• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Nick Cave zafundował publiczności emocjonalny rollercoaster

Patryk Gochniewski
9 sierpnia 2022 (artykuł sprzed 1 roku) 

Nick Cave może tłumów nie przyciągnął, ale zagrał tak, jakby stało przed nim kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wyborny był to koncert, który miał w sobie wszystko, czego można by się po australijskim wokaliście spodziewać. Wraz ze swoim zespołem - The Bad Seeds - oddał się w całości, nierzadko pokazując, że ten depresyjny ton w jego muzyce jest jedynie formą, a nie jego codziennością.



Muzyka alternatywna - najbliższe koncerty w Trójmieście



Jak dobrze znasz twórczość Nicka Cave'a?

W niedzielę, po demolce, którą zafundował SlipknotErgo Areny, wychodziłem zmęczony fizycznie i z uszami krwawiącymi od hałasu. W poniedziałek wyszedłem za to zmęczony psychicznie. Uszy krwawiły za to już mniej. Nick Cave to człowiek, którego muzyka może naprawdę porządnie sponiewierać ludzką psychikę. Współczesny Edgar Allan Poe - śmierć i pożoga. Nawet gdy śpiewa o miłości, człowiek nie ma ochoty się uśmiechać.

Wczorajszą relację kończyłem spostrzeżeniami na temat nagłośnienia. Tę zacznę od tej kwestii. Choć te dwa opisywane wydarzenia to zupełnie inne światy, na koncercie Cave'a wiele czasu zajęło dogranie wszystkiego. Jak na warunki Ergo Areny nie było źle. Dobrze też nie, zwłaszcza kiedy pojawiały się partie całego zespołu i chóru, jednak można powiedzieć, że było znośnie.

Jednak do rzeczy - Nick Cave & The Bad Seeds. To był emocjonalny rollercoaster. Australijczyk zaczął mocno, od "Get Ready for Love", później "There She Goes, My Beautiful" i "From Her to Eternity". Muzyk rozgrzał publiczność, ale zaraz ostudził jej emocje, grając dużo spokojniejsze utwory. Później znów - od "Red Right Hand" - rozpoczęło się budowanie napięcia i emocji. I tak przez bite dwie godziny.

Teraz utworów Nicka Cave'a słucha się nieco inaczej. Po tym, jak stracił dwóch synów, wiele wersów nabrało nowego znaczenia i to widać po samym wokaliście. Te koncerty są też jego autoterapią. Kiedy uderza w klawisze fortepianu, kiedy krzyczy z całego serca, kiedy patrzy publiczności w oczy - wtedy wyrzuca z siebie wszystko, co złe.

W międzyczasie jednak jest niesamowicie pewnym siebie showmanem, który doskonale wie, jak zdobyć serca widzów. A to da autograf w trakcie śpiewania utworu, a to z kimś się przywita. Przede wszystkim jednak zburzył mur pomiędzy sceną i widownią. Nie było tu barierek czy ochroniarzy. Scena się kończyła, a przed nią od razu stali fani, w których nierzadko rzucał się Cave. Zresztą to jest ten typ artysty, który nie lubi być w miejscu - on musi czuć ludzi i scenę, musi odwiedzić każdy jej kąt. To dodaje koncertowi wyjątkowej energii.

I ta energia jest czymś absolutnie niewytłumaczalnym. Bo z jednej strony mamy muzykę nierzadko trudną w odbiorze, teksty opowiadające nieszczęsne historie. Z drugiej natomiast ten facet zachowuje się jak połączenie Iggy'ego Popa i Micka Jaggera. Absolutny wulkan.

Szkoda, że - mimo wszystko - w Ergo Arenie pojawiło się stosunkowo mało osób. Trybuny były wypełnione, ale płyta wyglądała już trochę mizernie. Nie było większego problemu z tym, aby w dowolnym momencie przejść w pobliże sceny. Może nie do pierwszego rzędu, który okupowali wierni wyznawcy Cave'a, ale już stanąć w okolicach piątego można było bezproblemowo i jeszcze mieć względny komfort.

Ile Polsat Plus Arena zarobiła na koncercie Dawida Podsiadły?



Wyznawcy to jest dobre słowo w odniesieniu do tego, co można było zobaczyć pod sceną. Oddani bezgranicznie, dotykający Cave'a, szukający jakiegokolwiek kontaktu, wpatrzeni jak w obrazek. A propos obrazków - wokalista otrzymał swój portret od jednego z fanów. Nick Cave - w tej swojej charyzmatycznej roli króla ciemności - był za to niczym pastor, który uczy albo nawet odprawia egzorcyzmy.

Jego koncerty tak właśnie wyglądają. Zespół ma przygotowane piosenki, ale przez to, jak je odgrywa, jak naturalnie zachowuje się na scenie, jak gra emocjami, jak wygląda interakcja z widzami, jest to rodzaj intymnego spotkania w najbliższym gronie. I to bez względu na to, ile osób znajduje się pod sceną. Znikają bariery. Dosłownie i metaforycznie.

Każdy występ Nicka Cave'a wraz z The Bad Seeds jest ucztą. Nie inaczej było i tym razem. Można w tym przypadku mówić o wzajemnej terapii. Cave, wyrzucając z siebie złość na wiele spraw, daje również tę samą możliwość tym, do których śpiewa. Myślę, że niejedna osoba wyszła z Ergo Areny oczyszczona psychicznie. Reszta jednak - zmęczona. Mimo że Cave jest geniuszem, to jednak jego muzyka może sprawić sporo cierpienia.

Wydarzenia

Nick Cave & The Bad Seeds (1 opinia)

(1 opinia)
169 - 369 zł
rock / punk

Miejsca

Zobacz także

Opinie (131) ponad 10 zablokowanych

  • Koncert był wybitny

    To był niezwykły koncert welkego artysty. Zapach welkosci czuć było tez przez fakt skory bo on te koncerty przygotowuje

    • 5 3

  • Mnie Svencjusza Cave nie rusza

    rusza mnie za to Zenek Martyniuk i jego mega utwory

    • 1 8

  • playlista (1)

    Stworzył kto albo ma playlistę?

    • 3 0

    • Setlista jest dostępna na stronie setlist-fm (nie mogę wkleić adresu, ani nawet kropki zamiast myślnika, bo trafia do spamu).

      • 4 0

  • małe podsumowanie wrażeń... pt.1

    Widziałem kilka koncertów Cave'a, nie tylko w Polsce. Tutaj najfajniejsze były ponoć w Sali Kongresowej pod koniec lat 90., kiedy byli pierwszy raz w Polsce i zagrali dwa wieczory, dla wszystkich chęnych. Nie byłem wtedy tam, i żałuję (zabrakło odwagi młodzieńca), a świadkowie do dziś opowiadają o tamtych koncertach, jako jednych z najlepszych jakie widzieli w życiu. Mnie tegoroczny koncert w Gdańsku zaskoczył, a miałem obawy już do bardzo gwiazdorskiego charakteru działalności Nicka, i do gospelowskiego mini chórku. Ale Nick powrócił do pierwotnej koncepcji swego artyzmu. Był to koncert najbliższy temu, co robił przez pierwszą dekadę z Bad Seeds. Nie było przebojów i słodkich piosenek dla kobiet. Set był bardzo mocny, ambitny, nierozrywkowy, pulsacyjny, hipnotyczny, emocjonalny, wzruszający... bezkompromisowy. Nie użyłbym słowa magiczny, bo nie o magię chodziło, i jakiś inny wymiar, ale o żal, bunt, mrok, smutek i radość jednocześnie oraz pasję. Nie można mówić chyba o magii, gdy to widowiskowy show, w dodatku bardzo komercyjny, gdy chodzi głównie o duże pieniądze. To tylko próba kreacji magii, bo magia pojawia się w innych okolicznościach, jeśli chodzi o muzykę. Cały zespół był jednak szalenie autentyczny, i to było czuć na wskroś, że nie jest to żadne aktorstwo, co często zdarza się na dużych show wyreżyserowanych nawet do sztucznych łez. Nie sądzę, by Nick udawał, że zapomniał tekstu i tonacji głosu w utworze "Weeping song", zagrany na głośną prośbę publiczności ostatniego bisu, gdy zespół ewidentnie nie miał tego na set liście. Wersja utworu "Tupelo" ścinała z nóg, bo brzmiała bardziej jak wolne, ciężkie utwory Birthday Party, czy Swans. Smutne piosenki solowe Cave'a na fortepian, czy bardziej ambientowe pieśni z nowych płyt, idealnie były wkomponowane pomiędzy stare utwory. Koncert miał jedną całość, harmonię i wszystko do siebie pasowało... z wyjątkiem Ergo Areny, nagłośnienia, i nader klasycznego oświetlenia, bez szczególnej spójności do klimatu muzyki.

    • 12 0

  • małe podsumowanie wrażeń... pt. 2 (5)

    Miejsce było fatalne, bo chodziło tylko o pojemność, a nie klimat. Na Stoczni (tam gdzie Mystic Festiwal) nabrałoby to innego, dużo bardziej wzniosłego charakteru. Siedziałem na trybunach, blisko sceny z boku. Widok był dobry, ale zazdrościłem tym na płycie, zwłaszcza blisko sceny. Widziałem też dużo sztywnie siedzących ludzi, chyba przypadkowych. Szybko otwarto tylne drzwi na oścież, dla wielu wychodzących, zapewne na piwo, itp. Po tutejszych komentarzach też widać niemały niesmak, choć może nie byli na koncercie, a widzieli kawałek filmu tutaj. Tak, czy siak, Cave dał 200% ekspresji i całego siebie, zupełnie jakby miał 20 lat. To było szokujące... kiedy rzucał się w publiczność, padał na kolana, zawieszał rękoma na rękach widzów, krzyczał, rzucał mikrofonem o scenę... zwierzak ekspresji, jak za czasów Birthday Party i pierwszych lat Bad Seeds. Szalenie mi się podobało. Był to o niebo lepszy koncert niż na Open'erze, w Hali Ludowej, na Torwarze. Koncerty zagraniczne, które widziałem, przebijały wysoką jakością dźwięku i klimatem sal koncertowych (w Pradze, Paryżu). Cóż, mimo wszystko było genialnie, wybitnie, zaskakująco. Niezapomniany występ. Chętnie bym pojechał gdzieś jeszcze, albo ciekawi mnie, jak było w Gliwicach, w najnowocześniejszej hali w Polsce, a nawet Europie. Czuję się oczarowany i zaszokowany, że Nick wcale nie zniża swoich lotów, a było już tak przez pewien czas, jakoś od płyty "Murder Ballads", z płyty na płytę niżej, że przestałem go śledzić. Były jakieś przebłyski z Grinderman choćby, ale teraz jakby wspiął się na szczyt. pewnie długo to nie potrwa, ale miałem szczęście, że to zobaczyłem, po tylu latach i nigdy tego nie zapomnę. Miałem wątpliwości, czy iść na ten koncert, z obawy, że się rozczaruję, przerażony jak czas niszczy/zmienia wszystko. Ale coś mnie tam pchnęło, kupiłem trafem tani bilet 5 min. przed koncertem, i to był szczęśliwy ruch. Było niesamowicie! Ci co zaliczyli Cave'a na Open'er i tutaj odpuścili, mogą żałować do końca życia.

    • 12 2

    • super podsumowanie (4)

      Opener był profanacją jego twórczości, tutaj wspiął się na szczyt. My mieliśmy bilety od 2 lat i warto było czekać. Następnym razem płyta, usiedzieć nie mogłem, rozsadzało mnie.

      • 3 0

      • (3)

        Jak na tak drogie bilety, poziom techniczny był słaby. Nagłośnienie naprawdę wręcz skandalicznie na tego typu wydarzeniu. Nie był to tylko wynik złej akustyki hali. Dźwiękowiec też miał techniczne problemy. Często były spięcia na kablu... coś nieraz głośno trzeszczało, strzelało, co akurat pasowało do muzyki, w niczym nie przeszkadzało, ale udowadniały problemy techniczne, i to poważne. Pewnych partii instrumentów w ogóle nie było słychać, ani uderzeń w rury, ani kotły (instrument, który ma podkreślać niski dźwięk mocy), a w "Weeping Song" odłączyli wibrafon i kotły, a to dominujące instrumenty w tym utworze. Akustyk ewidentnie miał niewielkie pojęcie o charakterze tej muzyki. Albo był z firmy nagłośnieniowej (polak), albo szybko wynajęty na ostatnią chwilę przez managment Cave'a. Ewidentnie nie źle grało, a czasem w ogóle nie grało. Światła zaś były pompatyczne. Po prosto się błyskały i kręciły, w oszałamiającej ilości sprzętu. Tutaj półmrok, jeden reflektor na Cave'a i jakieś subtelne kolorki w tle, jako półmrok, miałyby dużo większy sens-klimat, niż z intymnego koncertu mrocznego robić rozrywkowy show, nawalając światłami, jak się da (mniej więcej). Pamiętam oświetlenie na Throbbing Gristle... po prostu białe światło skierowane głównie na publiczność i zespół grał tak, jak reagowała widownia i to było genialne. Warto jednak wybierać się na koncerty do Berlina czy Pragi. Niby sprzęt podobny, ale tam wszystko jest dużo lepsze. Znam to z doświadczenia. I tak, Cave na Openerze był pewnego rodzaju profanacją. Źle nie było, ale super absolutnie nie. Mi wręcz się nie podobało. A tutaj rewelacja!

        • 2 0

        • Czyli jednak jesteśmy prowincją, ale Berlin czy Praga to nie koniec świata, warto spróbować.

          • 2 0

        • (1)

          Co wy tak wszyscy z tą akustyką, sami audiofile od siedmiu boleści. Żeby wszystko dobrze słyszeć to trzeba mieć zatyczki w uszach, albo stać na scenie z odsłuchem w uszach. A tu nie było tego słychać, tamtego też.....

          • 0 0

          • Widać, że nie byłeś na dobrze zrealizowanych koncertach, zwłaszcza za granicą, choć np. Kraftwerk z własnym nagłośnieniem w Sali Kongresowej rzucił na kolana, jakością dźwięku, tym samym niesamowitą muzyką. Muzyka to przede wszystkim brzmienie. złe brzmienie niszczy muzykę, b4zmienie dobre ją potęguje. Prosta zasada. Sporo małych klubów ma dużo lepsze nagłośnienie niż to, co było w Ergo. Płaci się duże pieniądze za bilet, by dostać najlepszą jakość, a tu było na odwrót. Gdybyś usłyszał ten sam koncert bardzo dobrze nagłośniony, muzyka dyrygowałaby Twoim sercem, przepływem krwi, a tutaj pojawiało się tylko zmarszczone czoła i kiwanie głową z niedowierzania, jak to jest zepsute, że aż nie do wiary.

            • 0 0

  • 1997 drugi koncert w sali kongresowej total power! (6)

    • 3 2

    • (5)

      Bardzo brakuje w Bad Seeds Micka Harvey'a (główny kompozytor przez wiele lat) i Blixy Bargelda... i szkoda, że wtedy w latach 80. i 90. nie było Warrena Ellis'a (skrzypek, gitarzysta). Ten, co zastępuje teraz Micka Harvey'a, to pewnego rodzaju kukła gitarzysty... jakby sesyjnego, który nie czuje tego, co gra. Szkoda, że wtedy nie było Larry Mullins'a (były perkusista Residents i Swans)... a szalenie mi się podoba ten muzyk, za czasów Swans był najbardziej czarującą postacią na scenie. Ale i tak myślę, że ten koncert w Sali Kongresowej był właśnie Total Power... potrafię sobie to wyobrazić, bo dużo o tym słyszałem... i o pierwszym wieczorze, gdy ochrona tępiła żywiołowość ludzi, nawet na siedzeniach Kongresówki, i drugim wieczorze, kiedy Cave przegonił ochroniarzy, a ludzie zaczęli szaleć-tańczyć, opuszczając swoje miejsca, kumulując się pod sceną. Blixa wspominał o tym koncercie, że grali w jakimś dziwacznie brzydkim wysokim pałacu w centrum Warszawy, podobnym do tego w Moskwie, ale koncert był istnym szaleństwem, a w tamtych czasach Bad Seeds był zespołem improwizującym, nawet podczas nagrywania albumów. Skojarzenia z pierwszym koncertem Rolling Stones w Sali Kongresowej (1967), który w tamtych latach też szokował ekspresją, żywiołem, mocą. Ktoś tutaj napisał, że był w 1997 roku w Kongresowej na Nick Cave i był wczoraj w Ergo Arenie, i że klimat ten sam, że nic się nie zmieniło. Oj, różnice na pewno były, ale poziom mocy mógł być niemal identyczny, czyli coś na szczycie... szczycie ekspresji muzycznej wykreowanej na scenie w nie do końca kontrolowany sposób. Polot... on się czasami pojawia znikąd i leci bardzo wysoko, a to ma moc! Zazdroszczę Ci tego koncertu w Kongresówce. Pamiętam, że bilety były po 50 zł chyba, do tego pociąg w obie strony. Trochę mnie to przerażało, w czasach, gdy prawie nikt nie miał pieniędzy. Był to spory wydatek wtedy, zwłaszcza dla młodego licealisty. Potem żałowałem i to bardzo, aż do dziś. Trzeba było się spłukać co do grosza!

      • 1 0

      • (1)

        No, kolego nie żartuj. Musiałeś być na tym koncercie. Twój opis jest tak żywy, że wspomnienia wywołały u mnie łezkę w oku.

        • 1 0

        • Nie, nie byłem... znam to tylko z opowieści znajomych, kilku, co przeżywali to latami. Znałem też osobę, oczarowaną kobietę, która po koncercie wylądowała w garderobie Nicka, sam na sam z nim, który nie pozwolił jej wyrzucić przez ochronę, a zaprosił na kolację do restauracji i tam spędzili miły czas. Nie była to fanka Cave'a, wtedy była przypadkiem na koncercie, dostając od kogoś zaproszenie darmowe, więc miała pierwszy raz styczność z taką sztuką Cave'a. Uznała, że to ciekawy gość, więc warto z nim porozmawiać w cztery oczy. Czy się z nim przespała, o tym już nie opowiadała. Wiedząc jakim Nick jest kobieciarzem i jaki ma czar, oddziaływanie na kobiety, raczej jej nie puścił wolno, grzecznie do domu po kolacji... tak sądzę.

          • 0 0

      • (2)

        Bylam na obu koncertach w 97 i to na pierwszym ochrona była totalnie (na szczęście) nie przygotowana na to co się zadziało. Siedziałam (po pewnym czasie chyba nikt nie siedział) w trzecim lub czwartym rzędzie. Osoby mające miejsca w lożach schodziły na dół. Nikt nie robil problemu. Przy Mercy seat tłum pogował na scenie. A obok mnie Kazikowi nogi podrygiwały :). To że byłam na drugim to była spontaniczna decyzja. Jak przeżyć dzień bez Nicka wiedząc, że będzie grać. No nie dało się. Miejsca były tylko w lożach. I tu szok bo nie było jak dzień wcześniej. Pod sceną co kilka metrów stał ochroniarz. Mnie na dół nie chcieli puścić. Każdy karnie na swoim miejscu. Ale udało mi się :). Ochroniarz sam zasugerował, że skoro tak bardzo przeżywam że mam miejsce na górze to mam ... lęk wysokości. Przytaknęłam! Nick próbował rozbić ten mur. Zszedł do publiczności. Tańczył z jakąś dziewczyną. Lubi być blisko i czuć. Ale nie było tak jak dzień wcześniej. Z obu koncerow na zawsze w pamięci pozostanie mi duet z Blixą, który zastąpił tu Kylie l.

        • 0 0

        • Z biegiem lat zatarła mi się w pamięci kolejność. Albo może Tobie przestawiła się chronologia, choć wątpię :). Nieważne. Brzmi logicznie, że to pierwszego dnia ochrona nie była przygotowana na takie szaleństwo. I tak, pamiętam o tym, jak publiczność wdarła się na scenę przy jakimś utworze jednym i zaczęła tańczyć, muzycy tego nie przerwali, lecz byli zaskoczeni i zachwyceni. Zaś drugiego dnia ochrona starała się nie dopuścić do podobnej sytuacji, tak żywiołowej-wybuchowej ekspresji publiczności, choć nie do końca się udało, bo Cave przeganiał ochroniarzy i zachęcał ludzi, by śmiało byli jak najbliżej sceny. Blixa gdzieś o tym opowiadał, w jakiś wspomnieniach, o szalonym koncercie w Polsce, gdy grał tam pierwszy raz w życiu, w bardzo brzydkim, szarym, wysokim pałacu z czasów komuny, ale koncert był istnym szaleństwem, coś co dobrze pamięta, coś co go zaskoczyło w Polsce, w kraju zamkniętym, kojarzonym jako żelazna kurtyna. Wtedy mało kto grał u nas. Koncert Cave'a był ogromnym wydarzeniem. To mnie też trochę przestraszyło-onieśmieliło, że trudno będzie zdobyć bilet, itd.

          • 0 0

        • M.
          Napisz jeszcze jakbyś porównała oba koncerty Cave'a z Sali Kongresowej z tym koncertem w Ergo Arenie, i to po tylu tylu latach...

          • 0 0

  • Nie rozumiem (4)

    Treść artykułu wydaje się nie oddawać tego, co się na tym koncercie działo, gdyż to pod każdym względem był fenomenalny występ, trzeci, którego miałem przyjemność wysłuchać i obejrzeć. Jako wieloletni słuchacz Nicka nie zwracałem uwagi na niuanse nagłośnienia, niepełną płytę (sam z żoną na niej stałem), tylko na muzykę. nigdy w życiu nie tego nie zapomnę. Dziękuję, że Gdańsk i Sopot wspaniale ugościli tego Artystę.

    • 11 1

    • Slipknota oprawili w laurkę w artykule, podobnie jak Tatoo festiwal.

      Wstyd, że wiodący portal Trójmiasta orbituje w takich kierunkach.

      • 4 0

    • (2)

      Można wziąć pod uwagę fakt, że recenzent artykułu był dzień wcześniej na brutalnym, wściekłym, mega głośnym metalowym koncercie Slipknot, z efektami pirotechnicznymi, dekoracjami, wizualizacjami, szczelnie wypełnioną barbarzyńską, szaloną publicznością dziką, itd. Potężny nacisk na niemal cyrkowe-teatralne widowisko niczym Rammstein. Ponoć było piekielnie głośno, może 2-3 razy głośniej niż na Nick Cave. Zatem dzień później koncert Cave'a mógł wydawać się skromny, mały, mało efektowny, smętny. Do tego zmęczenie recenzenta po Skipknot. Czasem po takim koncercie potrzebna jest kilkudniowa cisza (chyba). I być może jest zwolennikiem cięższych, metalowych brzmień. Nick Cave & The Bad Seeds nie jest satanistyczną grupą, bardziej psychodeliczną i ich ciężkość, mrok ma być czymś wrażliwym, pięknym, wzruszającym... psychodelicznym i dziwnym. Może wydawać się artystą archaicznym, który w jakiś sposób wzoruje się wczesnym Bauhaus, Iggy Popem, w scenicznym zachowaniu, charyzmie, dzikości. Wszystko skupia się na liderze, wokaliście, by ekspresja była nie tylko w muzyce, słowach, ale i mowie ciała, spojrzeniu, minie, gestach. Slipknot znika chyba w tle efektów wizualnych i za ścianą perwersyjnego dźwięku pełnego bólu. Maksymalny atak na wszystkie zmysły. Recenzentowi dużo bardziej mógł podobać się koncert Slipknot, a Cave mimo swej oryginalności-rozpoznawalności, był bardziej nudnym, pastelowym, smutnym, smętnym bardem. Lato to nie do końca odpowiedni czas na taką muzykę, może przygnębiać na tle słonecznych, wakacyjnych, błękitnych dni blisko plaży lub niej samej. :)

      • 2 0

      • (1)

        Nie wiem, czy o to chodzi. W sobotę byłem na koncercie znacznie brutalniejszego niż Slipknot zespołu Blood Incantation, co nijak nie przeszkodziło mi w zachwycie nad tym, co zobaczyłem i usłyszałem wczoraj. To raczej ogólny problem podejścia do koncertów jako takich, które można ostatnio zobaczyć na tym portalu. Bardzo mało konkretów (bo to wymaga wysiłku i przygotowania się), dużo frazesów i ogólników. O energii, o widowisku, o tym, że liczy się mniej muzyka, a bardziej impreza (tak, padło i coś takiego). Jednym słowem, bawmy się, ognie i wybuchy, pawie pióra w... wiadomo gdzie. Co ciekawe, relacje na portalach, które nie cieszą się dobrą sławą (wp, onet), znacznie bardziej konkretne i wnikliwe.

        • 4 0

        • Zgadzam się. To nie czynniki obiektywne tu zaważyły. Te recenzje wyglądają tak, jakby je pisywał licealista i to taki z młodszych klas i z nie najlepszego liceum.

          • 3 0

  • tak to był niesamowity koncert ponad 2,5 godziny super uczta, świetna kondycja i relacja z publicznością. Warto było.

    • 3 1

  • A gdzie jest Zenek.

    • 4 0

  • Piękny koncert! Uwielbiam Nicka Cavea i Bad Seeds (4)

    Mogę zrozumieć jednak, że nie wypełnił do końca sali. To nie muzyka dla każdego. I dobrze.

    • 5 1

    • Bo bilety drogie a Ergo Arena nie nadaje sie na koncerty (3)

      • 0 0

      • (2)

        W Gliwicach było podobnie, pisali o tym, że o dziwo Cave nie wypełnił hali, że było stosunkowo mało ludzi. Alter Art (organizator) przecenił swoje siły. Dziwne, agencja z takim doświadczeniem i tak źle ocenili sytuacje. Dwa koncerty w Polsce to za dużo. Od razu wydawało mi się to dziwaczne, nierozsądne. W żadnym innym kraju nie było dwóch koncertów w dwóch największych halach. Myślę, że ego przerosło właściciela Alter Art. Zresztą zapewne stać go na takie błędy... albo jako tako wyszedł na zero, choć pewnie nie.

        • 0 0

        • (1)

          Cieszmy się tylko z tego komfortu :-D

          • 0 0

          • Z jednej strony był komfort, bo bez problemu znalazłem dobre siedzące miejsce na trybunie, bardzo blisko sceny, wchodząc jako jeden z ostatnich. Na płycie ścisku też nie było, i ten co chciał/miał odwagę, mógł być bardzo blisko Nicka, nawet w trzecim rzędzie, a na siłę i do pierwszego by się dopchał. Ponadto do Gliwic bym nie pojechał, a i tutaj mając pod nosem to wydarzenie, miałem duże wątpliwości, czy oby to nie za duży koncert. Duże wcale nie są lepsze. Mi bardziej podobały się małe, intymne solowe koncerty Cave'a, jako Nick Cave Solo (choć tak naprawdę z połową Bad Seeds).

            Dyskomfortem było to, że w takiej hali publiczność wytłumia dźwięk, więc im więcej ludzi, tym lepsze brzmienie, a tutaj był bardzo silny pogłos i betonowy sound, który brzmiał jak na próbie, jakby bez publiczności. Lepszym pomysłem byłyby 2-3 koncerty, ale w fajniejszych, mniejszych miejscach. Ale wiadomo, liczy się kasa... i muzykom, i organizatorom bardziej opłaca się jeden duży show.

            • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Wiosna w ogrodzie (1 opinia)

(1 opinia)
6 zł
targi, kiermasz

Daria ze Śląska "Pierwsza trasa c.d." (2 opinie)

(2 opinie)
89 - 129 zł
Kup bilet
pop

Juwenalia Gdańskie 2024 (48 opinii)

(48 opinii)
75 - 290 zł
Kup bilet

Katalog.trojmiasto.pl - Nowe Lokale

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Jeden z gdyńskich klubów nosi nazwę od imienia postaci z tragedii Williama Szekspira. O jaki klub chodzi?