- 1 Pchli Targ w Oliwie rozpoczął sezon (10 opinii)
- 2 Oto najpiękniejsze kobiety Pomorza (78 opinii)
- 3 Majówka: pomysły na jednodniowe wycieczki (44 opinie)
- 4 100cznia otworzyła sezon (37 opinii)
- 5 Tysiące osób odwiedziło Twierdzę Wisłoujście (57 opinii)
- 6 Recenzja "Challengers": intensywne kino (23 opinie)
Tobiasz Biliński niestrudzenie walczy o miano lidera młodej polskiej alternatywy. Płyta "Persephone", którą wydał pod szyldem solowego projektu Coldair to muzyka, jakiej trudno szukać na rodzimej scenie. A przy okazji świetna propozycja na jesienne wieczory.
Tobiasz Biliński w niespełna rok stał się jednym z głównych bohaterów polskiej sceny alternatywnej - jego działalność z grupą Kyst zdążyła wywołać co najmniej tyle samo głosów zachwytu, co nienawiści. Zdaje się jednak, że dla dwudziestoletniego sopocianina to tylko przysłowiowa woda na młyn. Niestrudzenie organizuje on kolejne koncerty i festiwale, prowadzi własne wydawnictwo płytowe i - co najważniejsze - tworzy coraz to nową muzykę.
Album "Perspephone", którym Biliński debiutuje solo jako Coldair jest eksploracją jego ulubionych muzycznych terenów spod znaku alternatywnego folku. Na Zachodzie gatunek ten święci triumfy, a kolejne projekty - często tworzone przez młodych ludzi, którzy za pomocą gitary i kilku piosenek chcą wyrazić swoje emocje - powstają jak grzyby po deszczu. U nas wręcz przeciwnie - choć muzyka bardów ma sporą tradycję, młodzi muzycy nieczęsto próbują się z tym gatunkiem mierzyć. Chcąc, nie chcąc, swoim solowym debiutem Biliński przeciera szlaki i proponuje muzykę, której trudno szukać na polskiej scenie.
Podobnie jak na płycie wspomnianego Kyst, słuchając dźwięków "Persephone" nie sposób uciec od porównań do... pór roku. O ile w przypadku tej pierwszej, muzyka zabierała nas w beztroskie letnie dni, to najnowszy album sopocianina jest zimnym powiewem jesieni. Biliński nie żałuje melancholii i ponurych emocji. Aby je wyrazić, czasem mocniej uderzy w struny gitary elektrycznej, innym razem pobrzdąka na akustyku i pobawi się dźwiękiem cymbałków i grzechotek. Wszystko to jednak podane zostaje w bardzo oszczędnej i wręcz intymnej formie, do której świetnie pasuje wyciszony i ciepły wokal muzyka. Krążek został nagrany i wyprodukowany w domowym zaciszu, co tylko podkreśla kameralny charakter zawartej na nim muzyki.
"Perspehone" to płyta, która wymaga od odbiorcy chwili czasu poświęconego tylko dla niej. Pół godziny, w których zamyka się jedenaście piosenek, w sam raz wystarczą na samotny spacer przy jesiennym wietrze lub jako tło do wieczornego odpoczynku ze słuchawkami na uszach.
Wydarzenia
Opinie (4) 1 zablokowana
-
2010-09-27 17:09
płyta jest niezła (1)
ale żeby od razu tak wychwalac? umiaru!
- 9 2
-
2010-09-28 11:49
a kto tu sie zachwyca?
bez przesadyzmu.
- 1 2
-
2010-09-27 23:46
Przepraszam
Przepraszam ale naprawdę nuda ... biorę nawet pod uwagę koncept melancholijny.
- 3 4
-
2010-09-28 18:46
hm
moim zdaniem płytka jest bardzo dobra, ale spodziewałem się więcej. kto wie, może druga będzie objawieniem :)
- 3 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.