Większości polskich zespołów trzygodzinny występ wystarczyłby do zagrania utworów ze wszystkich swoich płyt. Kultowi starczyło to ledwo na ich największe hity.
Sklepik z gadżetami, fani w "kultowych" koszulkach, czy kolejki jak po mieso w PRL-u. To wszystko świadczy o jednym: muzycy bezbłędnie wybrali sobie nazwę i w pełni na nią zasługują.
Mało który polski zespół posiada tak wierną publikę, i o takim zróżnicowanym przekroju wiekowym: od najstarszych fanów pamiętających początki zespołu delektujących się muzyką i znanymi tekstami na końcu sali, na "walczącej na barykadach" zaraz przy scenie młodzieży kończąc.
Niezależnie od tego, po co przyszli, dostali to z nawiązką. Co rusz widać było unoszonych na rękach fanów, którzy kończyli swoją podróż dokładnie pod sceną.
Zespół standardowo (szkoda tylko, że te standardy nie przenoszą się na inne rodzime zespoły) grał prawie 3 godziny prezentując szybki przegląd największych przebojów. Można było usłyszeć kołyszącego "Baranka", miłosno-wyznaniowe "Lewe lewe loff" czy zdzierającą gardło "Polskę".
Osobny akapit należy poświęcić ochroniarzom. Gdyby nie ich sprawna
praca większość unoszonych na rękach fanów, którzy pod koniec swej wędrówki byli przerzucani przez barierki, skończyłaby koncert co najmniej bez zębów, a część pewnie nawet z poważnymi obrażeniami. Pod koniec koncertu barierki pod napływem fanów przesunęły się już pod samą scenę i odległośc między fanami a sceną zmalałą niemal do zera.
Pomimo drobnych problemów technicznych koncert został dobrze zorganizowany i przygotowany. Niejeden powie, że po prostu był "kultowy".