Nguyen Le łączy w swojej grze instrumentalny kunszt z szaloną popisowością. To zdolność niezwykle rzadko spotykana, szczególne wśród gitarzystów.
Można się było o tym przekonać podczas środowego koncertu w gdyńskim
Bohema Jazz Club. A wszystko za sprawą
Jacka Kochana, który po raz kolejny zaprosił do wspólnego grania światowej klasy muzyków. Tym razem u boku perkusisty stanęli: wywodzący się z paryskiej sceny basista
Chris Jenning, pianista
Dominik Wania oraz wspomniana gwiazda wieczoru: urodzony we Francji, posiadający wietnamskie korzenie, gitarzysta Nguyen Le.
Różnorodny - tak jednym słowem można scharakteryzować ten koncert. To skutek doboru kompozycji, za które odpowiadali poszczególni członkowie składu. Co ciekawe, za najlepszymi z nich stał Jacek Kochan, a nie, jakby mogło się wydawać, mistrz Nguyen Le. Gitarzysta uraczył publiczność autorskimi balladami, ale zbyt słodkimi, ocierającymi się wręcz o dobry pop spod znaku rozimprowizowanego
Stinga. Kochan natomiast wybrał utwory bardziej zadziorne, o ciekawszych, porywających tematach. Dopiero ich brawurowe wykonanie pozwoliło usłyszeć wiernej publiczności, na co naprawdę stać zespół.
W pierwszej kolejności należy oddać hołd umiejętnościom Nguyena Le. To gitarzysta wszechstronny w najszerszym tego słowa znaczeniu. W swoich improwizacjach sięgał zarówno do europejskiej tradycji jazzu elektrycznego spod znaku
Joe Zawinula czy
Johna McLaughlina, jak i kultury Dalekiego Wschodu. Dzięki licznym efektom oraz gitarowemu syntezatorowi dźwiękowo poruszał się po obszarach bliskiej mu muzyki wietnamskiej, ale też arabskiej. Zachwyciła mnie jego zdolność budowania napięcia. Gdy wydawało się, że sięga już ono zenitu, potrafił posunąć się o krok dalej - zarówno emocjonalnie, jak i technicznie.
Zdolności Nguyen Le odzwierciedlała jego gitara o niespotykanym kształcie, przypominającym rybę. Na wzbogaconym o ruchomy mostek instrumencie bez trudu realizował wszystkie techniczne sztuczki - od podciągnięć, poprzez slidy, flażolety, aż po szalony tapping. Najważniejsze jednak, że nie zabrakło niezbędnego w muzyce improwizowanej wyczucia, by ponad multimożliwościami górowały uczucia.
Jacek Kochan za perkusją jak zawsze był niezwykle skromny, a przy tym bezbłędny. Świetnie współpracował z grającym na elektrycznym kontrabasie Chrisem Jenningiem. Ich "połamane", trudne rytmy stanowiły doskonałe oparcie zarówno dla egzotycznych skal Nguyena Le, jak i pianistycznych pochodów Dominika Wani. Szkoda tylko, że publiczność skupiła się zaledwie w dwóch rzędach krzeseł, ustawionych przed sceną. Reszta klubu była tak rozkrzyczana, jakby grający zespół przeszkadzał im w omówieniu ważnych spraw.