- 1 Juwenalia: Bajm, LemON i strefy z nagrodami (24 opinie)
- 2 Momoa spotkał się z Michalczewskim (56 opinii)
- 3 Chowają pieniądze w miejscach publicznych (48 opinii)
- 4 Jason Momoa w gdańskiej restauracji (136 opinii)
- 5 Trzydniowa kulinarna Feta na stoczni (3 opinie)
- 6 Planuj Tydzień: Noc Muzeów i Juwenalia (15 opinii)
Grafficiarz - artysta niechciany
Graffiti, choć na stałe wpisało się w przestrzeń polskich miast, nadal wzbudza niemałe kontrowersje. Dla jednych jest głosem ulicy, dla innych aktem wandalizmu. To miejskie tabu. Nikt nie chce o nim oficjalnie mówić. Jego autorów rzadko nazywa się artystami. Jednak graffiti istnieje. Istnieje po to, żeby być widoczne.
Dlatego graffiti bardzo rzadko bywa właściwie doceniane. Kojarzone ze street artem i wykonywanymi legalnie muralami, żyje na antypodach świata galeryjnego. I choć różnica między tymi trzema środkami wyrazu coraz bardziej się zaciera, graffiti nadal pozostaje na szarym końcu, strasząc fatum nielegalności.
Obecnie w Gdańsku tzw. "writerów" zajmujących się aktywnie graffiti nie ma nawet stu. To niewiele. W końcówce lat 90., czyli złotym okresie trójmiejskiego graffiti, było ich tutaj kilkakrotnie więcej. W Berlinie aktywnych streetartowców jest powyżej tysiąca.
- Graffiti nigdy nie było popularne. To nielegalna forma artystycznego wyrazu, ale nie wandalizm. Jak wszędzie, obowiązują tu pewne zasady. Nie maluje się na zabytkach. Nie zamalowuje się również prac starszych, bardziej zasłużonych writerów, obowiązuje hierarchia - tłumaczy anonimowy twórca z 15-letnim stażem, którego "wrzuty" można oglądać na murach w całym Trójmieście.
Twórcy graffiti są zgodni: to nie jest niszczenie mienia. Mur - czy jest biały, czy zostanie pomalowany - cały czas pełni swoją funkcję. Jest to jednak tzw. "przestępstwo widoczne", stąd też negatywny odbiór i społeczna nagonka na grafficiarzy.
- Walka z graffiti to świetny sposób, żeby odwrócić uwagę od problemów, z którymi miasta sobie zupełnie nie radzą: od pospolitych przestępstw, przez korupcję, po milionowe przekręty - uważa nasz rozmówca. - Przeciętny Kowalski tego nie widzi i nie rozumie. Widzi za to jakieś niezrozumiałe dla niego bohomazy i albo mija je obojętnie, albo pod wpływem artykułu o tym, że miliony złotych idą na walkę z graffiti, dołącza do garstki frustratów piszących obelżywe komentarze w sieci. Tak graffiti staje się wrogiem publicznym numer 1.
Według "writerów", graffiti to nieodłączny element miasta. Konkretne rysunki i podpisy wpisują się w jego przestrzeń, stając się jej wizytówką.
- Napisy, tagi i rysunki są świadectwem tego, że miasto żyje, że coś się dzieje. Idziemy pod prąd, a taka anarchistyczna ingerencja kłuje w oczy. Gdyby to naprawdę komuś przeszkadzało, to każdy przypadek pomalowanego muru byłby zgłaszany na policję. A tak nie jest. To są pojedyncze przypadki, często powodowane chęcią wyłudzenia odszkodowania. Wiele razy zdarzyło się, że pomimo tego, iż poszkodowany pieniądze dostał, ściany nie odmalował. Gdyby więc naprawdę komuś to przeszkadzało, nie byłoby dziś widać prac sprzed kilku lat, szczególnie przy głównych ulicach miasta - dodaje anonimowy twórca.
Według twórców, graffiti jest problemem znacznie mniejszym, niż jest to w mediach przedstawiane.
- W Polsce jest wielu wartościowych artystów, którzy zaczynali właśnie od sprayów. Będę kibicować każdej młodej osobie, która będzie chciała się w to bawić. Świat bez graffiti nie będzie piękniejszy. Będzie tylko trochę bardziej upudrowany.
Są też tacy, którzy nielegalne "wrzuty" zamienili na płótna i przestrzeń galerii lub zupełnie porzucili nocne akcje, na rzecz zwyczajnego życia.
- Niektórzy z nas już się zestarzeli, założyli rodziny albo wybrali karierę i pieniądze. Część z nas właśnie dzięki graffiti znalazła swoją drogę i zajęła się legalnym tworzeniem sztuki. Część nadal tworzy i należy się im szacunek za wytrwałość. Wszystko zależy od człowieka. Gdybym mógł wybierać, miał czas i siłę na nocne wypady, pewnie tworzyłbym do dzisiaj - opowiada W., który choć od dawna jest nieaktywny, nadal chroni tożsamość.
Graffiti to pewna forma wrażliwości. Street art, murale i malarstwo wielkoformatowe są bardziej przyswajalne dla niewprawnego oka widza niż graffiti, ale jak mówią "writerzy", to estetyka innego rodzaju. Prace artysty przedstawiającego się jako Inwazja - wesołe ufoludki latające wzdłuż zabudowań na trasie pomiędzy Gdańskiem a Gdynią - to już nie tylko charakterystyczny, ale wręcz legendarny widok, szczególnie wyczekiwany przez najmłodszych pasażerów SKM.
Kilometry napisów, feeria barw, liter, obrazów i kształtów ciągnąca się wzdłuż kolejowych torów, dzięki swojej niebanalności, stała się swoistą wizytówką Trójmiasta, na stałe zapisując się na kartach europejskiego street artu. Coraz częściej tę formę artyzmu doceniają nie tylko ludzie sztuki, lecz również prywatni przedsiębiorcy (dla których graffiti jest doskonałą, unikatową formą reklamy) oraz władze miast, które w ramach biennale czy festiwali, udostępniają legalnie ściany i zapraszają do współpracy znanych graficiarzy.
Długo niechciany stwór z pogranicza sztuki i wandalizmu staje się coraz bardziej oswojony. Trójmiejskie graffiti, trzymając się utartych undergroundowych ścieżek i najlepszych wzorów europejskiego street artu, cieszy oczy tych, którzy zechcą tylko spojrzeć. Jednocześnie dając nadzieję przyszłym pokoleniom niepokornych artystów na drogę sztuki, niekoniecznie prowadzącą ku zatraceniu.
Opinie (81)
-
2013-02-23 15:39
obecne graffiti kojarzę z klimatem slumsów
zasiedlonymi przez lumpów którzy się z tymi bohomazami utażsamiają
- 7 4
-
2013-03-18 09:36
...a ja uważam, że ten artykuł jest tendencyjny. Bardzo lubię dobre graffiti, ale większość graficiarzy zajmuje się "tagowaniem", a nie tworzeniem obrazów. Tag, to nic innego niż wybazgrana parafka na ścianie - im wyżej, im więcej, im lepiej widoczne i trudniej dostępne miejsce, tym lepiej. Wspierać graffiti, lać po łbach za tagi.
- 3 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.