- 1 Juwenalia: Bajm, LemON i strefy z nagrodami (57 opinii)
- 2 Momoa spotkał się z Michalczewskim (60 opinii)
- 3 Trzydniowa kulinarna Feta na stoczni (55 opinii)
- 4 Chowają pieniądze w miejscach publicznych (52 opinie)
- 5 Jason Momoa w gdańskiej restauracji (137 opinii)
- 6 Techno balkon otworzył sezon (2 opinie)
Francuzi to lenie i tchórze? Bynajmniej. Rozmowa z Filipem Jacobsonem
28 sierpnia 2015 (artykuł sprzed 8 lat)
- Uczyli nas, że Francuzi że to lenie i tchórze, dlatego nie brali udziału w II wojnie światowej. Ale oni stracili tak wielu ludzi podczas I wojny światowej, że nie zdołali się odbudować - mówi Filip Jacobson, który przejechał na rowerze całą Francję śladami pisarza Andrzeja Bobkowskiego. Spotkanie z Filipem Jacobsonem i jego partnerką, Angeliką Hertą, odbędzie się w ramach imprezy "Pożegnanie lata" w Muzeum Emigracji w Gdyni w sobotę o godz. 16. Wstęp wolny.
Borys Kossakowski: Dlaczego akurat Bobkowski?
Filip Jacobson: Jego książkę "Szkice piórkiem" ukradłem z polskiej biblioteki w Bukareszcie. Tak się w niej zakochałem. Jego historia chodziła za mną tak długo, że w końcu postanowiliśmy przejechać na rowerach trasę, którą on przebył w czasie wojny. Jak on był w Nicei we wtorek, my też byliśmy we wtorek. Tak krok po kroku.
Skąd ta miłość?
Bobkowski to pisarz-awanturnik, domorosły filozof. Wojna go przypadkiem zastała we Francji. Ruszył w pięciomiesięczną trasę po Francji, pokazując, że mimo zawirowań wojennych można być panem swojego losu. Odciąć się od wielkich tragedii i zrobić coś dla siebie.
Wy także prowadziliście swój dziennik.
Ale jak na filmowców XXI wieku przystało, był to wideoblog. Wrzucaliśmy niemal codziennie fragmenty filmów komentujące to, co napisał autor i to, co sami widzieliśmy. Czasami było sto procent zgodności. Tak było po ośmiogodzinnej wspinaczce w Alpach. Czytasz o zmęczeniu Bobkowskiego, o jego zachwycie górami, wodospadem i czujesz dokładnie to samo. Ale wiele razy byliśmy źli na Bobkowskiego, bo on się gdzieś spieszył i omijał jakieś piękne miejsca.
Wizyta w zamku Mareuil.
Filip Jacobson i Angelika Herta jadą śladami Andrzeja Bobkowskiego.
W mniejszych miejscowościach czuliśmy się świetnie, odwiedzaliśmy miejsca jak z "Pana Samochodzika". Ugościła nas pewna baronowa, która mieszkała w zamku Mareuil z XIV wieku. Miała taką ścianę z rodzinnymi portretami, na której czarno-białe wydruki z drukarki sąsiadowały z XII-wiecznymi obrazami (śmiech). Wysoko w górach odnaleźliśmy miasteczko, którego zdecydowaną większość stanowili Polacy. Pracowali w pobliskiej kopalni. Dziś została tam tylko jedna Polka. Ale pamięć o tamtych jest żywa.
Czego się nauczyliście podczas tej podróży?
Tego, że każdy taki wyjazd pozwala zmienić perspektywę. Dowiedzieć się czegoś o sobie i o świecie. Uczyli nas w szkole, że Francuzi to lenie i tchórze, że kolaborowali z Niemcami. Ale jak jedziesz przez Francję, to w każdej wsi jest pomnik ofiar I wojny światowej. Oni w tej wojnie stracili półtora miliona żołnierzy. Przez ten krótki okres pokoju nie zdołali się podźwignąć z tego, odbudować, odrodzić. Woleli oddać niepodległość, ale ocalić naród. Inaczej Francji mogłoby już nie być.
Mieszkasz i studiujesz w Kolonii. Czujesz się emigrantem?
Nie. Imigrantami nazwałbym ludzi z Afryki, którzy mieszkają na prowincji francuskiej, gdzie jest niższy koszt utrzymania. Widzieliśmy niezwykłe obrazy, jak czarnoskórzy ludzie urzędują w starych, ogromnych willach, na gigantycznych tarasach suszą swoje kolorowe stroje. Niezwykły kontrast! (śmiech). Ja po prostu zmieniam miejsce zamieszkania.
A jak się mieszka w Kolonii?
Nie ma kaszy gryczanej, nie ma dobrej śmietany, pierogów (śmiech). Bywa trochę problemów. Ale ogólnie to bardzo polecam każdemu zmianę miejsca zamieszkania choć na chwilę. To pozwala zweryfikować, które z naszych poglądów są "nasze" i pochodzą z serca, a które zostały narzucone.
Wywiady
Miejsca
Zobacz także
28 sierpnia 2015
(24 opinie)