- 1 Majówka: pomysły na jednodniowe wycieczki (38 opinii)
- 2 Oto najpiękniejsze kobiety Pomorza (64 opinie)
- 3 Tysiące osób odwiedziło Twierdzę Wisłoujście (11 opinii)
- 4 Recenzja "Challengers": intensywne kino (17 opinii)
- 5 Robią sobie jaja od 45 lat (17 opinii)
- 6 Festyny, dinozaury, pociągi, a może zwiedzanie? Majówka 2024 z dziećmi (12 opinii)
T jak trzeba (zobaczyć). Recenzja filmu "Pan T."
Zwiastun filmu "Pan T.":
W oparach absurdu i czarnej komedii wraz z "Panem T." snujemy się po zatrutej socrealistycznym smogiem powojennej Warszawie, gdzie jedynymi azylami wolności są jazzowe kluby i fabryki z dorabiającymi po godzinach inteligentami. Pomimo czarno-białej faktury, film Marcina Krzyształowicza jest na wskroś barwną opowieścią z kapitalnymi aktorskimi epizodami, wyrafinowanym poczuciem humoru i błyskotliwymi dialogami. Rarytas jakich mało we współczesnym polskim kinie.
Emerytowani filozofowie, malując dziecięce zabawki, rozprawiają o pojęciu substancji, towarzysz Bierut w ubikacji zaciąga się uzbekistańskim zielskiem, a komunistyczni literaci wylewają łzy wzruszenia, wysłuchując płomiennych poematów o górskich wędrówkach Lenina. Marcin Krzyształowicz pozszywał czarną komedię z przezabawnych skeczów, które nie tylko obnażają absurdy PRL-u, a może przede wszystkim w gorzko-słodki sposób komentują mentalność Polaków: inteligentów, polityków, ludzi pracy, szarych obywateli. Trudno jest śmiać się z samych siebie. Zdecydowanie ułatwić może to spotkanie z "Panem T.".
Tytułową postacią jest bezrobotny literat (Paweł Wilczak), któremu z socrealizmem nie jest po drodze, dlatego zawiesza karierę pisarską, epizodycznie sporządzane notatki chowa głęboko w szufladzie, a większość czasu spędza na ogólnie pojętym bumelanctwie. Od niechcenia udziela korepetycji, bo musi jakoś spłacać skromny pokój w branżowym hoteliku. Nie pogardzi romansem z licealistką (Maria Sobocińska), wypali skręta z pierwszym sekretarzem (Jerzy Bończak), od biedy nieporadnemu sąsiadowi (Sebastian Stankiewicz) pomoże w rozpoczęciu literackiej kariery.
Elegancko wystrojony, gładko zaczesany i schowany za przyciemnionymi okularami T. jest uosobieniem inteligencji, która nijak nie pasuje do realiów Warszawy wczesnych lat 50. Jego indywidualizm i intelekt są zagrożeniem dla zmasowanego ogłupienia i uprzedmiotowienia ludzi, którym tak bardzo chełpią się władze. Niespodziewany obrót zdarzeń sprawi, że głównego bohatera namierza ubecja, która w niepokornym literacie dostrzega inicjatora zamachu na Pałac Kultury i Nauki. T. z coraz większym trudem lawiruje pomiędzy fikcją a rzeczywistością, prawdą a fantazją. Zaczyna przypominać Józefa K. z prozy Kafki. "Pana T." można zresztą określić satyryczną i groteskową wersją "Procesu".
Z natłokiem piętrzących się absurdów i zwrotów akcji bezbłędnie radzi sobie Marcin Krzyształowicz. Pomysłowo poprowadzona narracja pozwala mu nieustannie podsycać zainteresowanie widza losami głównego bohatera. Doskonale zarysowane tło wzbogaca fabułę i umożliwia poszczególne fragmenty opowieści lokalizować w odpowiednich kontekstach. Reżyser świetnie też czuje momenty, kiedy inteligentny humor powinien wybrzmieć mocniej, a kiedy ma być skrzętnie ukryty na dalszym planie. Wielu smaczków Krzyształowicz nie zamierza serwować widzowi pod nos. O wiele przyjemniejsze jest bowiem ich samodzielne wyszukiwanie.
Znaleźć w "Panu T." można przede wszystkim kapitalne aktorskie epizody. Filozoficzne dyskusje prowadzą Balcerowicz, Fedorowicz i Kutz (któremu zresztą zadedykował swoje dzieło Krzyształowicz), "lewe" szczoteczki do zębów sprzedaje Jan Nowicki, w przeprowadzkach pomagają Lubos i Czeczot, młodych literatów przesłuchuje Wiktor Zborowski, zaś Katarzyna Kwiatkowska i Andrzej Zieliński uparcie próbują wbić do głowy córce fundamentalną wiedzę o rzeczowniku. Podstępnie z T. i publicznością flirtuje równie ponętna, co niewinna Maria Sobocińska, a w roli początkującego pisarza bawi do łez Sebastian Stankiewicz, któremu w rozśmieszaniu widowni wtóruje też Wojciech Mecwaldowski jako cyniczny aparatczyk.
Największym castingowym osiągnięciem autorów "Pana T." jest tymczasem przywrócenie na wielki ekran Jerzego Bończaka i Pawła Wilczaka. Pierwszy z panów już w filmowych zwiastunach robi furorę w portretowaniu Bolesława Bieruta. Drugi jest największym wygranym filmu Marcina Krzyształowicza. Posągową mimiką i wyhamowaną niemal do zera ekspresją Wilczak kapitalnie oddaje na ekranie nonszalancję i sarkazm tytułowej postaci. W sklepie z aktorskimi rolami jego kreacja znalazłaby się w najbardziej ekskluzywnej części wystawowej. Zapomnianemu nieco aktorowi udało się stworzyć postać, z którą zintegrował się stuprocentowo. Póki co, rola życia i jedna z najlepszych w polskim kinie ostatnich lat.
Przyjemność z podziwiania aktorów jest tym większa, że znakomitym tłem ich popisów jest nienagannie wystylizowana Warszawa lat 50., nad którą w niemal każdej scenie posępnie góruje PKiN - chluba państwowego aparatu. Wysublimowany klimat potęgują czarno-białe zdjęcia Adama Bajerskiego. Dokładnością szczegółów urzeka scenografia wiernie oddająca czasy wczesnego PRL-u. Podobną rolę odgrywają zresztą również kostiumy. Wizualnie "Pan T." wygląda jak film wyciągnięty z zakurzonego archiwum, choć z zupełnie innego działu niż chociażby "Zimna wojna" Pawlikowskiego.
Inspirowana twórczością Leopolda Tyrmanda, jednego z największych XX-wiecznych pisarzy w Polsce, opowieść błyskawicznie wciąga, fascynuje, szczerze rozbawia, unikając jednocześnie półśrodków i wtórnych klisz. Chwilami słychać ukradkiem drobne fabularne zgrzyty, gdzieniegdzie niektóre wątki można byłoby jeszcze rozwinąć, są także nieco przeciągnięte narracyjnie fragmenty. W żaden sposób nie umniejsza to jednak zabawy podczas seansu.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że tytułowi Marcina Krzyształowicza nie zaszkodzą zbyt mocno spory toczone pomiędzy producentami filmu a spadkobiercami Tyrmanda. Widzowi, na szczęście, ta pozafilmowa wiedza nie jest niezbędna, bo "Pan T." posiada w sobie tyle artystycznego uroku, że nie sposób odprawić go z kwitkiem.
OCENA: 8/10
Film
Opinie (86) ponad 10 zablokowanych
-
2019-12-26 16:43
Jest ktoś nago w filmie? (1)
Lubię nudesy.
- 1 4
-
2019-12-26 22:20
Jest
Przez krótki moment dosłownie widać nagi uczennicę która przychodzi na korepetycje. I tylko to.
- 2 0
-
2019-12-26 17:59
czarny humor i idealne dialogi
Osobiście uważam, że film to kwintesencja klasy. Warto było odejść od stołu aby to zobaczyć.
- 6 6
-
2019-12-26 08:43
Ogladalem ale uwazam ze sredni. Wole filmy Patryka Vegi. One sa ostrzejsze. (2)
Generalnie interesuje sie temtyka gangsterskiego zycia.
Janusz z Olszynki- 22 66
-
2019-12-26 10:20
Jasne jasne, poleciales w święta do kina. (1)
Nie bredz.
- 6 1
-
2019-12-26 13:09
Bylem na prapremierze w Warszawie. Dostalem zaproszenie od Ziomka Celebryty.
Janusz z Olszynki
- 3 4
-
2019-12-26 11:57
Wilczak aktorzyna do reklam. Ale teraz. To karykatura siebie i nie chodzi o wygląd ..... Co sie tobie stało ???? Chłopie
- 9 37
-
2019-12-26 09:38
Nie trawie tego Wilczaka i zawsze mnie mierził. (3)
Ale tu gra jego i innych świetnych aktorów bardzo mi się podoba!
- 9 17
-
2019-12-26 11:31
Wilczak i Karolak to najlepsi Polscy aktorowie! (1)
- 6 8
-
2019-12-26 11:35
Najlepsi aktorzy to Holecka i Adamczyk
- 9 6
-
2019-12-26 10:19
Akurat Wilczak to czołówka polskich aktorów.
Szkoda że tak mało grał ostatnio, cieszę się że wraca.
- 15 4
-
2019-12-26 09:55
Przypomnę, że rodzina po przeczytaniu scenariusza odcięła się od tego filmu, (5)
twierdzą, że to nie jest film o panu Leopoldzie. Wilczak gra nieźle, na minus przedstawienie człowieka który ma na sumieniu tysiące istnień ludzkich jako zabawnego człowieka palacego trawkę, chodzi o zbrodniarza Bieruta
- 28 9
-
2019-12-26 10:27
(2)
to jest komedia więc jak go mieli przedstawić. komedie z hitlerem też cię oburzają ?
- 13 6
-
2019-12-26 10:31
To jest komedia??? Chyba tylko dla wyborców PO KO. (1)
Dla ciebie komedia to również Dzień świra:)
- 10 17
-
2019-12-26 11:08
7 uczuć i Wszyscy jesteśmy Chrystusami to też dla niego komedie
- 4 5
-
2019-12-26 11:04
Widziałeś film Chaplina
jak przedstawił Hitlera ?
To jest kino- 10 5
-
2019-12-26 10:14
I dlatego reżyser musiał bardziej pójść w groteskę.
Co zresztą filmowi wyszło chyba na dobre.
Przy okazji - polecam "Dziennik 1954" Tyrmanda.
No i oczywiście "Złego".- 20 5
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.