- 1 Gdzie na karaoke w Trójmieście? (23 opinie)
- 2 "Grillujemy" współczesne kino (53 opinie)
- 3 "Kaskader": kciuk w górę, a nawet dwa (19 opinii)
- 4 Co robić w długi weekend w mieście? (40 opinii)
- 5 Gdzie można grillować i zrobić ognisko? (34 opinie)
- 6 Recenzja "Challengers": intensywne kino (51 opinii)
Powrót do przeszłości, czyli Therion w B90
W B90 wystąpiła już niemal cała czołówka europejskiego metalu rozsławionego w drugiej połowie lat 90. Therion nie zaprezentował wprawdzie nowego materiału - jak na przykład Moonspell czy Paradise Lost kilka miesięcy temu - ale udowodnił, że pomimo zbliżającej się trzydziestki, wciąż jest w znakomitej formie.
Zaczęło się fatalnie. Już logo moskiewskiego Imperial Age, wyświetlane na ekranach obok sceny, biło tandetą rodem z czołówek gier na Atari, ale prawdziwy dramat rozpoczął się dopiero po wydaniu pierwszych dźwięków. Do bólu schematyczny symfoniczny metal z dwoma kobiecymi wokalami i jednym męskim, synchroniczne machanie grzywami, koszmarne sample naśladujące instrumenty akustyczne - nie zgadzało się dokładnie wszystko, łącznie z żenująco wyproszonym selfie z publicznością w tle.
W przypadku Ego Fall - formalnie pochodzącego z Chin, lecz utożsamiającego się z tradycją mongolską - podejrzenia o powtórkę z bolesnej rozrywki pojawiły się już w trakcie przerwy. Filmik zmontowany do piosenki o płaczącym wielbłądzie (poważnie!) prawdopodobnie miał chwytać za serca, ale w środku Europy to surrealizm na miarę Luisa Buñuela. Taki też był poniekąd ten występ, choć akurat egzotyka działała na jego korzyść. Kiedy Ego Fall korzystali z khoomei - tradycyjnego, gardłowego śpiewu albo chóralnie odśpiewywali folkowe partie, górę brała fascynacja dziwacznym brzmieniem z odległego kraju. Kiedy natomiast dominowały naleciałości z metalcore'u, industrialu czy nawet japońskiego Nagoya kei, robił się wtórnie i banalnie. Muzyczne braki uzupełniał natomiast znakomity kontakt ze słuchaczami - Chińczycy jako jedyni tuż po występie pojawili się w fosie, by przybić piątkę ze świeżo upieczonymi fanami.
Do tego momentu przemieszczanie się po sali nie wymagało trudniejszych manewrów, ale wraz z pojawieniem się Luciferian Light Orchestra - zespołu lidera Therion - zrobiło się gęsto. Tutaj też można było wreszcie poczuć, że rozgrzewka dobiegła końca i nie trzeba na siłę szukać punktów zaczepienia. Christofer Johnsson reklamuje swój poboczny projekt jako nawiązanie do psychodelicznego rocka, a wśród inspiracji wymienia między innymi Hendrixa czy Uriah Heep. Faktycznie jednak nawet jedna nuta nie miała w sobie hipisowskiego lub garażowego ducha. W najlepszych momentach wybrzmiewał surowy, gitarowy deathrock, w nieco słabszych pojawiały się odstające od muzycznego kontekstu symfoniczne chórki. W centrum wydarzeń nie znajdował się jednak Johnsson, lecz dotąd zupełnie nieznana wokalistka Mari Paul, która w roli scenicznego wampa uwodziła zarówno publiczność, jak i kolegów z zespołu.
Gdyby komuś, kto z popkulturą nigdy nie miał do czynienia pokazać zdjęcia Avengers i Therion, a później zapytać, na którym z nich znajduje się grupa superbohaterów, to mógłby mieć duży problem z podjęciem decyzji. Osiłek przypominający Billy'ego Idola, gotycka dama w gorsecie, mężczyzna w skórzanej rogatywce i czerwonych okularach, inny w cylindrze ze steampunkowymi zdobieniami, dziewczyna o różowych włosach - każdy skrajnie inny, a mimo tego doskonale współpracujący jako drużyna. Aż chciałoby się zakrzyknąć: "Therion Assemble!".
Na wstępie wykonali kilka kompozycji z już piętnastoletniego "Secret of the Runes", ale ku mojej - i, jak sądzę, nie tylko - radości, duża część setu skoncentrowana była na albumach z końca lat 90. Pojawiły się "The Beauty In Black" z "Lepaca Kliffoth", "Wine of Aluqah" z "Vovin" czy "Invocation Of Naamah" z "Theli". Nie zabrakło niespodzianek (na przykład niemal heavy metalowe "Black Fairy", o którego obecność w setliście wokalista Thomas Vikström walczył od lat albo "Mon amour, mon ami" wykonane wraz z Mari Paul), a "To Mega Therion" - pewniak wypraszany przez publiczność przy każdej okazji - wybrzmiał dopiero na samym końcu.
Ten niespełna pięciogodzinny koncert rozkręcał się bardzo długo, ale w finale tłum fanów szwedzkiej kapeli dostał dokładnie to, po co przyszedł - zbiór najbardziej rozpoznawalnych "przebojów" z dawnych lat w aranżacjach na skład, który (poza liderem) nie tworzył ich oryginalnych wersji. Oby tylko Christofer Johnsson wreszcie otrząsnął się z twórczej niemocy i nie przemienił swojego najznakomitszego osiągnięcia w zespół podróżujący wyłącznie z repertuarem typu "the best of".
Therion "Cults Of The Shadow" w B90:
Wydarzenia
Miejsca
Zobacz także
Opinie (40)
-
2016-02-07 20:47
Mega
Po koncercie przez kilka dni nie mogłem dojść do siebie. To było wydarzenie mojego życia, do teraz jak to piszę to mam ciary na plecach. Przy utworach jak Invocation of Namaah, Cults of the Shadow, The Siren of the Woods dostawałem totalnej muzycznej ekstazy a już jak zagrali Wine of Aluqah czy właśnie To Mega Therion na koniec, no to mój świat eksplodował, poprostu wszytko dookoła wybuchło. Podejrzewam, że gdyby jeszcze zagrali Symphony of the Dead z A'arab Zaraq Lucid Dreaming to by mnie wynosili na noszach, nigdy wcześniej nie przeżywałem koncertu tak silnie. Mimo, że to już nie ten skład co kiedyś to było,super i już czekam kiedy nastepnym razem przyjadą do Polski.
- 1 0
-
2018-03-19 10:44
No i doczekałem
3 razy pitolnal prąd i po koncercie. Teraz już pewnie nigdy nie przyjadą do Gdańska, well done B90!
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.