Pokawiają się opinie, że trójmiekskie
Neptunalia są pożywką dla najgorszych studenckich gustów i jedynie okazją do legalnego wypicia piwa pod gołym niebem.
Jak bardzo mylne są to poglądy pokazał niedzielny koncert jassowego
Łoskotu oraz Lecha Janerki, których muzyka do łatwych przecież nie należy.
Studenci oraz zwykli mieszkańcy Gdańska krążyli pod kościołem Św. Jana już godzinę przed koncertem w obawie, że zabraknie dla nich miejsc. I słusznie, bo spóźnialscy musieli siadać na posadzce pod samymi schodami do ołtarza lub stać gdzieś po bokach. Czerwone, budujące nastrój światła, ostre gitarowe riffy oraz hipnotyzująca wiolonczela na tle ołtarza robiły piorunujące wrażenie.
Większość materiału zaprezentowanego przez zespół Honorowego
Ambasadora Jarocina (Janerka nosi ten nieoficjalny tytuł od lat) pochodziła z lat '80, kiedy powstawały największe przeboje artysty (dokładniej z płyt "Klaus Mitfoch" oraz "Historia podwodna"). O dziwo, ze swojej późniejszej twórczości za godne zaśpiewania na żywo artysta uznał tylko cztery utwory : "Wirnik", "Wieje", "Ramydada" i "W naturze mamy ciągły ruch".
Nie zmienia to jednak faktu, że koncert udał się wyśmienicie (mimo problemów z nagłośnieniem kościoła, co zawsze jest wyzwaniem dla nagłośnieniowców)i pokazał, że studenci szukają także ambitniejszej rozrywki.