i język polski. Nie trzeba ustawiać odbiorcy (na j. polskim też się nie powinno!). Moja szczera rada - zatykajcie uszy, nie czytajcie recenzji PRZED seansem! Natomiast dyskutujcie, tak, dyskusja jest ważna, ale swoimi przemyśleniami, nie obrazem ksero prelegenta
- 13 6
-
2019-10-25 13:37
dlatego ja wpadalem 20 minut po. i bylo ok.
- 0 0
-
2019-10-25 09:27
Wspominam z sentymentem
Dziękuję za ten artykuł, przypomniały mi się czasy studiów na filologii polskiej na UG i seanse w DKF-ie.
A przede wszystkim dziękuję za wzmiankę o profesorze Mirosławie Przylipiaku, wspaniałym wykładowcy i niestrudzonym popularyzatorze kina. Zawsze myślę o nim ciepło.- 1 1
-
2019-10-23 19:03
Opinia wyróżniona
(1)
Zupełnie na marginesie: szacun dla pana Kornackiego. Nie interesuję się kinem, nie ciekawi mnie jego historia ani technika. Ale pan wówczas doktor(?) na swoich zajęciach (obowiązkowych na polonistyce) potrafił o tym opowiadać niezwykle ciekawie.
- 3 2
-
2019-10-25 00:16
mial za to placone
- 0 0
-
2019-10-25 00:16
grabarz Kameralnego, Neptuna i kilkudziesięciu innych, pomorskich kin imć Borusewicz dziś jest stawiany na marszałka senatu!
- 1 1
-
2019-10-23 12:42
czy na zdjęciu, koło blondyny, ładna pani z promocji w Muzeum Emigracji w Gdyni? (1)
- 3 1
-
2019-10-25 00:15
nie
- 0 0
-
2019-10-23 13:56
Kto to finansuje? (1)
Podatnik, to wiem, ale kto tą kasę przydziela, um, mk, mwp?
- 4 7
-
2019-10-24 09:59
Nie wiesz?
Twoja rodzina od wielu lat oddaje rentę na DKF, którą dostają za twoja niepełnosprawność umysłową. Mam nadzieję, że pomogłem.
- 1 0
-
2019-10-24 07:47
Wszystkiego Najlepszego i 100-lat
Wszystkiego Najlepszego i 100-lat!!!!! Znam ludzi, robią to z pasją, a odbiorcy zadowoleni, więc niech się kręci!!!!
- 3 0
-
2019-10-23 22:25
Opinia wyróżniona
Niepopularna opinia,
mam już kilkanaście lat dobrych wspomnień z tym przedsięwzięciem. Przychodzę dość wybiórczo na interesujące mnie seanse, ale w przypadku 90% wejść jestem ze wszystkiego zadowolony. Dobra inicjatywa, porządna organizacja i interesujące projekcje. Może nie jestem zbyt pilnym uczestnikiem, ale nie mogę się zgodzić ze skrajnie krytycznymi opiniami komentujących.
- 3 1
-
2019-10-23 20:53
Marcin Bortkiewicz!
W artykule jest błąd. "Noc Walpurgii" to film Marcina Bortkiewicza, a nie Macieja. Wstyd. Film otrzymał wiele nagród i autor nie zna imienia reżysera? Studiowałam na roku z Marcinem - zawsze był i pozostał nietuzinkową osobą. Marcinie, pozdrawiam!
- 1 3
-
2019-10-23 11:32
Kolo śpi na seansie (3)
Na głównym zdjęciu do artykułu, koleś śpi w najlepsze na sali kinowej:))
po prawej stronie.- 4 1
-
2019-10-23 12:23
wielokrotnie spałem na seansach 10-15 minut (1)
niewiele się traci. Straciłem tylko na "Memento" w nie odrzałowanym Kameralnym, chociaż też nie wiem czy na pewno :D
ps. grabarz Kameralnego, Neptuna i kilkudziesięciu innych, pomorskich kin imć Borusewicz dziś jest stawiany na marszałka senatu!- 7 0
-
2019-10-23 13:58
No, ale jaki biznes ktoś zrobił!
Były kina,a teraz ktoś ma działkę...
- 1 1
-
2019-10-23 12:08
komórkowiec
chyba raczej śmiga w necie na komóreczce :)))
- 2 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.