- 1 Majówka: pomysły na jednodniowe wycieczki (39 opinii)
- 2 Oto najpiękniejsze kobiety Pomorza (64 opinie)
- 3 Tysiące osób odwiedziło Twierdzę Wisłoujście (15 opinii)
- 4 Recenzja "Challengers": intensywne kino (18 opinii)
- 5 Robią sobie jaja od 45 lat (17 opinii)
- 6 Majaland: znamy termin otwarcia i cennik (577 opinii)
Po pierwsze wirtuozeria - koniec Sopot Jazz Festival
Sopot Jazz Festiwal jest raczej kameralną imprezą, ale ma wiernych fanów. Niemal wszystkie koncerty w Sali Kameralnej Opery Leśnej, Spatifie i Zatoce Sztuki zgromadziły komplet publiczności, a wszystkie występy można określić mianem wirtuozerskich. Organizatorzy odrobili zadanie domowe i poprawili komfort słuchania w Sali Kryształowej.
Drugi dzień Sopot Jazz Festival okazał się daniem złożonym ze skrajnie różnych składników. Trębacz Franz Hautzinger zaproponował minimalistyczne pejzaże grane solo na trąbce z towarzyszeniem długich pogłosów. Nie miał Austriak łatwego zdania, rozgadaną spatifową publiczność niełatwo nakłonić do słuchania takich dźwięków. Żadnego wyboru nie pozostawił im za to Jean-Paul Bourelly ze swoim trio Citizen X, który zawładnął przestrzenią dźwiękową klubu. Widać, że zarówno lider, jak i towarzyszący mu Sadiq Bey to zaprawieni w bojach krzykacze, którzy brali udział w niejednej manifestacji. Ich muzyka była dość chaotyczna, ale tak pełna energii i pasji, że trudno znaleźć zespół, który z podobnym zaangażowaniem wykonywałby swoją muzykę.
Trzy premiery przygotował dyrektor artystyczny festiwalu Adam Pierończyk na trzeci dzień SJF. Pierwsza z nich to bardzo nietypowe brazylijsko-francusko-belgijskie trio Nelsona Verasa, w którym można było usłyszeć gitarę klasyczną, piano elektryczne Fendera (Jozef Domoulin) i perkusję (Stephane Galland). Zespół zaprezentował niezwykle gęsty i trudny program, w którym było sporo wycieczek do współczesnej muzyki poważnej (skomplikowane harmonie, liczne zmiany i zwroty akcji). Choć mam wrażenie, że był to koncert przegadany, to należy pochwalić Verasa za bardzo wyrazistą koncepcję i konsekwentną realizację, której wisienką na torcie była gra na perkusji Gallanda.
Następne dwa zespoły były to składy specjalnie przygotowane na SFJ. Trio Michała Tokaja spotkało się z trębaczką Ingrid Jensen, a swój specjalny projekt festiwalowy przygotował Piotr Wojtasik. Pierwszy z nich zaprezentował spokojne, liryczne kompozycje, w których znakomicie zaprezentowali się Polacy: lider na fortepianie, Łukasz Żyta na perkusji oraz Sławomir Kurkiewicz na kontrabasie. Kanadyjska trębaczka zdawała się mieć problemy z nawiązaniem relacji z niezwykle organicznym trio Tokaja. Grała momentami dość niepewnie, ale zdecydowanie mogło się podobać ciepłe, pozbawione maniery brzmienie jej trąbki oraz oszczędność. Jako ostatni zaprezentował się kwartet Wojtasik/Middleton/Kowalewski/Betch, którzy rozpoczęli koncert w sposób akademicki i dość przewidywalny, ale gdzieś w okolicach trzeciego utworu zawiadujący zespołem Piotr Wojtasik nagle się rozluźnił i dobrym humorem (i grą) zaczął zarażać zarówno resztę bandu, jak i widownię.
Jeden z najlepszych koncertów festiwalu dał według mnie Ralph Towner, który otworzył ostatni dzień imprezy. Artysta grający na gitarze klasycznej i akustycznej, dwunastostrunowej, zachwycił lekkością gry, niewymuszoną wirtuozerią, fantastycznym brzmieniem, wychodzącym daleko poza standard gitary jazzowej. Towner mieszał w grze elementy folku (i to niekoniecznie hiszpańskiego), bluesa, potrafił też sięgnąć po rozwiązania rodem z muzyki dawnej. Rzadko się zdarza, by solowy recital tak przykuł uwagę publiczności. Po Townerze zaprezentowali się Gary Thomas ze swoim Exile's Gate oraz zespół Pawła Tomaszewskiego z towarzyszeniem Jacques Schwarz-Barta (którego rodzina, jak się okazało, ma polskie korzenie). Kwartet Thomas zaproponował mocne, twarde, post-bopowe brzmienie, a muzycy zostawiali sobie dużo miejsca na popisy solowe. Saksofon Schwarz-Barta brzmiał zaś zupełnie inaczej niż Thomasa. Artysta z Gwadelupy gustował raczej w słodkich, romantycznych melodiach, podczas gdy Gary Thomas z furią atakował dość agresywnym soundem.
Organizatorzy odrobili zadanie domowe i poprawili komfort publiczności na koncertach w Sali Kryształowej Zatoki Sztuki. Zniknęły zasłaniające widok rok temu wieże głośników - okazało się, że można je podwiązać do kratownicy pod sufitem. Dzięki temu polepszyła się widoczność i, mam wrażenie, także dźwięk. Widzowie nie mogli też narzekać na duszności, które w zeszłym roku zdecydowanie utrudniały odbiór muzyki. W Sali Kryształowej nadal jest dość ciepło, ale w graniach strefy komfortu. Nadal nie jestem jednak przekonany do pomysłu, by organizować koncerty w namiocie dostawionym do budynku od strony plaży. O ile taki pomysł nieźle by się sprawdził latem, to październikowe temperatury i kiepska akustyka to silne argumenty przeciwko namiotowym występom.
Wydarzenia
Zobacz także
Opinie (27)
-
2013-10-06 14:45
Nienawidze jazzu. (1)
jestem prostakiem i wole pankroka.
- 6 3
-
2013-10-06 19:54
To jest wspolczesna muzyka jazzowa
i moze trudna w odbiorze. Ale trzeba zaczac sluchc wczesnych nagran jazzu tzw nowoorleanskiego na starych jescze z poczatkow lat dziesiatych i dwudziestych. King Oliver, potem Louis Armstrong. W Europie slynny belgijski Cygan Django Reinhardt z okresu lat trzydziestych w paryskim Hot Club de France. Jak to zrozumiesz wtedy powoli wejdziesz w jazz obecny. To jest piekna rzecz. Na youtube jest tych nagran pelno.
- 0 0
-
2013-10-06 19:25
Ciekawe
Ja osobiscie jestem ciekawy co by bylo gdyby tam zagralo diskopoli albo bracia figo fagot, jake by wtedy byly komentarze
- 2 2
-
2013-10-06 18:43
Zatoka Kurzu
W sali kryształowej (sic!) nie da się oddychać. Na początku myślałam, że organizatorzy puścili dymek dla klimatu, fajnie w tym się światło rozchodzi. A potem zrozumiałam, że to nie dymek, tylko kurz zawieszony w powietrzu, paskudny kurz mielony klimatyzacją w to i nazad. Ohyda. Przy piano słychać buczenie klimatyzatorów, gorąco, suche powietrze. Cierpieli i artyści i publiczność. To miejsce, Sala Kurzowa, nie nadaje sie do takich imprez. Zainwestujcie najpierw w dobrą wentylację.. Zagrzybiona klima i zakurzony beton...fe.
- 5 2
-
2013-10-06 16:31
dno!!!
finał festivalu to miała być wisienka na torcie, jednak to była tragedia. Najpierw smuty na akustycznej, potem dobry saksofonista z bandą pajaców. Ten festiival się nie poddźwignie, bo jest robiony tanim koszatem i dodatkowo to kpina z polskich fanów jazzu. Panu Borysowi proponuję udział w jakimkolwiek festivalu poza granicami Polski. Muzycy z innej półki grają kawałki z innej półki. To co zobaczyłem wczoraj nie powinno nosić miana festivalu jazzu, a festivalu kpiny.
- 5 3
-
2013-10-06 13:47
Było dobrze
Nie lubię Zatoki Sztuki latem ale od jesieni do wiosny to miejsce jest moim ulubionym ! Wczoraj spędziłem tam cały dzień i to był piękny dzień ! poznałem osobiście kilku artystów i wysłuchałem kilku cudownych koncertów ! Dziękuję za to :)
- 3 1
-
2013-10-06 13:02
Jak zwykle...
Pan Borys Kossakowski jak zwykle napisał kiepski tekst. Czy naprawdę musimy czytać takie wypociny? Wierzę w to, że gdzieś są młodzi utalentowani, którzy szybko wygryzą tego Pana.
- 9 5
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.