• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Lot na autopilocie. Recenzja filmu "Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie"

Tomasz Zacharczuk
19 grudnia 2019 (artykuł sprzed 4 lat) 

Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie - zwiastun:


Finałowy epizod najsłynniejszej międzygalaktycznej sagi przypomina pełną turbulencji podróż kosmicznym statkiem, którego J.J. Abrams, tuż po zaciągnięciu dźwigni z opcją hipernapędu, przełącza na autopilota. Maszynie z napisem bocznym "Skywalker. Odrodzenie" ewidentnie brakuje opanowanego pilota, który zdecydowanym ruchem chwyci za stery i nie pozwoli, by pielęgnowana od dekad legenda rozbijała się po drodze o relikty chlubnej przeszłości. "Gwiezdne Wojny" na samym finiszu bowiem wpadły w pułapkę własnego fenomenu.



Czy zamierzasz obejrzeć najnowszą część "Gwiezdnych Wojen"?

Dziewiątą i w założeniu ostatnią część słynnego cyklu można porównać z pożegnalnym występem rockowej legendy, która pomimo słyszalnego fałszu i ogranego do bólu repertuaru nadal może liczyć na uwielbienie wiernej, wiwatującej publiki. Wymagających fanów "Gwiezdnych Wojen" tanimi sztuczkami oszukać się jednak nie da, o czym disnejowska finansjera najwyraźniej zapomniała. W "Odrodzeniu" za dużo jest wykalkulowanego sentymentu i dochodowej prostoty, zbyt mało świeżości i przede wszystkim emocji, które u kresu tak długiej filmowej wędrówki powinny towarzyszyć widzowi na każdym kroku.

Tak się jednak nie dzieje, bo nieco rozleniwionym scenarzystom brakuje śmiałości, by finałowy epizod uwolnić spod ciężaru poprzednich części, a doskonale już znanym postaciom podarować więcej swobody. Rey (Daisy Ridley) i Kylo Ren (Adam Driver), podobnie jak miało to miejsce w "Ostatnim Jedi", uporczywie przeciągają między sobą linę, podczas gdy pozostali bohaterowie w znacznej mierze ograniczają się do roli statystów. Na drobne fabularne gratisy może jeszcze liczyć Poe (Oscar Isaac), lecz już pomysł na Finna (John Boyega) producenci w zasadzie wyczerpali wraz z napisami końcowymi "Przebudzenia mocy". Niemal bezrobotny w "Odrodzeniu" ex-szturmowiec staje się w konsekwencji jedną z najbardziej irytujących postaci całej serii. Pozycji Jar-Jar Binksa na szczęście jeszcze nie zagraża.

Dziewiąta część cyklu wieńczy dzieło zapoczątkowane przez George'a Lucasa, a odrestaurowane po latach przez J.J. Abramsa. Choć lista zarzutów pod adresem "Skywalker. Odrodzenie" ciągnie się w nieskończoność, to szczególnie w końcowych kadrach (zwłaszcza w rewelacyjnym ostatnim kadrze) zaklęta jest magia tego kosmicznego uniwersum. Dziewiąta część cyklu wieńczy dzieło zapoczątkowane przez George'a Lucasa, a odrestaurowane po latach przez J.J. Abramsa. Choć lista zarzutów pod adresem "Skywalker. Odrodzenie" ciągnie się w nieskończoność, to szczególnie w końcowych kadrach (zwłaszcza w rewelacyjnym ostatnim kadrze) zaklęta jest magia tego kosmicznego uniwersum.
Oczywiście na ostatniej prostej twórcy filmu rozrzedzają nareszcie aurę tajemnicy wokół postaci Rey. Jedna z największych zagadek reaktywowanej serii zostaje rozwiązana, choć zaproponowana przez scenarzystów koncepcja raczej nie zamknie dyskusji wokół głównej bohaterki. Śmiem wątpić, aby właśnie taki pomysł towarzyszył Abramsowi na etapie restartowania cyklu w "Przebudzeniu mocy". To raczej dość intuicyjne rozwiązanie wypracowane pod presją czasu aniżeli misternie utkany plan. Zresztą, jak wiele fabularnych wtrętów w "Odrodzeniu", poczynając od powrotu Lando Calrissiana (skądinąd udanego i nieźle wkomponowanego w historię), po głośny i zapowiadany w zwiastunach powrót Imperatora (bynajmniej nie epizodyczny).

Zaproponowany przez twórców filmu rozwój wydarzeń być może mógłby być bardziej przyswajalny, gdyby nie wyraźnie tym razem rozedrgana reżyserska ręka J.J. Abramsa. Pewny siebie w  "Przebudzeniu mocy" wizjoner i fan "Gwiezdnych Wojen" ewidentnie zatracił gdzieś rezon i dał się wmanewrować w producenckie ustawki. Owszem, zadanie miał piekielnie ciężkie. Wszak właśnie jemu przyszło wieńczyć ponadczasowe dzieło George'a Lucasa. Dodatkowo doszła również presja po dyskusyjnym w wielu kręgach popisie Riana Johnsona w  "Ostatnim Jedi" . Pewne jest jednak, że powrót na kosmiczną orbitę Abramsowi nie do końca się udał.

"Odrodzeniu" brakuje przede wszystkim płynności, odpowiedniego rytmu, umiejętnego zbalansowania postaci i rozłożenia emocji. Film gna szalonym tempem. Tak jakby reżyser z uporem fundował nam raz po raz skoki w nadprzestrzeń. Fanom serii nie trzeba tłumaczyć, ile wysiłku kosztuje podróżników jeden taki manewr. W najnowszej części jesteśmy bezlitośnie rzucani z kąta w kąt, a w żadnym miejscu nie ma czasu na choćby krótki postój. Pobocznych wątków jest zbyt dużo, by w pełni nacieszyć nimi oko.

Fabularnie "Odrodzenie" rozczarowuje, bo jego twórcy dość niechlujnie łączą poszczególne wątki, a niektóre rozwiązania scenariuszowe można oględnie nazwać dyskusyjnymi. Zbyt szybko widz może się też połapać w najbardziej kluczowych zwrotach akcji. Historia w pewnym momencie staje się do bólu przewidywalna. Fabularnie "Odrodzenie" rozczarowuje, bo jego twórcy dość niechlujnie łączą poszczególne wątki, a niektóre rozwiązania scenariuszowe można oględnie nazwać dyskusyjnymi. Zbyt szybko widz może się też połapać w najbardziej kluczowych zwrotach akcji. Historia w pewnym momencie staje się do bólu przewidywalna.
Tym większa szkoda, że twórcom filmu ponownie udało się wykorzystać ciekawe plenery do scen akcji. Karkołomne pościgi na pustyni czy efektowna walka na środku rozszalałego morza w ruinach Gwiazdy Śmierci prezentują się znakomicie. Podobnie jak mroczna planeta Exegon, którą odwiedzamy wraz z Kylo Renem w świetnej scenie otwarcia. Pojawia się jednak całe mnóstwo innych lokalizacji i bohaterów, którymi nie jesteśmy się w stanie nacieszyć. Całość wygląda więc jak atrakcyjna wycieczka, której uczestnicy nie mają nawet okazji wysiąść z autobusu. Widoki podziwiają zza szyby.

W "Odrodzeniu" niknie zresztą trochę cały aspekt rozrywkowy. Zamiast przygód widzowie obserwują zaliczanie kolejnych misji. Trochę jak w grze komputerowej. Nie idziemy przecież do kina po to, by biernie przyglądać się temu, jak ktoś steruje postaciami, odhaczając mnożące się w nieskończoność "questy". Napięty grafik rozpisany przez scenarzystów niestety znacznie zmniejsza frajdę, jaka od zawsze towarzyszyła każdemu seansowi z cyklu "Gwiezdnych Wojen". Zmniejsza, ale nie całkowicie niweluje, bo struktura akcji i charakter całej serii nie pozwalają się zbyt długo nudzić. Z powodu powtarzalnych schematów i nieznośnej szczególnie w drugiej połowie filmu przewidywalności poziom końcowej satysfakcji wydaje się jednak niewystarczający.

Istotny problem dotyczy też przesadnie sentymentalnego tonu. Dzieło dopełniające tak bogatą kartę w historii światowej kinematografii nie może oczywiście uciekać od odniesień i nawiązań względem poprzednich epizodów. Tego w "Odrodzeniu" jest jednak zbyt wiele. Niemal każda scena zawiera mniej lub bardziej widoczne mrugnięcie okiem do fanów serii. Czasami można odnieść wrażenie, że właśnie na tym aspekcie twórcy filmu skupili się najbardziej, poświęcając mniej czasu na bardziej wymagające zagadnienia. Wygląda to momentami komicznie. Tak jakby producenci chcieli za wszelką cenę odhaczyć wszystkie punkty na liście pierwszych skojarzeń, które wpadają nam do głowy po komendzie "Star Wars".

"Odrodzenie", jak niemal każdy film domykający pewien etap w historii kina, ugina się pod ciężarem ekranowego sentymentalizmu. Czasami to bawi i wzrusza, gdzieniegdzie irytuje lub zobojętnia. Pewne jest jednak, że takich nostalgicznych chwytów jest zdecydowanie zbyt dużo. "Odrodzenie", jak niemal każdy film domykający pewien etap w historii kina, ugina się pod ciężarem ekranowego sentymentalizmu. Czasami to bawi i wzrusza, gdzieniegdzie irytuje lub zobojętnia. Pewne jest jednak, że takich nostalgicznych chwytów jest zdecydowanie zbyt dużo.
Część z tych absurdalnych nieraz pomysłów prezentuje się naprawdę solidnie. Wzruszeń na pewno nie zabraknie przy okazji zapowiadanego pożegnania Carrie Fisher. Uśmiech sam ciśnie się na usta, widząc za sterami Sokoła Millenium Lando Calrissiana i Chewiego. Zgrabnie wymyślony wątek z C-3PO dostarczy niemałej porcji humoru (którego fragmentami brakuje aż za bardzo), a ponure kadry roztrzaskanej Gwiazdy Śmierci zadziałają bardziej pobudzająco niż odgrzebana z zakamarków maska Lorda Vadera przy dźwiękach Marszu Imperialnego. Przy okazji duże ukłony kolejny raz w kierunku Johna Williamsa za pobudzające i ożywcze odświeżenie ścieżki dźwiękowej.

Abstrahując od rozwiązań fabularnych, od których w znacznej mierze zapewne będzie zależeć odbiór filmu (decydujące będą szczególnie dwie sceny), "Skywalker. Odrodzenie" sprawia wrażenie bardzo przeciętnego epizodu, ale zarazem nieźle nakręconego hołdu pożegnalnego, o którym jednak nie będzie się długo pamiętać. Może zamiast bić kolejne pokłony w kierunku klasyki, należało właśnie teraz, przy jednoczesnym poszanowaniu tradycji i docenieniu gigantycznego wkładu "Gwiezdnych Wojen" we współczesną popkulturę, podarować tej zasłużonej legendzie namiastkę artystycznej, nieskrępowanej wolności. Wolności, której hasła przyświecały naszym ulubionym, gwiezdnym bohaterom i o którą toczyła się przecież walka Jasnej z Ciemną Stroną Mocy - dawno, dawno temu w nie tak odległej dla wielu z nas galaktyce.

OCENA: 6,5/10

Film

6.8
42 oceny

Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie (24 opinie)

(24 opinie)
przygodowy

Opinie (54) 3 zablokowane

  • Z Palpatinem to było tak...

    Palpatine rażąc błyskawicami mocy Luka mocno "wystrzelał" się. Dlatego dał się zaskoczyć Vaderowi, który wrzucił go do szybu reaktora. Co stało się w szybie reaktora: Imperator spadał, spadał i spadanie wydawało się nie mieć końca. W tym czasie Luke zdejmował już niespiesznie maskę Vadera. Palpatine nagle spostrzegł że coś niewielkiego i różowego przemyka obok. Przyjrzał się dokładniej i okazało się że, jest to różowy króliczek Duracella. Przebiegły umysł Imperatora natychmiast pochwycił niewielką szansę. Resztką mocy Palpatine przyciągnął i pojmał króliczka, a że był złą postacią tej opowieści zabrał króliczkowi baterię. Króliczek oklapnął i sflaczał, a w tym czasie Palpatine podłączył baterię Duracell 1,5v. power is back!!!! Tym sposobem zły Sith ocalał i mógł dalej knuć swoje intrygi

    • 4 0

  • (2)

    Nadal najlepszy jest Rogue One.

    • 14 3

    • rogue one to kupa (1)

      • 2 10

      • podzielam opinię KAU

        • 0 1

  • Wole "Mode na sukces"

    • 1 1

  • Nigdy nie widziałem zadnego filmu z serii Gwiezdne Wojny. Kto tez tak ma łapka w góre ! (3)

    • 14 66

    • Ale wszedłem, żeby zostawić swój błyskotliwy komentarz.

      • 2 1

    • Marna prowokacja. A jeżeli to prawda to ubolewam.

      • 10 6

    • chwalisz się czy żalisz?

      • 9 3

  • Od premiery Przebudzenia Mocy czekałem aż trylogia sequeli wywali się na swój głupi ryj, było blisko przy Ostatnim Jedi, teraz w końcu się to stało. W popisowym stylu zgwałcili i zabili dziedzictwo "lucasowskich" Star Wars. Najzabawniejsze jest to, że popełniając takie błędy przy swoim flagowcu jakim jest trylogii, wypuścili niezłego Łotra i Mando.

    • 8 0

  • SW już za nami, dziś premiera Wieśka. Mam nadzieję, że trójmiasto.pl też pokusi się o recenzję. I liczę, że obejrzę coś lepszego niż polska ekranizacja.
    Natomiast Palpatine'a jako "Dartha Seediousa" się nie spedziewalem xD

    • 1 3

  • Disney nie powinien był kupować marki Star Wars. (1)

    Kolejny film Star Wars dla dzieci. Kiepska fabuła, płytkie postacie, odgrzewanie kotletów. Rebelia znowu pokonuje Imperium. Nawet szumnie zapowiadany The Mandolorian mnie nie porwał. Nudny i strasznie przewidywalny. Czwarty odcinek przeważył szalę goryczy, gdzie po pierwszej scenie ataku na wioskę, potrafiłem przewidzieć niemalże cały zarys fabuły. Prawdziwi fani czekają na poważne ekranizacje pokroju trylogii Dartha Bane'a, czy też historii z czasów Starej Republiki.

    • 23 8

    • to tak samo jak by marvel nie powinien sprzedawać praw do star wars lucasowi

      tak tak gwiezdne wojny nalezą do marvela który tworzy komiksy i zarabia na pozostałych gadżetach z filmu

      • 0 0

  • byłem, jestem fanem od 35 lat, nowa trylogia to film dla innej generacji (3)

    jestem wielkim fanem i z każdych gwiezdnych wojen staram się cieszyć i coś znaleźć w nich dla siebie, IX jest duzo lepsza niż poprzedni epizod, mimo ze to był filmowy rolekoster jestem na tak, każdy fan coś znajdzie dla siebie, wychowany na IV-VI które są niedoścignione ciesze się ze wychodzą kolejne filmy np łotr 1 czy serial mandalorian które są świetne i czekam na więcej bo SW to coś co zmieniło kino na świecie i oby dalej trwało bo nie wierzę ze to koniec :) udanego seansu dla tych co nie byli, bawcie się dobrze mimo pewnych niedociągnięć i gupot :) to są ciągle gwiezdne wojny czyli nr 1 :)

    • 49 3

    • (1)

      Ze wszystkich nakręconych filmów SW po oryginalnej trylogii podoba mi się najbardziej Łotr 1. A epizody 1-3 do ponownego nakręcenia. Czyli jest ci robić.

      • 4 0

      • rogue one to kupa a 1-3 są ok

        • 0 4

    • Opinia w punkt. Kocham :)

      • 8 1

  • Niektóre bajki mają lepszą fabułę

    Cała ta trylogia jest chyba stworzona dla dzieci, i to takich niezbyt inteligentnych. Mnóstwo fabularnych nieścisłości, dziur, emocjonalnych rozczarowań. Główna bohaterka nudna. Stracony potencjał jak dla mnie.

    • 4 4

  • Gwiezdne wojny? Glupota dla smarkaczy a nie wyedukowanego spoleczenstwa. (1)

    • 3 9

    • czyli filmy w sam raz dla ciebie

      • 5 2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Daria ze Śląska "Pierwsza trasa c.d." (2 opinie)

(2 opinie)
89 - 129 zł
Kup bilet
pop

The Robert Cray Band: Groovin' 50 years!

159 - 249 zł
blues / soul, rock / punk

Paweł Stasiak z zespołem PapaD (1 opinia)

(1 opinia)
120 zł
Kup bilet
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

W którym roku Ricky Martin po raz pierwszy wystąpił przed trójmiejską publicznością?