• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Polska komedia. Gatunek zagrożony?

Tomasz Zacharczuk
24 czerwca 2023, godz. 12:00 
Opinie (184)

"Ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę". Słynny fragment "Seksmisji" chyba najlepiej opisuje kondycję współczesnej polskiej komedii. O ile w latach 90. i na przełomie wieków produkcje Koterskiego, Machulskiego czy Lubaszenki pod względem popularności i liczby zaczerpniętych do codziennego języka filmowych cytatów dorównywały peerelowskim klasykom Chęcińskiego, Piwowskiego czy Barei, o tyle ostatnie dwie dekady nie zaowocowały właściwie żadnym tytułem, który te chlubne tradycje mógłby kontynuować. Polscy filmowcy stracili patent na rozbawianie publiczności? A może śmieszy nas już zdecydowanie mniej rzeczy niż kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu?



Na co do kina w Trójmieście?


Najlepsza polska komedia?


"Komedią jest nazywanie tego komedią", "polska komedia skończyła się na Kilerze", "czy kogoś w ogóle śmieszą dzisiaj te komedie?", śmiesznie już było, teraz jest niezręcznie lub żenująco", "polska komedia dziś - Karolak, Adamczyk i same bluzgi". To tylko wybrane komentarze, których w podobnym tonie pojawia się mnóstwo pod naszymi recenzjami rodzimych komedii. I właściwie z tymi mniej bądź bardziej radykalnymi opiniami trudno się nie zgodzić. Podczas, gdy w ostatnich latach prężnie w Polsce rozwija się nie tylko kino gatunkowe, ale nawet tak peryferyjny dla rodzimej kinematografii obszar jak horror, komedia tkwi w marazmie i bylejakości. Oczywiście poczucie humoru jest kwestią skrajnie subiektywną i indywidualną, aczkolwiek wydaje się, że kiedyś polscy filmowcy mieli patent na rozśmieszanie mas. Kiedyś to było, a teraz to nie ma.

"Coco jambo i do przodu"



Rzeczywiście jest to pewnym fenomenem, iż jeden z najtrudniejszych filmowych gatunków w czasach słusznie minionych doskonale celował w gusta publiczności, a spod rąk wielu znakomitych reżyserów wychodziły ponadczasowe perełki. Komedie w PRL trafiły po prostu na podatny grunt, bo czym, jeśli nie dowcipem, walczyć z absurdami codzienności i wszechobecną cenzurą. Trudno dziś wyobrazić sobie wyszydzanie systemu bez "Rejsu", "Misia" czy "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", ale śmiano się przecież nie tylko z mechanizmów władzy. Czasami chodziło też o zwykłą rozrywkę jak w "Samych swoich", "Koglu-moglu", "Jak rozpętałem II wojnę światową", "Kingsajzie" czy "Zezowatym szczęściu".

Wydawało się, że zmiany ustrojowe mogą skutecznie wyhamować rozwój polskiej komedii. Faktycznie pewne źródełko filmowych dowcipów i docinków momentalnie wyschło, ale bynajmniej nie oznaczało to rozbratu z ekranowym humorem. "Nic śmiesznego", "Komedia małżeńska", "Szczęśliwego Nowego Jorku", "Fuks" czy "U Pana Boga za piecem" autentycznie bawiły, choć chyba nie aż do takiego stopnia jak "Kiler". Jeśli komediowym symbolem lat 70-tych był "Rejs", 80-tych - "Miś", to z pewnością 90-tych właśnie film Juliusza Machulskiego (wraz z kontynuacją, czyli "Kiler-ów 2").


Przełom wieków również nie przyniósł jakiegoś wyraźnego tąpnięcia w polskiej komedii, bo zaczęły pojawiać się produkcje wystylizowane na gangsterski klimat i czerpiące garściami z zachodniego kina: "Poranek kojota", "E=mc2", nieco późniejszy i mocno niedoceniany, tarantinowski "Czas surferów" i przede wszystkim "Chłopaki nie płaczą". To właśnie film Olafa Lubaszenki wielu uznaje za ostatnią w pełni udaną i ponadczasową polską komedię, z której teksty błyskawicznie przeniknęły do codziennego języka i popkultury. A takim osiągnięciem nie mogła się już pochwalić żadna z późniejszych produkcji.

"To co się stało, że się ze....ło?"



Jeżeli na portalu Filmweb wygenerujemy sobie ranking 100 najlepszych polskich komedii, to w całym zestawieniu (odrzucając całkowicie offowe eksperymenty jak m.in. "Wściekłe pięści węża" czy nie do końca pasującą do tej listy "Cichą noc") znajdziemy zaledwie trzy tytuły wyprodukowane po 2005 roku. To "Teściowie" (2021), "Czarna owca" (2021) i "(Nie)znajomi" (2019). Udane i przyjemne, aczkolwiek raczej filmy jednorazowego użytku, a już na pewno nieaspirujące do rangi kultowych i ponadczasowych. Poza "Testosteronem" i ewentualnie jeszcze "Rezerwatem", "Juliuszem", "Ile waży koń trojański?", "Atakiem paniki" czy "Gotowi na wszystko. Exterminator" wydaje się, że po 2005 roku polską komedię wchłonęła czarna dziura.

Nie ma jednak mowy o żadnej czystce. Wręcz przeciwnie. W pierwszej dekadzie nowego stulecia polską kinematografię nawiedził nierejestrowany wcześniej na taką skalę kataklizm, który można określić dwoma słowami: komedia romantyczna. O ile pod koniec lat 90. twórcy komedii flirtowali z kinem gangsterskim, o tyle dekadę później filmowcy wpadli wręcz w obsesję opowiadania miłosnych historyjek w rzekomo śmiesznym wydaniu. To już nawet nie było inspirowanie się, a bezwstydne kopiowanie zachodnich wzorców.

Na dachu, plaży, molo i w dzielnicach. Kina plenerowe w Trójmieście Na dachu, plaży, molo i w dzielnicach. Kina plenerowe w Trójmieście
W takich przecież okolicznościach powstały "Listy do M.", które nawet ze swoimi kontynuacjami wyróżniały się na tle konkurencji. Zresztą trudno tutaj mówić o konkurowaniu, skoro autorom komedii romantycznych w Polsce nie tylko nie chciało się zmieniać scenariuszy, lecz nawet obsady. Nic dziwnego więc, że równą miarę wszystkie te filmy oceniała publiczność. Jeszcze raz portal Filmweb i zestawienie polskich komedii romantycznych - wyższą średnią niż i tak przeciętne 6.0 mają tylko serie "Listów do M." i "Planety singli" oraz (jakimś cudem) "Serce nie sługa".

"Dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są"



Nie jest jednak tak, że całą odpowiedzialność za regres polskiej komedii należy zrzucić na twórców różnego rodzaju romansideł, którzy przecież odpowiadali na ogromne zainteresowanie publiczności. W ten sam sposób zafundowaliśmy sobie później erę Patryka Vegi. Po 2005 roku równie kiepsko było jednak z innymi formami komedii w Polsce. Wystarczy wspomnieć takie koszmarki jak "Ciacho", "Wkręceni", "Ambassada", "Francuski numer", "Wyjazd integracyjny" i oczywiście crème de la crème komediowego paździerzu nad Wisłą - "Kac Wawa". Jeżeli tylko z fabuły filmu znikał wątek romantyczny, twórcy komedii w popłochu szukali gagów, które przykryją każdą scenariuszową dziurę. Najczęściej sięgali po najprostsze rozwiązania - nagość i wulgaryzmy.


Całe szczęście, że z podobnych "luksusów" nie mogli korzystać twórcy komedii w PRL. Aby zgrabnie obejść cenzurę, przemycić aluzję, podrasować odpowiednio żart, trzeba było się solidnie nakombinować oraz dopracować scenariusz i dialogi. Chyba tej skrupulatności, kreatywności i cierpliwości brakuje najbardziej współczesnym filmowcom porywającym się na tworzenie komedii "po łebkach" i na skróty. Dialogi w dzisiejszych komediach są ich największą bolączką. Jeszcze większą dla widza z kolei jest ich zrozumienie bez dodatkowych napisów.

Gdzie więc szukać inspiracji? Wydawałoby się, że w tym, co już się udało. Jednak powroty do najłatwiejszych nie należą, o czym przekonali się twórcy "Rysia" czy uwspółcześnionych kontynuacji "Kogla-mogla".

"Jest prawda czasów, o których mówimy, i prawda ekranu"



Laska z "Chłopaki nie płaczą" zapewne poradziłby twórcom komedii, aby ci odpowiedzieli sobie na "jedno za...ście, ale to za...ście ważne pytanie": kogo swoim filmem chcą rozśmieszyć? Dla pokolenia dzisiejszych 30,40-latków kultowe pozostaną właśnie "Chłopaki nie płaczą" czy "Kiler", dla starszyzny "Seksmisja", "Miś", "Rejs" czy "Sami swoi". A kogo ogląda i czy w ogóle chce oglądać pokolenie współczesnych 20-latków? Oni od poprawiania sobie humoru mają smartfony - do oglądania stand-upu, internetowych "pranków", samozwańczych youtube'owych komików i tik-tokerów. Mało to optymistyczna wizja, co potwierdza niedawny przykład "Apokawixy". Komedii o pokoleniu Z, której pokolenie Z chyba nie zarejestrowało.


Nie jest jednak tak źle, żeby nie mogło być gorzej. W ostatnim czasie wrócił pomysł na polską komedię ("Masz ci los!", "Teściowe", "Na twoim miejscu" czy szczególnie "Niebezpieczni dżentelmeni"), ale chyba i tak najlepiej polskim filmowcom wychodzi na razie wtrącanie komediowych akcentów do innych gatunkowo produkcji. Taki schemat sprawdził się ostatnio choćby w "Johnnym" czy "Najmro". Na kolejnego Grzegorza Brzęczyszczykiewicza, ze Chrząszczyżewoszyc w powiecie Łękołody czy kolejną historię pewnego swetra trzeba wciąż poczekać. Póki co zostaje zapętlanie klasyki, a więc wybieramy Memory 5 (choć tak naprawdę "find") i wszystko jasne.

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (184)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Daria ze Śląska "Pierwsza trasa c.d." (2 opinie)

(2 opinie)
89 - 129 zł
Kup bilet
pop

The Robert Cray Band: Groovin' 50 years!

159 - 249 zł
blues / soul, rock / punk

Paweł Stasiak z zespołem PapaD (1 opinia)

(1 opinia)
120 zł
Kup bilet
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Pod jaką nazwą działa klubogaleria w śródmieściu Gdańska, zajmująca 5-kondygnacyjny budynek, w której odbywają się imprezy, wystawy, koncerty?