• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Jethro Tull: szalejący flaming Anderson

tekst i fot. Łukasz Unterschuetz
16 sierpnia 2007 (artykuł sprzed 16 lat) 
aktualizacja: godz. 10:33 (16 sierpnia 2007)
A teraz zagramy wam nasz największy hit: \"Smoke on the...\" - a nie, to nie to – Ian Anderson podrapał się w głowę. - Wiem! \"Stairway to...\" - a nie, to też nie to.... Jak to było? Już wiem, Aqualung! A teraz zagramy wam nasz największy hit: \"Smoke on the...\" - a nie, to nie to – Ian Anderson podrapał się w głowę. - Wiem! \"Stairway to...\" - a nie, to też nie to.... Jak to było? Już wiem, Aqualung!
Owacje na stojąco i pełna Opera Leśna były dowodem na to, że nie potrzeba dużej kampanii reklamowej, gigantycznej sceny i przecieków do prasy o tym kto, jakiego koloru ręcznika sobie zażyczył, aby koncert okazał się sukcesem.

Jethro Tull w Sopocie - galeria zdjęć z koncertu.

Nie da się ukryć, że gwiazdy, które do nas zawitały w te wakacje nie były pierwszej świeżości. Jednak dopiero koncert Jethro Tull pokazał, że stare może być jare, i jeszcze dawać czadu.
Już na wejściu widać było masy ludzi w "branżowych" koszulkach, co mogło świadczyć tylko o tym, że wiedzą po co przyszli, a nie dlatego, że bilet otrzymali od szefa czy wygrali w konkursie. Gorące dyskusje przy piwie o tym, która płyta JT jest najlepsza, a który skład zespołu był najciekawszy, umilały czas przed koncertem.

Sam Ian Andreson, mimo że parę dni wcześniej skończył 60 lat, swoją żywiołością mógłby zawstydzić niejednego młodego muzyka. Zwinny jak kot. Gdyby nogi zakończone miał raciczkami, a twarz zakrywała długa broda, można by ulec wrażeniu, że na flecie gra najprawdziwszy faun, rodem z greckich mitów.
Bardzo rzadko się zdarza, żeby publika nagradzała artystów przed, w trakcie i po zakończeniu każdego utworu. Trudno w to uwierzyć, jednak Brytyjczycy po każdej piosence zbierali aplauz, jakby koncert miałby się już skończyć. Na szczęście prawdziwy finał zakończył się po półtorej godziny.
Pomiędzy kolejnymi utworami Ian dawał się poznać jako świetny konfenansjer opowiadając anegdoty na temat śpiewanych piosenek, a muzyczni melomani mogli poszerzyć swoją wiedzę na temat nowego gatunku muzycznego - porn jazz ("listen it, stream it, don't download it").

Repertuar z pewnością nie zawiódł fanów. Nie zabrakło żadnego z najsławniejszych utworów grupy. Był "Aqualung", można było usłyszeć "Thick as a brick" czy "Living in the Past".

Pomimo, że lato jeszcze trwa, można przypuszczać, że był to najlepszy koncert tego sezonu.
tekst i fot. Łukasz Unterschuetz

Wydarzenia

Zobacz także

Opinie (52)

  • Zwięźlej... (1)

    1. Jasne, że świadek naoczny ma przewagę nad historykiem. Tyle, że ona niekoniecznie musi się przekładać jeżeli mowa o oczekiwaniach i kryteriach oceny. Paradoksalnie sentyment, wzgląd na dobre, stare czasy, które się przeżyło, może takową zamydlić. Sami nie umiemy podsumować naszej epoki, uzmysłowić sobie wszystkich procesów jakie dzisiaj zachodzą - tym się właśnie zajmą kolejne pokolenia.

    Ja doskonale wiem (albo inaczej - czuję, jeśli nie potrafię wyrazić tego słowami), czego oczekuję, czego wymagam od muzyki, jakie warunki musi spełnić, żeby mi się podobała. Dla Ciebie może to być wada typu "szkiełko i oko", a dla mnie jest to zaletą, bo prościej mi szukać rzeczy, które przypadną mi do gustu. Dzięki takiemu podejściu mam stosunkowo sporo "celnych trafień" i nie marnuję czasu na to, co mi się podoba.

    Dzięki temu, że znam swoje preferencje i wiem co mnie usatysfakcjonuje a co nie, mniej lub bardziej surowo ustalam swoje oczekiwania, także odnośnie koncertów. Być może gdybym był na ich większej/mniejszej ilości, miałbym inne zdanie i oczekiwania bym zmienił, ale równie dobrze mogłyby pozostać niezmienione - tutaj nie ma żadnej reguły.

    2. Brzmienia - "A" to już nawet pod uwagę nie biorę. Jeśli mam ochotę na takie klimaty (rzadko), to słucham Tangerine Dream. Szkoda, że tak wielu się na tej elektronice, syntezatorach w latach '80 przejechało. Nawet gdyby brać popularne zespoły z pogranicza progresji jak Queen, które w latach '70 charakteryzowały się jakąś teatralnością - też miały wtedy swój upadek, oczarowanie plastikiem, którego zresztą później się wstydziły.

    Doceniam "powrót" z takich rejonów, ale to, że JT uciekli ostatecznie od brzmień lat '80, nie znaczy, że kompletnie powrócili tam skąd przyszli. Lata '90 i teraz pod względem brzmienia są oczywiście nieporównywalnie lepsze, ale mimo wszystko dalej ustępują '70-tym, które zwyczajnie kocham.

    3. "Aptekarskie zabawy" nie służą niepotrzebnej intelektualnej rozrywce. Po prostu jeśli coś ewidentnie razi, nie należy tego przemilczać. To, że sporo razi, to już inna kwestia...

    4. Jedyną wersję "Velvet Green" jaką słyszałem jest ta z "Live at The Hippodrome - 1977". O tę chodzi?

    • 0 0

    • Muzycy Queen nie wstydzą się swojej twórczości lat 80-tych. To twierdzenie sam wymyśliłeś. Możesz osobiście nie lubić tego typu brzmień, ale twierdzenie że to jest obiektywnie kiepska muzyka jest głupie, nieprawdziwe.

      • 0 0

  • Johny! (1)

    Wiadomo, jeśli jest się zmuszonym do wyjaśnień i poświęca się więcej czasu, wszystko musi być po prostu bardziej zrozumiałe.

    Generalnie chodzi mi o to, żeby zespołom stawiać wysoką poprzeczkę - nie z jakiejś złośliwości, ale dla zwykłej zasady: skoro stać Cię było na osiągnięcie takiego a takiego poziomu, to go przynajmniej utrzymaj, a jeśli to już zrobisz - celuj wyżej.

    Nic więc dziwnego, że koncerty na które chodzę, porównuję z tymi które już słyszałem i uważam za najciekawsze, najlepiej wykonane, najbardziej elektryzujące. Należy bowiem, tak uważam, równać w górę, a nie w dół.

    Moje kryteria 'lepszości' już częściowo znasz, wiesz więc już czego mniej więcej oczekuję. Są oczywiście utwory, które na żywo zawsze będą wypadać gorzej niż albumie (bo takiego "Velvet Green" z całym bogactwem odwzorować się nie da), są takie, które znacznie bardziej podobają mi się w wersjach koncertowych - głównie starsze, 'thiswasowe', 'standupowe' czy 'benefitowe' takie jak przykładowo "To Cry You a Song", które tracą jakąś taką martwą hermetyczność, częściowo też bluesowy charakter na korzyść radosnej, dynamicznej spontaniczności.

    Grunt by w całym tym lawirowaniu w zmienności utrzymywać jakiś jeden charakter - dla mnie takowym jest brzmienie. Możesz grać ten sam utwór na sto różnych sposobów, ale do jasnej cholery, nie sprawiaj wrażenia, że grasz covera jako ktoś zupełnie inny.

    Tymczasem w wielu miejscach, łącznie z tym najbardziej charakterystycznym i łatwym do wytknięcia "Living in the Past" - JT przestaje brzmieć jak JT. Równie dobrze swoje utwory mogą grać w aranżacjach a'la Metallica i też można będzie to tłumaczyć próbą odświeżenia, jakimś urozmaiceniem, nieprawdaż?

    Nie mam nic przeciwko elementom jazzu w rocku, ale kiedy proporcje ulegają większemu zachwianiu, przestaje mi się to podobać. I nie chodzi o to, żeby się czepiać o to, że ktoś doskonali swoje umiejętności gry na jakimś instrumencie, jest lepszy technicznie, ale o to, że zmienia konwencję i nie potrafi potraktować poważnie poprzedniej, traci 'jaja'.

    To też jest problem - starzenie się. Wiadomo, że po tych wszystkich latach dana piosenka traci swój emocjonalny kontekst i artysta tym samym się do niej dystansuje. Jeżeli już ją wykonuje, to wiadomo, że nie na serio i nie w pełni zaangażowany. Co też jest powodem moich marzeń nie do spełnienia, by usłyszeć te utwory wtedy, kiedy coś jeszcze znaczyły dla wykonujących ich ludzi i ci nie szukali jakichś dróg ucieczki od nich poprzez zmiany.

    Faktycznie, było o koncercie jako wyścigu - tylko, że nawet dla Schumachera wyścig, który kończył przez swoje pomyłki na drugim miejscu był nieudany, o tym nie można zapominać.

    Było też o 'naturalnym darze śpiewania', którego Anderson nigdy nie miał - szkoda tylko, że z czasem los odebrał mu również głos, co owocuje takimi występami jak w Sopocie...

    Swoją drogą, niezłym wyjściem byłoby ograniczenie się do wykonywania utworów akustycznych lub właśnie z orkiestrą, w każdym razie 'bez prądu', w których Ianowi idzie lepiej niż tam gdzie musi przekrzyczeć gitarę Martina. W takim kształcie jak teraz, z takim wokalem koncertowanie jest niedopuszczalne, przynajmniej dla mnie.

    Szkoda, że Anderson, dawny perfekcjonista dziś tę cechę zatracił.

    Pewnie, że będzie ciężko - ale mam nadzieję, że za jakieś 10, 20 lat muzyka zrobi zwrot w kierunku żywej muzyki, nie z komputera i znowu znajdzie się jakiś progresywny nurt z ciekawymi wykonawcami. Ale to i tak nie zastąpi w żaden sposób braku jakim było przyjście na świat za późno i za bardzo na wschód...

    • 1 0

    • Rzadko spotykana na forach internetowych głębia wypowiedzi. Pozdrawiam :)

      • 0 0

  • wspomnienie młodości (1)

    zabieram głos jako kobieta i potwierdzam opinie o doskonałym koncercie szczególnie od strony muzycznej ale troche gorszym wokalnie. No niestety te górne dżwięki sa juz poza zasięgiem Ian'a.
    doskonale skomentowała koncert moja córka, która potwierdziła, ze najlepszym pomysłem byłoby zaproszenie jakichś młodych wokalistów do współpracy (coś takiego jak zrobił Santana) a Ian mógłby szaleć ze swoim fletem
    I pomyśleć gdy pierwszy raz słyszałam JT w szkole średniej nigdy w zyciu wtedy nie spodziewałam się,że mogę być kiedys na ich koncercie
    Zycie w Polsce jest coraz bardziej normalne !!

    • 1 0

    • Na koncercie Ian Anderson's Jethro Tull lidera wspomagał wokalnie młody wokalista. Byłem zaskoczony, ze teraz jest inaczej.

      • 0 0

  • (1)

    Heej! Dlaczego wypuściliśmy Jethro Tull po jednym tylko bisie?!! Sam klaskałem i wołałem :Jeszcze jeszcze!!! a tu widzę, że wszytscy już zbierają się do wyjścia ? co jest grane?? Myślę, że gdybyśmy dłużej ich wywoływlai jeszcze by dla nas zagrali! ludzie, mielismy u siebietakich gigantów rocka i tak szybko daliśmy im odejść??!!!!! wstyd!!!!

    • 0 1

    • Koncert był dostatecznie długi i satysfakcjonujący. Po co nadmiernie eksploatować niemłodych już muzyków.

      • 0 0

  • Jethro Tull (1)

    Panowie (szkoda, że płeć piękna nie zabrała głosu), koncert doskonały rzeczywiście, ale... no właśnie - jest i ale, otóż zachował wprawdzie Ion doskonałą barwę głosu, ale niestety stracił nieco góry, więc wyższe partie śpiewał o tercję niżej, albo... odsuwał sie od mikrofonu. Co nie zmienia mojej opinii, że instrumentalnie był bez zarzutu, a zespół profesjonalny do bólu. A aranże!!!! Szkoda, że nie było "Wond'ring aloud". Jeśli chodzi o wygląd, to owszem przypominał fauna i to bardzo rozbrykanego, ale skrzyżowanego ze Skrzypkiem na dachu, nieprawdaż? A jak było na koncercie Cockera?

    • 0 0

    • Powiedzmy prawdę prosto z mostu - Ian Anderson nie zachwyca głosem tak jak kiedyś. Teraz śpiewa tylko poprawnie, ale w jego wokalu zawsze kluczowe były te "górki", o których piszesz.

      • 0 0

  • Strofujący flet (1)

    Kłótnie między obiema gitarami, której sekundowały perkusja i keybord ostro strofował rozdygotany, kipiacy energią flet Andersona! To był koncert!

    • 1 0

    • Ale wokal - jeden z najważniejszych elementów twórczości Jethro Tull już zdecydowanie nie ten.

      • 0 0

  • Świetny koncert (2)

    Byłem, słuchałem, widziałem. Naprawdę super koncert. Anderson w doskonałej formie wokalnej no i oczywiście instrumentalnej.
    Doskonała zabawa przy tej jakże oryginalnej muzyce, zaskakujące ale swietne aranżacje znanych utworów. Kto nie był niech żałuje! tej muzyki nie odda płyta, na koncercie zyskują wielkrotnie.

    • 0 1

    • Poza tym wiek odcisnął mocne piętno na głosie Iana Andersona. Czasem żal się robi tego wielkiego artysty jak męczy się z partiami wokalnymi, które sam kiedyś wymyślił. Jeśli chodzi o warstwę instrumentalną koncertu to nie mam nic do zarzucenia.

      • 0 0

    • Nieprawda. Wersje studyjne są przeważnie najlepsze.

      • 0 0

  • Joluska!

    Ian Aderson - to, o czym wspominasz i to, co "postuluje" Twoja ćórka - w pewnym sensie już zrealizował ; niestety tylko na Wyspach i w Stanach.
    Otóż, zaangażował on, na pewne fragmenty tras, wspaniale, młode skrzypaczki, takie instrumentalne "wokalistki" i ....na nie przerzucił główny ciężar gry. W ubieglym roku w Londynie, miałem przyjemność oglądać w akcji żywiolową, bosonogą Lucię Micarelli (niesamowity duet z Ianem w "Kashmirze" Led Zeppelin). W tym roku, niemniej doskonałą Annę Phoebe ( w Ameryce "podmieniła ją Ann Marie Calhoun - tej j uż niestety nie widziałem)......

    • 0 0

  • ja tylko chciałbym dodać że koncert stał na wysokim pozoomie,
    słyszałem koncery z lipca 22 i 28 i tam instrumentalnie bylo juz troche gorzej, fajnie że IAN nie chciał zawiesć polskiej publiczności

    • 1 0

  • Rover!
    Ostatnia rzecz ( jeżeli jesteś już zmęczony dyskusją, nie musisz się ustosunkowywać) - jest taki utwór, mój ulubiony utwór, z płyty z której chyba ściągnąłeś ksywę ( utwór ten był zresztą takim nieformalnym hymnem z czasów studenckich, hymnem moim i "Matyldy", dzisiaj doktora na katowickiej AWF; hłe,hłe, hłe......zawsze "mocniejsze" imprexy kończyliśmy terroryzując przerażone, beegeesowe towarzystwo jego improwizowanym odśpiewaniem )....
    To "Weathercock"....
    Wersja tej kompozycji z mojej uliubionej płyty "Heavy Horses" (Boże! ile ja włożyłem wysiłku, żeby ją zdobyć!) wydawała mi się niedościgłym wzorem, w którym wszystko gra idealnie i nie potrzeba, nie można wręcz, przestawiać w niej żadnego klocka.
    Muzyczny aksjomat i cześć.
    Tak było do momentu, kiedy usłyszałem nową wersję z ostatniego studyjnego albumu Jethro Tull " Christmas Album" - i przekonalem się, że ..."nigdy nie mów nigdy", bo jednak można, bo - nic nie ujmując z mistrzostwa tamtej ;starej"wersji - ta też jest świetna (Tull zagrali ją w Poznaniu).
    I myślę, że po trzydziestu latach niewidzenia się z Matyldą, teraz, gdy mamy sie znów jesienią spotkać, "Weathercock" zabrzmi znową,z potęną siłą!

    Również pozdrawiam Ciebie (życzenia sobie daruję, bo otrzymałeś ich odemnie w korespondencjach tyle, że więcej to byłaby lekka przesadą)
    Pozdrawiam też wszystkich fanów Jethro Tull !
    Cześć i czołem!

    P.S.... w Twoim Zabrzu byłem jeszcze na Wishbone Ash...

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

South Molo Festival - Delfinalia 2024 (5 opinii)

(5 opinii)
105,22 zł
hip-hop, festiwal muzyczny, w plenerze

Paweł Stasiak z zespołem PapaD (1 opinia)

(1 opinia)
120 zł
Kup bilet
pop

ADELE - Tribute from London by Stacey Lee

148 zł
Kup bilet
pop

Katalog.trojmiasto.pl - Nowe Lokale

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Który z trójmiejskich wokalistów wziął udział w drugiej edycji programu "Azja Express"?