- 1 Poprosimy o więcej takich jubileuszy (10 opinii)
- 2 Historia o wielkiej podróży, pasji i chorobie (62 opinie)
- 3 Apel do mikołajów na motocyklach (46 opinii)
- 4 Miejski sylwester tylko w Gdańsku (206 opinii)
- 5 Ciężarówka Coca-Coli nie przyjedzie (122 opinie)
- 6 Top 10: najlepsze seriale komediowe (99 opinii)
Recenzja filmu "Znachor" Netflixa. Lepszy niż poprzedni?
Operacja na otwartym sercu? Trepanacja czaszki? Drobny i małoinwazyjny lifting? Jakim zabiegom kultowy dla milionów Polaków film Jerzego Hoffmana poddał Michał Gazda? Zasadniczo żadnym, bo leżącym na stole pacjentem wcale nie jest "Znachor" z 1981 roku. Oczywiście trzecia już ekranizacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza porównań - szczególnie z poprzednią wersją - nie uniknie, ale twórcy netflixowej produkcji zrobili wiele, by nie prowokować zbędnej dyskusji o wyższości jednego dzieła nad drugim. Nowy "Znachor" powstał z szacunku wobec literackiego pierwowzoru i z własnym pomysłem na opowiedzenie tej doskonale już znanej historii. Proszę Państwa, Wysoki Sądzie, to wciąż jest profesor Rafał Wilczur i żadna krzywda mu się nie stała.
Niezależnie od intencji, nastała w rodzimej kinematografii moda na remake, prequel i sequel. Oczywiście nie jest to zupełnie nowe zjawisko, aczkolwiek w ostatnim czasie nasi filmowcy zaczęli już sięgać po tytuły, które w opinii masowego widza wydawały się nietykalne. Niedawno na 48. FPFF w Gdyni widzieliśmy odmalowanych "Chłopów", a w kolejce na duży ekran jest prequel "Samych swoich".
KINO Najnowsze kinowe premiery
Do tego samego kanonu dzieł z pewnością należy nakręcony przez Jerzego Hoffmana na początku lat 80. "Znachor", który w polskich gospodarstwach zadomowił się przy okazji wielkanocnych lub pierwszolistopadowych obiadów.
Historię cenionego lekarza, który w wyniku amnezji traci pamięć i zostaje wiejskim uzdrawiaczem, starsi widzowie zapewne mogliby wyrecytować niemal jak mickiewiczowską inwokację. Znajomość aktorskich kwestii nie przyda się raczej podczas seansu filmu Michała Gazdy, którego nie interesowało kopiowanie Hoffmana ani nawet wchodzenie w polemikę z ekranizacją sprzed 40 lat.
Nowy "Znachor" proponuje świeże podejście do historii Antoniego Kosiby vel Rafała Wilczura, lecz wciąż jest to konwencja mocno osadzona w prozie Dołęgi-Mostowicza.
Podobieństwa są, ale to inny "Znachor" niż ten Hoffmana
Naturalnie, pewnych podobieństw do wersji Jerzego Hoffmana Michałowi Gaździe nie udało się uniknąć, ale cała sztuka w tym przypadku polega na tym, by te same postaci, wydarzenia czy kadry zaprezentować widzowi w nieco inny sposób. Znamienna jest tu choćby scena otwarcia, w której widzimy operującego właśnie prof. Wilczura (Leszek Lichota). Pomysł zaczerpnięty więc z poprzedniej ekranizacji, ale wykonanie już zgoła inne, bo u Gazdy wprowadzenie do filmu ma zabarwienie lekko humorystyczne. Tego dowcipu zresztą, sytuacyjnego i słownego, w nowym "Znachorze" jest zaskakująco sporo w odniesieniu do filmu Hoffmana.
Potem twórcy netflixowej produkcji pozwalają sobie już na bardziej śmiałe zabiegi. Pojawiają się więc zmiany w chronologii poszczególnych wydarzeń, a z niektórych postaci i wątków całkowicie zrezygnowano, by wypromować nieco inne rozwiązania fabularne. Co istotne, bez szkody dla ogólnych wrażeń i z pełnym poszanowaniem literackiego pierwowzoru. Nawet jeśli niektóre modyfikacje - jak choćby zupełnie odwrócona percepcja na sylwetkę doktora Dobranieckiego (Mirosław Haniszewski) - mogą chwilowo zaskoczyć, to trzeba przyznać scenarzystom, że składają się na spójną i angażującą opowieść.
Przynajmniej przez większą część ekranowego czasu, bo nowemu "Znachorowi" przytrafiają się dłużyzny, które mocno kaleczą sprawne tempo narracji. Mało satysfakcjonujący wydaje się również finałowy akt - pozbawiony napięcia i rozmyty fabularnie, z przesłodzonym happy-endem i jednak nie na tyle refleksyjny, jak to miało miejsce u Hoffmana. To jednak pokłosie tego, że Michałowi Gaździe dość mocno zależało na wskroś optymistycznym przesłaniu swojego filmu.
U boku nowego "Znachora" panie wręcz promienieją
Największymi beneficjentkami nowego podejścia do prozy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza są na pewno damskie charaktery na czele z Marysią (Maria Kowalska) i Zośką (Anna Szymańczyk). Twórcy "Znachora" właśnie w kobiece postaci tchnęli nową energię, osadzając je w centralnej części fabuły. Wilczurówna, która u Hoffmana była jednak trochę "cichą myszką" i dość bezwiednie przyglądała się rozwojowi wydarzeń, u Gazdy ma pomysł na siebie, wykazuje się rezolutnością i wdziękiem, ale też twardo stąpa po ziemi i otwarcie angażuje się w życie społeczności Radoliszek. Potrafi tupnąć nogą, ale bywa uroczo nieporadna - choćby w relacjach z hrabią Czyńskim (Ignacy Liss).
Mocną osobowość przejawia też Zośka, wdowa po młynarzu, która przygarnia do siebie Antoniego Kosibę i początkowo dość niezdarnie próbuje kokietować swojego gościa. Wraz z rozwojem wydarzeń zaradna gospodyni nawiązuje specyficzną nić porozumienia z wiejskim znachorem i pomaga mu nieco ustabilizować się życiowo. Tytułowy bohater bowiem nie jest typem ascetycznego samotnika jak u Hoffmana. To mężczyzna poszukujący prawdy o sobie, ale starający się jednocześnie odnaleźć szczęście i własne miejsce na ziemi. Ukazanie ludzkiej twarzy Wilczura nie byłoby możliwe bez tak solidnego wsparcia obu kobiecych postaci. W tym kontekście nieco komiczny angielski tytuł "Znachora" ("Forgotten Love") nabiera całkiem wiarygodnego znaczenia.
Leszek Lichota Rafałem Wilczurem naszych czasów
Wiarygodnie i okazale prezentują się na ekranie Maria Kowalska, a zwłaszcza znakomita Anna Szymańczyk, która kradnie każdą kolejną scenę. Solidnie obsadzony jest dalszy plan. Hrabina Czyńska, perfekcyjnie sportretowana przez Izabelę Kunę, wzbudza niemal wstręt i obrzydzenie swoim poczuciem wyższości nad wiejską społecznością. Intrygującą (choć nieco spłyconą na końcu) wersję Jerzego Dobranieckiego proponuje Mirosław Haniszewski, ciekawym pomysłem wzbogacającym fabułę jest z kolei postać Michała (bardzo dobry Łukasz Szczepanowski), najlepszego przyjaciela Marysi. Zgrabnie w całą opowieść wpleciono też sentymentalny powrót do "Znachora" Artura Barcisia, któremu przypadła zupełnie inna rola niż u Jerzego Hoffmana. Szkoda, że jest go w tym filmie tak mało.
Nikt z obsady nie stał jednak przed tak trudnym zadaniem jak Leszek Lichota. Aktor dysponujący ogromną ekranową charyzmą i świetnym warsztatem, który potrafi udowodnić, nawet będąc schowanym na drugim planie. Tutaj nie ma jak się schować, bo Rafał Wilczur, nawet pomimo dość mocnego zaakcentowania w opowieści wspomnianych kobiet, wciąż jest w centrum uwagi i na dużym zbliżeniu kamery. Jak wejść w buty wybitnego Jerzego Bińczyckiego? Najlepiej w ogóle na nie nie spoglądać i nawet nie próbować ich przymierzyć. Lichota był tego świadomy, dlatego stworzył na ekranie własną, autorską i niezwykle udaną interpretację tytułowego bohatera.
Z pomocą przemyślanego scenariusza i bardzo wyważonych środków ekspresji zbudował postać, która umiejętnie łączy w sobie pewien tragizm, a zarazem tęsknotę za normalnym życiem. Od Lichoty emanuje duży spokój i jakaś magiczna, rozgrzewająca serce nostalgia, która mocno udziela się jego bohaterowi. To wszystko sprawia, że dostaliśmy Rafała Wilczura w najlepszej z możliwych współcześnie interpretacji. I to bez nadkruszenia pomnika Jerzego Bińczyckiego.
Nowy "Znachor", nawet pomimo momentami swojej teatralno-telewizyjnej formy, radzi sobie zarówno z ekranizacją literackiego oryginału, jak i próbą dostosowania tego w zasadzie uniwersalnego melodramatu do potrzeb współczesnej widowni. To sprawnie nakręcone, świetnie zagrane i zgrabnie operujące emocjami kameralne kino skupione na relacji ojca z córką i opowiadające o odzyskiwaniu własnej przeszłości. Do tego "Znachora" też będą ustawiać się kolejki, choć póki co miejsca w telewizyjnych ramówkach film Michała Gazdy nie skradnie klasykowi Jerzego Hoffmana.
OCENA: 7/10
Opinie wybrane
-
2023-09-28 14:28
Znachor III (3)
Uważam że twórcy filmu zrobili doskonałą robotę . Dobrze spędzony czas i możliwość oceny pracy twórców młodego pokolenia dlatego obejrzałem dziś z uwagą nową wersję tego filmu. Jest trzecia wersja powieści Tadeusza Dołęgi Mostowicza. Co do wersji przedwojennej nie będę się wypowiadał bo to było inne kino. Uważam jednak że wersja którą obejrzałem
Uważam że twórcy filmu zrobili doskonałą robotę . Dobrze spędzony czas i możliwość oceny pracy twórców młodego pokolenia dlatego obejrzałem dziś z uwagą nową wersję tego filmu. Jest trzecia wersja powieści Tadeusza Dołęgi Mostowicza. Co do wersji przedwojennej nie będę się wypowiadał bo to było inne kino. Uważam jednak że wersja którą obejrzałem dziś jest równie dobra jeżeli nie lepsza od wersji którą wyreżyserował Jerzy Hoffman. Wersja Jerzego Hoffmana była chyba zbyt ....wylukrowana zbyt oczywista a może puszczano ją zbyt często bo się już opatrzyła chociaż doskonała gra aktorów i warsztat reżysera stawia ten film w czołówce kinematografii polskiej .Byłem ciekaw jak poradzą sobie twórcy tego filmu ze swoja wersją w konfrontacji , tak konfrontacji bo wielu ludzi będzie porównywać film z wersją Hoffmana .Dziś jednak zobaczyłem film w którym świat bardziej realny dla tamtych czasów , wyraźniej widać społeczeństwo i życie prostych ludzi w małomiasteczkowej i wiejskiej Polsce , do tego doskonała scenografia i dobra gra aktorów . Może również opinia moja bierze się stąd że wersja Hoffmana po tylu razach ile oglądałem ten film po prostu mi się opatrzyła i potrzebowałem nowego spojrzenia . Myślę że zarówno Jerzy Hoffman i Michał Gazda zrobili dobrą robotę przy ekranizacji tej powieści i obaj twórcy zasługują na brawa.
- 113 51
-
2023-09-28 23:30
Jak wam się podoba żydowskie wesele? Pasuje do tamtych czasów czy przegieli z współczesnością?
- 4 2
-
2023-09-29 11:18
Nie rozwalił systemu (1)
Aczkolwiek scenografia,plenery 11/10 !
Odtwórca głównej roli też wypadł świetnie.
Natomiast odtwórczyni Marysi i harbia Czyński słabizna.I jak to sie stało że Wilczur romansował z młynarzową?wszędzie na siłe pchają sceny seksu.bo bez seksu nie ma filmu w dzisiejszych czasach??czy o co chodzi?w kazdym razie ja z calego serca polecam książkę jednak,film to bzdura.- 3 3
-
2023-09-29 15:56
dlaczego sceny z seksem , a dlatego że seks jest ważną częścią życia człowieka
- 2 3
-
2023-10-20 22:42
9/10
Najlepszy Polski film ostatnich lat, mimo że tylko inscenizacja powieści, to przebija resztę gangsterskiego szajsu i durnowate komedyjki o wszystkim i niczym, dając nadzieję że jeszcze w tym kraju można zrobić dobry i zarazem mocny emocjonalnie film brawo
- 3 2
-
2023-10-02 11:26
Józef Ignacy Kraszewski
napisał 232 powieści. Tylko kilka z nich sfilmowano m.in Hrabina Cosel, Stara Baśń, Chata za wsią.
Może warto zrobić coś po raz pierwszy a nie filmować kolejny raz to samo.- 14 1
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.